O dwóch takich, co wygrali teatr
Wiedzą, że łatwo nie będzie, ale wierzą, że przekonają do siebie i Kraków, i miłośników teatru. Przekonują, że ich atutem jest brak rutyny i świeżość spojrzenia. - Nie chcemy dzielić ani budować murów - mówią MAREK MIKOS i MICHAŁ GIELETA, dyrektorzy naczelny i artystyczny Narodowego Starego Teatru.
Marek Mikos i Michał Gieleta znają się trzy lata. Dzieli ich 14 lat, kraje, w których dojrzewali, rodzaj doświadczeń. Łączy pasja do teatru. I podobne nań poglądy. Ostatnio też Stary Teatr, którego od 1 września będą dyrektorami. Mikos jako naczelny już ma nominację na cztery lata. Gieleta ją otrzyma; był wszak elementem programu starszego kolegi.
- Decyzję podjąłem odpowiedzialnie. Była wynikiem głębokich przemyśleń, w wyniku których uznałem, że mam koncepcję Starego Teatru i zgłosiłem się do konkursu - mówi Marek Mikos.
A ci, którzy go dobrze znają, twierdzą, że taki był od dziecka. Jak już w jakiejś rywalizacji brał udział, chciał wygrać. Męski charakter.
Czemu do konkursów na dyrektorów innych teatrów w Krakowie nie przystąpił? - To dla mnie ważne teatry, ale nie tak jak „Stary”. On jest największym wyzwaniem mego życia - tłumaczy. I przypomina słynne „Dziady”; oglądał je jako licealista wielokrotnie, bo dzięki wejściówkom od przyjaciółki mamy, aktorki Haliny Kuźniakówny, mógł bywać często w tym teatrze.
43-letni Michał Gieleta, choć urodzony w Warszawie, ma rozległe korzenie lwowsko- krakowskie; znał więc „Stary” z rodzinnych przekazów.
Optymizm debiutantów
Obaj są optymistami. Mówią, że podejmują się służby wobec Starego Teatru i jego widzów. Także tych, którzy w ostatnim czasie teatr ten omijali.
- Dyrektor artystyczny musi mieć pokorę w stosunku do innych twórców, nie może być nastawiony wyłącznie na swoje dzieło, na jedną estetykę - uważa Mikos. I dodaje: - Przegadaliśmy wiele dni i nocy, co mnie w pełni utwierdziło w słuszności wyboru. Michał jest dla mnie skarbem, bo funkcjonuje w świecie, a zarazem ma polskie korzenie.
A Michał Gieleta przyznaje, że emocjonalnie nie wahał się ani chwili, czas zajęło mu natomiast korygowanie planów innych zobowiązań.
Marek Mikos o sobie mówi, że jest człowiekiem czynu, przygotowanym zawodowo.
- Przecież dyrektorami zostają i ci, którzy nigdy żadną instytucją nie kierowali, a ja dwukrotnie ośrodkiem TVP w Kielcach - za pierwszym razem po wygraniu wielostopniowego konkursu, a za drugim - wchodząc do mocno skłóconego zespołu, a to ze współpracownikami ok. 80 osób. I zostałem na kolejne cztery lata. A zasady kierowania są wszędzie takie same: dyscyplina finansowa, prawo pracy, prawo autorskie, szacunek do pracowników.
Był także, przypomina, ekspertem teatralnym TVP i głównym kuratorem Internetowego Teatru TVP dla szkół. I kierownikiem literackim Teatru Ludowego.
Jerzy Koenig był krytykiem teatralnym i właśnie kierownikiem literackim teatru, podobnie jak piszący o teatrze Jan Paweł Gawlik, którego dekada była najlepsza w dziejach tego teatru. Mikos: - Kto powiedział, że dyrektorem teatru musi być reżyser? Owszem mówią to reżyserzy, by utrzymać swą pozycję. Krystian Lupa kiedyś powiedział, że byłby słabym dyrektorem teatru, bo dyrektor ma grać na wielu fortepianach, a jego interesuje tylko jeden.
Gdy pytam o wzorce dyrektorów, Marek Mikos przywołuje Zygmunta Hübnera, który jako reżyser dopuszczał prezentujących inne estetyki, reżysera Mikołaja Grabowskiego, Gawlika właśnie i kompozytora Stanisława Radwana, kulturalnego i otwartego w stosunku do zespołu. Jest anegdota, jak to kiedyś dyr. Radwan, którego drzwi gabinetu były zawsze otwarte, z powodu jakiejś rozmowy telefonicznej je zamknął, po czym, słysząc sprzeczkę w sekretariacie, a chcąc tam wejść, w nie zapukał.
I dodaje, że bardzo by chciał, by Stary Teatr, jak za dyrekcji Koeniga, grał na czterech scenach.
Pytam, czy nie mają obaw - są wszak niejako debiutantami.
- Nie w zarządzaniu - oponuje Mikos.
- Brak rutyny jest naszym atutem. To daje nam niezwykłą energię i świeżość spojrzenia - wierzy Gieleta. - A poza tym chyba nie przyjeżdżam z kulturowej pustyni? Myślę, że moje londyńsko-nowojorskie spojrzenie może tylko zespół zainspirować. Spędzając wiele czasu w USA, obserwowałem, jak ktoś, kto jest z zewnątrz, kto ma inną artystyczną wrażliwość, a przede wszystkim serce i mózg we właściwym miejscu, może być tylko atutem dla pejzażu kulturowego w danym kraju.
A nie mają panowie obaw, że podobnie jak tandem Jan Klata - Sebastian Majewski rozstaną się?
- Biorących ślub ksiądz nie pyta, czy zamierzają się rozwieść! Mamy coś do zaoferowania teatrowi i jesteśmy przekonani, że jako tandem możemy zrobić wiele dobrego - ucina Marek Mikos.
- Zainwestowałem w tę idę dwa miesiące życia, nie przyjąłem paru innych propozycji nie po to, by myśleć o rezygnacji. Jeżeli jest coś, w co w kontekście Starego Teatru wierzę, to jest to siła mojego partnerstwa zawodowego z Markiem - deklaruje Michał Gieleta.
Jak dodaje, dla niego współpraca dyrektora naczelnego i artystycznego jest czymś oczywistym. Tak pracuje Royal Shakespeare Company, National Theatre, Covent Garden. - Podobnie naturalne niczym oddychanie jest to, że komuś kończy się kadencja, ktoś inny wygrywa konkurs i przejmuje instytucję.
- Po to są kadencje, żeby mogło być inaczej. Jak będzie, to się okaże - mówi Zygmunt Konieczny, przez lata twórca muzyki w tym teatrze. - Marek Mikos był interesującym krytykiem, mam nadzieję, że przywróci w Starym Teatrze różnorodność estetyk.
UJ i Oxford
Marek Mikos na polonistykę UJ zdał z pierwszą lokatą. Rozszerzał potem wiedzę o teorię teatru i (już po studiach) estetykę u prof. Stróżewskiego, planował bowiem studiować reżyserię w PWST. Zaproszony jednak do pozostania na uczelni oddawał się sześć lat pracy asystenta, uczył m.in. teatrologów. Odszedł, bo dostał pracę w „Gazecie Wyborczej”. A zaczynał pisanie od „Czasu Krakowskiego”. Drugą recenzję i to krytyczną („O wyższy poziom rechotu”) popełnił ze spektaklu „Fortynbras się upił” w reżyserii Jerzego Stuhra, ale widać zwrócił na siebie uwagę, skoro potem tenże twórca zaproponował mu przeprowadzenie wywiadu rzeki („Udawać naprawdę”).
Ma na swym koncie kilkaset recenzji i innych testów, także m.in. książkę o zmarłym reżyserze i dyrektorze kieleckiego Teatru im. Żeromskiego Piotrze Szczerskim.
Michał Gieleta miał 14 lat, gdy wyjechał do Londynu; część rodziny już tam była - jedni dotarli z armią Andersa, inni dołączyli tuż po wojnie. Do Polski wrócił, by studiować reżyserię w warszawskiej PWST. Wytrzymał rok. - Mnie się nie podobało, ja się nie podobałem…
Potem pobył w Mediolanie, w Paryżu i wrócił do Londynu, na studia w Oxfordzie. Studiując literaturę indywidualnie, skupił się na dramacie. Poza tym co trymestr przygotowywał swoje spektakle. Ma ogromny szacunek do literatury, widzi siebie jako interpretatora tego, co tworzyli wielcy. Zatem nie rozumie, kim jest etatowy dramaturg. - Nie będąc wielkim pisarzem, trzeba mieć dużą pewność siebie, żeby poprawiać Czechowa czy Szekspira…
W Starym Teatrze był na kilku spektaklach i wielu sztuk nie rozpoznał…
- Michał to człowiek lojalny wobec autora sztuki czy opery. Doświadczyłem tego. Czyta tekst podobnie wnikliwie jak Konrad Swinarski, co mówię na podstawie lektury książki Józefa Opalskiego o tym wielkim reżyserze. Jest też lojalny wobec aktorów, trafnie ich obsadza i świetnie z nimi pracuje. Wie, że tekst, aktor i widz to istota teatru. A prywatnie jest niezwykle inteligentnym, dowcipnym, przesympatycznym i bardzo kulturalnym człowiekiem. Myślę, że będzie świetnym dyrektorem teatru, bo nie jest zapatrzonym w siebie egotykiem - mówi mi dramaturg i scenarzysta Wojciech Tomczyk.
Gieleta reżyserii nie studiował; na głównych uczelniach Anglii nie ma takiego kierunku. I przywołuje takie sławy jak: Peter Brook, Trevor Nunn, Sam Mendes, Peter Hall, Jonathan Miller, Nick Hytner. Kończyli inne studia, istotne - że Cambridge, Oxford.
Ma także wykształcenie muzyczne; do 19. roku życia uczył się gry na fortepianie, gra nadal. Czyta oczywiście nuty, zatem czytanie partytury jest dla niego czymś naturalnym, wręcz nie rozumie, jak można reżyserować operę bez tej umiejętności. - Także większość operowych języków nie jest dla mnie tajemnicą - dodaje.
Szacunek dla tekstu i opera
Michael Gieleta (bo tak funkcjonuje poza Polską) dotychczas wyreżyserował ok. 20 spektakli - w Anglii, we Włoszech, w Norwegii, Francji, RPA. A Kraków?
- W przyszłości chętnie podejmę się reżyserii, najpierw trzeba wyprowadzić rozchybotany okręt teatru na spokojne wody. Ale nie traktuję Starego Teatru jako wehikułu autopromocji. Nie o mnie tu chodzi.
Z dotychczasowych realizacji ceni sobie zrealizowaną w szkole teatralnej w Rzymie sztukę „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka.
- To dobry reżyser, bardzo dobrze pracujący z aktorami, ma zacięcie, które niezwykle cenię - taki rodzaj aksamitnej, pedagogicznej reżyserii. Miły człowiek, bardzo ciekawie patrzący na teatr. Rozmawialiśmy o tym, by coś zrobił w Teatrze Dramatycznym, ale z powodów głównie terminowych to się nie udało - słyszę od Tadeusza Słobodzianka, dramaturga, reżysera, dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie.
Z entuzjazmem opowiada też Michał Gieleta o stworzonym przez siebie w amerykańskim Santa Fe przedstawieniu na podstawie sztuki Mozarta „Der Schauspieldirektor,” którą połączył z „Le Rossignol” Strawińskiego. - Powstał spektakl o tworzeniu spektaklu, a wpisałem weń i tradycję Diagilewa, Niżyńskiego. To był naprawdę sukces. I opowiada o współpracy z dramaturgiem Tomem Stoppardem, którego sztukę „Artist Descending a Staircase” reżyserował w londyńskim Old Red Lion Theatre. - W czasie kilku lat znajomości wiele się od Toma nauczyłem.
I jeszcze - Franco Zeffirelli; Michał Gieleta nie kryje, że ten twórca, a oglądał jego spektakle we Włoszech i w Covent Garden, estetycznie go ukształtował. - Chciałem z nim pracować i do tego doprowadziłem. Jestem szczęśliwy, że spotkałem kogoś takiego, niemniej po okresie bycia jego asystentem uznałem, że muszę iść własną drogą. Całe życie dokonywałem wyborów niekoniunkturalnych, a ważnych dla mojego rozwoju. Nie przyjąłem nawet oferty Petera Halla, pragnącego, bym był jego asystentem. Wybrałem tworzenie swojego spektaklu w Norwegii.
Przez parę lat był wykładowcą Royal Academy of Dramatic Art, trzy lata temu zrobił sobie przerwę. Zbyt wiele miał pracy poza Anglią… - Wiodąc życie wagabundy, nigdy nie wiązałem się z uczelnią etatowo.
Od co najmniej 10 lat wyciągał rękę w stronę teatru polskiego. Oglądał sztuki Warlikowskiego i Jarzyny w Londynie, w Nowym Jorku. Sam kilka swoich spektakli stworzył przy współudziale Instytutu Adama Mickiewicza czy Polskich Instytutów Kulturalnych. Jedną z jego oper wystawiła gościnnie Opera Bałtycka.
„Balladyna” i nieobecni
- Nasz program jest efektem wspólnych dyskusji i moich kilkudziesięcioletnich przemyśleń na temat teatru - podkreśla Mikos. - Przeanalizowałem repertuar Starego Teatru od 1945 r. pod względem autorów, tytułów. Po czym zrobiliśmy z Michałem wielką listę nieobecnych. Okazało się, że są dzieła Pirandella, Albeego, Williamsa czy autorów rosyjskich, które tu w ogóle nie były wystawiane.
Na rok 2018 zaplanowali dwie prapremiery polskie oraz „Balladynę”. Mikos:- Ona w „Starym” nie była grana od 1945 roku! A to jedno z najważniejszych dzieł polskich, jednocześnie - w hołdzie Szekspirowi - nawiązujące do „Króla Leara”. „Snu nocy letniej”, „Makbeta”. Marzy nam się, by tę sztukę Słowackiego zrealizował jakiś reżyser Szekspirowski, zwłaszcza że ma ona angielskie tłumaczenie.
- Chciałabym zaprosić do Krakowa reżyserów z kilku krajów. Myślę, że byłoby to interesujące i dla aktorów, i dla widzów - dorzuca Gieleta.
Z literatury światowej obaj przyszli dyrektorzy wybrali pozycje nawiązujące do roku 1918, przełomowego dla Europy, dla nowego świata. To m.in. „Ziemia jałowa” Eliota, „Profesor Bernhardi” Artura Schitzlera. Jest i Szekspirowski „Henryk V”, mówiący o władcy, wierzącym w scalenie podzielonego społeczeństwa. - Ale o najbliższych planach repertuarowych - zastrzega Mikos - powiem odpowiedzialnie dopiero, gdy obecny dyrektor wyjawi, co zaplanował na koniec roku. Wtedy dopiero będę mógł zweryfikować pomysły moje i Michała. Chcę uszanować podjęte już plany repertuarowe poprzednika, ale bym mógł to zrobić, muszą one być przez Jana Klatę przedstawione, i to wraz z informacją na temat aktualnych możliwości finansowych teatru.
Znacie się panowie? - Nie jestem pamiętliwy, lecz mam bardzo dobrą pamięć, zatem zachowałem w niej spotkanie z młodym, inteligentnym reżyserem w Teatrze Wybrzeże za dyrekcji Maćka Nowaka. Ale Jan Klata mówi, że mnie nie zna. Zatem znajomość to jednostronna.
Co z obecnie granymi sztukami? - Za projekt repertuaru do końca roku odpowiada ustępujący dyrektor - odpowiada enigmatycznie Mikos.
Oświadczenia i piekło
- Reżyserzy nie powinni się czuć zagrożeni moją wizją Starego Teatru, w której obok ich niewątpliwej i niezastępowalnej roli, widzę równie ważne miejsce dla aktorów, autorów dramatów i innych współtwórców dzieła teatralnego. Zapraszam do merytorycznej dyskusji, co z pewnością da więcej niż grupowe oświadczenia - podkreśla Mikos, odnosząc się do zawiązanej tuż przed jego nominacją Gildii Reżyserów i do oświadczenia grupy 34 pracowników „Starego”. Pisali, że nie mieli wpływu na konkurs.
- Zasady konkursu były znane, podobnie jak skład jury, Wtedy nikt oświadczeń nie składał. Ale nie chcę dzielić zespołu. Chcę się z nim spotkać. Zwłaszcza że słyszę o chęci dialogu. I wiem, że część zespołu jest nastawiona do mnie pozytywnie - dodaje Mikos. A przy okazji dementuje pogłoski, że z Wandą Zwinogrodzką, obecną wiceminister kultury, wiąże go osobista znajomość z pracy w „Gazecie Wyborczej”. - Ona pracowała w Warszawie, ja - w Krakowie.
- Nie bardzo rozumiem, czemu Gildia Reżyserów obawia się, że to nie będzie teatr reżyserski. Nie wiem, co to jest teatr reżyserski. Wiem, co to teatr dobry - słyszę od Zygmunta Koniecznego.
- Cieszę się - kontynuuje Mikos - że niektórzy sygnatariusze Gildii Reżyserów już zgodzili się na rozmowy i wyjaśnienie nieporozumień. Dziękuję też tym reżyserom, którzy wyrazili chęć współpracy. I proszę, nie budujmy między sobą niepotrzebnych murów - dodaje przyszły dyrektor. - W mojej wizji podstawową zasadą jest włączanie, budowanie, a nie dzielenie twórców i teatromanów.
Zdumiony reakcją na ich nominacje jest Michał Gieleta.: - Wcześniej znalem piekło z Dantego i religii abrahamicznych. Teraz zatknąłem się z pojęciem „polskiego piekiełka”. W tylu krajach pracowałem, tylu ludzi mi zaufało, otwierając teatry, opery, szkoły teatralne, a w Polsce - jestem największym outsiderem. Nikt nie widział moich spektakli, nikt mnie nie zna, to skąd te uprzedzenia i aprioryczne odrzucenie? - dziwi się Gieleta.
- Wszystkim, dla których Stary Teatr jest wartością bezcenną, powtarzam: „Nie lękajcie się!” - akcentuje Marek Mikos, zapewniając że sam jest mocną osobowością i się nie lęka.
Choć wie, że łatwo nie będzie.
WIDEO: Nowe logo Balic - trójkąty zamiast dmuchawców
Źródło: dziennikpolski24.pl