Andrzej Kozioł

O czapkach i czapkowaniu

Szlachcic w konfederatce Fot. Fot. Archiwum Szlachcic w konfederatce
Andrzej Kozioł

Moda. Broniewski w kajdaniarskiej czapce. Kaczara w meloniku Brigitte Bardot w czapce frygijskiej. Polacy w kepi de Gaulle’a

Broniewski, którego wiersze nieodmiennie uświetniały wszystkie szkolne akademie mojego dzieciństwa, w jednym z nich kłaniał się nisko:

Kłaniam się rosyjskiej
rewolucji
czapką do ziemi,
po polsku:
radzieckiej sprawie,
sprawie ludzkiej,
robotnikom, chłopom
i wojsku.

Aby nie było wątpliwości, poeta wyjaśniał, że czapka jest bez czaplego pióra, lecz więzienna, polska, kajdaniarska czapka Waryńskiego ze Schlüsselburga. Jak to często bywa, wyjaśnienie wszystko gmatwa, bo przecież kazionna czapka ze Schlüsselburga nie była polska, ale rosyjska, zaś czytając o czołowym poecie Polski Ludowej czapkującym przed Związkiem Sowieckim więziennym nakryciem głowy, łacno można było zwątpić w szczerość autora. Przecież do dziś krąży anegdotka o Broniewskim, który na propozycję napisania tekstu nowego polskiego hymnu miał odpowiedzieć Bierutowi: „Pocałuj mnie w dupę”. Podobno towarzysz Władysław pozostawał wówczas pod tak zwanym wpływem, w co łatwo można uwierzyć, bo był nie tylko poetą wybitnym, co wypitnym...

Co się nosiło na głowach w tamtych czasach, oczywiście poza więziennymi czapkami? Zależy kto, gdzie i kiedy. Na chłopskie głowy zima wkładała baranie czapy, wysokie, trochę kojarzące się z Bałkanami, ale zwyczajnie podkrakowskie.

A kiedy nadeszło lato, na wsi pojawiały się kaszkiety i kapelusze. Na Podhalu oczywiście miejscowe, okrągłe, z muszelkami, często jeszcze wygotowane w tłuszczu, dzięki czemu wyglądały na skórzane. A w mieście? W mieście bywało bardzo różnie. Widziało się tak zwane „narciarki”, czapeczki przypominające nakrycia głowy strzelców alpejskich.

Czapki futrzane. Berety baskijskie nazywane „baskami” (za najbardziej eleganckie uchodziły przywiezione z Francji lub zrobione przez pana Kurzydłę). Berety-krosty, malutkie, tkwiące na czubku głowy, obowiązkowo z anten-kami. Proletariackie czapki-uszanki, szare, nieodzowne do waciaków zwanych kufajkami. Pilotki, skórzane, ciasno opinające głowę. A jeżeli ktoś był dorożkarzem, prawdziwym krakowskim fiakrem, obowiązkowo nosił melonik. Zrudziały, pozieleniały, najprawdziwszy przedwojenny melonik.

Dzisiaj, aby coś takiego zobaczyć na fiakierskiej głowie, trzeba jechać do Wiednia, bo w Krakowie... Mniejsza z tym, ile razy można pisać, że wraz z Kaczarą odeszli fiakrzy, odjechały fiakry...

Popatrz na nakrycie głowy, a będziesz wiedział, z kim masz do czynienia. Nie tylko w społecznym lub regionalnym znaczeniu. No bo przecież czapka frygijska, chociaż wywodzi się ze starożytności, kojarzona jest przede wszystkim z Francją; na głowach nosiły je kolejne gipsowe Marianny, zdobiące merostwa w całym kraju. (Notabene jedna z nich miała twarz Catherine Deneuve, a wcześniej - Brigitte Bardot. Bardotka, jak na owe czasy, prezentowała w filmach sporo, nawet więcej niż sporo, ale nie przeszkodziło to Francuzom w zrobieniu z niej symbolu państwa. Rzecz u nas niemożliwa, zwłaszcza po ostatnich wyborach!).

Dla Związku Sowieckiego swoistym odpowiednikiem czapki frygijskiej był charakterystyczny sukienny hełm z wielką czerwoną gwiazdą, noszony przez konarmistów Siemiona Budionnego. Z drugiej strony odpowiednikiem konarmiejskim czapki była rogatywka, córka słynnej konfederatki, oczywiście z barankowym otokiem. Na sowieckich propagandowych rysunkach często można znaleźć „polskiego pana”, oczywiście w rogatywce, oczywiście wywijającego szablą.

Rogatywki wróciły niespodziewanie. Na początku stanu wojennego po telewizyjnym ekranie, wiejskimi opłotkami, ze starą wojskową pieśnią na ustach, zaczął maszerować pluton żołnierzy w rogatywkach. W ten sposób WRON-a chciała trafić do serc Polaków i jeżeli się jej to udało, to jedynie w przypadku staruszek ciągle wspominających pierwszą miłość - dziarskiego podchorążego.

W pewnym momencie, w zupełnie inny sposób, wróciły studenckie czapki. Nie z woli władzy, ale odwrotnie - przeciwko niej. Była wiosna 1968 roku i już od dawna nikt nie nosił kolorowych nakryć głowy. Ba, już nikt - oprócz mistrza Kurzydły, rzecz jasna - nie pamiętał barw czapek, koloru otoków, zależnych od uczelni, od wydziału. Czapki jednak wróciły, na krótko...

Na krótko na głowach młodych Polaków rozsiadły się „degolówki”, kepi noszone przez francuskich oficerów. Pojawiły się po wizycie w Polsce generała de Gaulle’a, który wzniósł wówczas słynny okrzyk o Zabrzu, najbardziej śląskim ze śląskim miast, a więc najbardziej polskim z polskich. Wtedy taka, pozornie spontaniczna, deklaracja prezydenta Francji miała dla nas ogromne znaczenie.

„Degolówki” chyba też kupowało się u pana Kurzydły. Po kilku miesiącach, kiedy minęła na nie moda, zareagował uspołeczniony przemysł odzieżowy. W sklepach pojawiły się kepi, którtych nikt już nie chciał kupować.

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.