O czym lepiej nie rozmawiać przy stole, gdy nie chcemy wojny w święta. Bardzo krótki poradnik
Już za chwileczkę, już za momencik, ruszamy na wielką trasę objazdową po domach naszych najbliższych (no, chyba, że szoł będzie się odbywać w naszych czterech kątach). Większość z nas czekają jednak odwiedziny u Rodziców, Teściów, Rodzeństwa, Ciotek, Wujków...
A że nie samym chlebem człowiek żyje (barszczem, uszkami, krokietami, kutią, pieczonym karpiem, sałatką śledziową, zupą grzybową, pierogami z kapustą), więc siedzenie przy wieeeeelkim stole (jak zwykle suto zastawionym - aż trzeba go lewarkiem samochodowym z czterech stron podpierać, żeby się nie zawalił od kilogramów świątecznych przysmaków) nie kończy się tylko na jedzeniu.
Każdego roku biesiadnicy biją się z myślami: jakich tematów nie poruszać w rozmowach, żeby nie było kłótni, marsowych min, przewracania oczami i długiego milczenia w świąteczne dni?
Pędzę z pomocą. Zrobiłem dokładne rozeznanie wśród swoich znajomych, kolegów i przyjaciół, i oto efekt: kilka rad, kiedy warto się ugryźć w język i czego lepiej przy świątecznym stole nie chlapnąć (jakich tematów nie poruszać), zgodnie z zasadą: milczenie jest złotem, srebrem, platyną i innym cennym kruszcem.
Po pierwsze - a propos jedzenia - trzeba tylko chwalić to, co jest na stole, nie wybrzydzać, nie narzekać („nie lubię karpia, bo śmierdzi mułem i ma dużo ości”, „w sałatce za dużo cebuli”, „a czy aby się sernik trochę nie przypalił?”, „bigos jakiś taki tłustawy...”). Jeden taki głupi (bardzo głupi) komentarz i gospodyni, pani domu, się obrazi i nie przejdzie jej do Nowego Roku.
Po drugie - jeszcze a propos jedzenia - nie mówić: ile, co ma kalorii, a że z pewnością się po świętach przytyje (no bo tyle jedzenia na stole), nie wspominać słów: BMI, odchudzanie, fitness, dieta.
Po trzecie - zero polityki. Nieważne, że ciocia lubi tych z prawej strony, a tato tych z lewej, a mama to wiejski elektorat. Każdy lubi co innego i uszanujmy to - nie ma sensu wytykać błędów jednej opcji politycznej i wychwalać zalety drugiej. Zwolenników PiS-u nie przekonamy do PO, a Nowoczesnej do PSL. Będzie tylko przepychanka (słowna, licytowanie i rozliczanie), wszyscy się naburmuszą, a i tak po świętach jedni pójdą do kościoła, a drudzy na zakodowany marsz. Z pewnością świąteczne, polityczne spory przy stole, nie spowodują, że ktokolwiek zmieni swoje preferencje. Politykę więc zostawiamy za drzwiami (balkonu najlepiej).
Po czwarte. Nie gadamy o chorobach - co, kogo boli, gdzie go strzyka, co miał ostatnio robione („Ciociu, a kolonoskopia bolała czy była robiona w znieczuleniu?”). Rozmawianie o chorobach porusza lawinę narzekań i powoduje najczęściej przechodzenie do zakazanego tematu rozmów przy świątecznym stole numer pięć - o śmierci (kto umarł, kto umiera, a kto źle wygląda i z pewnością zaraz umrze).
Po szóste - zakaz rozmów o pracy (narzekania na zarobki i że szef to kretyn, a roboty tak dużo, że taczek nie ma czasu załadować). Mamy wolne - cieszmy się tym.
Po siódme - młodych samotnych nie pytamy: „A masz już wreszcie kogoś?”, młodych w parach: „A kiedy ślub?”, młodych po ślubie: „A kiedy będziecie mieć dzieci?”. To tematy drażliwe, zabronione.
Mam nadzieję, że choć trochę Państwu tym poradnikiem pomogłem. I że święta będą dzięki temu udane.
PS. Tylko o czym teraz gadać, jedząc barszcz z uszkami...?