O „grubie”, o Śląsku i o górniczym życiu. Powstanie film o kobietach pracujących na kopalniach
Trzy kobiece historie. Wszystkie łączyć ma Śląsk i kopalnia. Czyli gruba. I właśnie tak – gruba – nazywać ma się filmowy dokument, który chce nakręcić Maria Zmarz-Koczanowicz, prodziekan łódzkiej „filmówki”, ale przede wszystkim reżyserka i autorka scenariuszów do kilkudziesięciu filmów dokumentalnych i spektakli telewizyjnych. Produkcją zajmie się agencja Profilm – ta sama, która jest producentem m.in. „Ojca Mateusza” i „Strażaków”.
Pierwszą wizytę na Śląsku filmowcy mają już za sobą. Ich cel jest prosty – znaleźć pracownice kopalnianej przeróbki, które zechcą opowiedzieć im o swym życiu i pracy. Dlaczego akurat z przeróbki?
- Bo o ile o górnikach z dołu już nakręcono niejeden film, to kobiet z przeróbki tak jakby się nie zauważało. Tymczasem one pracują często nie mniej ciężko od dołowców, ale zarabiają już znacznie mniej – wyjaśnia Maria Zmarz-Koczanowicz.
Jak przyznaje pomysł nakręcenia takiego filmu chodził za nią od dawna. Jeszcze od czasów studenckich, które spędziła w... Katowicach. To właśnie na tutejszym Wydziale Radia i Telewizji zdobyła dyplom filmowca. W czasie studiów odwiedziła przeróbkę na jednej z zabrzańskich kopalń i już wtedy zafascynowało ja to, co zobaczyła. Miejsce ciężkiej, koszmarnie wyczerpującej pracy i zmagające się z tonami przewalającego się tamtędy tonami węgla kobiety.
- Marzy mi się coś w stylu filmu „Robotnice” Ireny Kamieńskiej. Chcę pokazać co te kobiety robią po pracy, o jakiej przyszłości marzą ich dzieci, jak to ich życie wygląda na tle obecnej sytuacji całego Śląska. Nie chcę ich na siłę skłaniać do jakiś zwierzeń. To ma być takie kino obserwacyjne – przyznaje reżyserka. Przywołany przez nią obraz opowiada o codziennej pracy, ale też zwykłym życiu pracownic Krośnieńskich Zakładów Przemysłu Lniarskiego. W 1981 roku otrzymał Złotego Smoka, czyli Grand Prix na międzynarodowym Krakowskim Festiwalu Filmowym, a także Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki.
Faktem jest, że o kobietach na kopalniach mówi się niewiele, choć wcale tak mało ich tam nie pracuje. W Kompanii Węglowej, największej górniczej spółce Unii Europejskiej, panie stanowią ponad 10 procent 45-tysięcznej załogi. Pracuje ich tam dokładnie 4923 – głównie na przeróbce, logistyce, planowaniu wydobycia, administracji i w magazynach.
- Mamy także 43 panie na etatach dołowych, głównie w dziale mierniczo-geologicznym. Regularnie zjeżdżają one pod ziemię – informuje Tomasz Głogowski, rzecznik Kompanii Węglowej. Zastrzega jednak, że przy samym fedrunku kobiety nie pracują.
Podobnie wyglądają proporcje w pozostałych górniczych spółkach regionu: w Katowickim Holdingu Węglowym na 16 700 pracowników kobiet jest blisko 1800, w Jastrzębskiej Spółce Węglowej wśród przeszło 26 tysięcy pracowników pań jest ponad 2600, z czego blisko 650 pracuje na przeróbce.
Jak przypomina Jolanta Talarczyk z Wyższego Urzędu Górniczego do roku 2008 w polskim górnictwie obowiązywał zakaz zatrudniania kobiet do pracy pod ziemią. Siedem lat temu przepisy uległy jednak zmianie i dziś nic nie stoi na przeszkodzie, by kobiety pracowały na dole
- Praca pań jest prawnie dozwolona pod warunkiem, że nie będzie zgodnie z obowiązującymi przepisami szczególnie uciążliwa lub szkodliwa (np. dla kobiet w ciąży itd.) - wyjaśnia Jolanta Talarczyk. W praktyce na drodze do pracy pod ziemią często stoi brak kwalifikacji i mniejsza wydolność fizyczna w skrajnie trudnych warunkach (np. zagrożenia klimatycznego, długie drogi dojścia do pracy).
- Ogólne przepisy BHP regulują też dopuszczalne obciążenie kobiet zadaniami na stanowiskach robotniczych. Inne normy obowiązują dla mężczyzn i kobiet np. przy dźwiganiu ciężarów – przypomina Jolanta Talarczyk.