O kobiecie, która nie szukała zemsty i za ratowanie Żyda trafiła do obozu
Nie mogłam pozostać bezczynna - tak o tym, co robiła w czasie II wojny światowej po latach pisała Helena Pawluk z domu Błeszyńska.
Imię i nazwisko na liście osób otrzymujących paczki od PCK i na wykazie Opus-u. Skrawek niemieckiego dokumentu informującego o doprowadzeniu na przesłuchanie dwóch więźniów: widać tylko fragment imienia Helena i numer obozowy (1661). Na tej podstawie nie da się zbudować opowieści. Wszystko się zmienia, gdy wnuk byłej więźniarki Majdanka przywozi blisko sto dokumentów swojej babci. Decyduje się to zrobić po obejrzeniu telewizyjnego materiału o Państwowym Muzeum na Majdanku. W kolekcji jest wszystko, albo prawie wszystko o historii jednego życia: szkolne świadectwa i indeks, niemiecki akt oskarżenia, czerwony punkt z majdankowego pasiaka, listy z niemieckiego więzienia na Zamku Lubelskim, ale też powojenne dokumenty, jak legitymacja zawodowego kierowcy.
Urodzona w 1899 roku Helena Błeszyńska skończyła w Lublinie świetną szkołę, Gimnazjum Filologiczne Żeńskie Heleny Czarnieckiej. Na studia poszła w 1919 roku. Ze zdjęcia w indeksie Uniwersytetu Lubelskiego lekko uśmiecha się do nas ładna dziewczyna z warkoczem. Studiuje prawo. Po latach napisze w życiorysie: „Po otrzymaniu absolutorium dyplom i tytuł magistra praw uzyskałam na Uniwersytecie J. Kazimierza we Lwowie, gdyż KUL był podówczas uczelnią prywatną i dyplomów nie wydawał”. Dalej jest przykra konkluzja, że w okresie międzywojennym absolwentki prawa w sądownictwie „w najlepszym razie pracowały jako urzędniczki”. Ona sama przez dwa lata jest na praktyce w kuratorium, ale po ślubie jedzie za mężem, inżynierem drogownictwa, do Grajewa. Nazywa się już wtedy Helena Pawluk, na zdjęciu z dowodu wydanego w 1931 roku oglądamy damę w kapeluszu i w futrze.
Wdową zostaje jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, musi teraz utrzymać siebie i dzieci. Przydaje się praktyka w przydomowej pasiece i kurs pszczelniczy zdany w 1937 roku na piątkę. Co więcej, w maju 1939 roku Helena Pawluk od Związku Izb i Organizacyj Rolniczych przyjmuje zlecenie na napisanie „opracowania zbytu miodu na rynku wewnętrznym”. Honorarium: 1000 zł.
Wojna zastaje Helenę w Suścu, gdzie pojechała z dziećmi na wakacje. Napisze potem: „Byłam harcerką i nie mogłam pozostać bezczynnie”. Przydaje się doświadczenie sanitariuszki „pierwszej grupy chirurgicznej” majora Szareckiego w czasie wojny 1920 roku. Helena urządza prowizoryczny szpital dla żołnierzy, organizuje dla nich też cywilne ubrania. Siedemnastu ciężej rannych pomaga zawieźć do szpitala w Tomaszowie Lubelskim. Nie zapomni później dodać w swoim życiorysie: „pomagała mi w tym miejscowa ludność dostarczając żywność, podwody itp.”.
Później Helena Pawluk wraca do rodzinnego Lublina. W czasie okupacji pracuje fizycznie, czego dowodem są kolejne legitymacje i zaświadczenia, jakie zachowała w domowym archiwum. Działa w Radzie Opiekuńczej Miejskiej, jest kierowniczką Piekarni Mechanicznej „Plon” z ulicy Bychawskiej i „pracownicą rolną” w majątku Radlin. W czasie zatrudnienia w piekarni dostaje zaświadczenie pisane po polsku i po niemiecku, w którym czytamy: „Uprasza się, aby wymieniony nie był zatrzymany do żadnej pracy przymusowej”. Helena kilka razy zmienia domowy adres: 3 Maja 16/5, Sądowa 4 i Wyszyńskiego 10/45. Jak udaje jej się samej utrzymywać dzieci w czasie wojny? O tym nie pisze.
W pewnym momencie Helena Pawluk dowiaduje się, że w niemieckim, nazistowskim obozie na Majdanku znalazł się żydowski lekarz, którego zna z przedwojennych czasów. Wie, że musi mu pomóc. O tym, jak w szczegółach wyglądała ta ucieczka, dowiadujemy się z późniejszego, niemieckiego aktu oskarżenia Heleny Pawluk.
A więc było tak: Helena poszła do miejsca, w którym pracował doktor Naum Pryłucki (Anna Wójcik, szefowa Działu Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku wyjaśnia, że musiało to być komando pracujące poza obozem). Kobieta daje więźniowi cywilne ubrania i wyprowadza go przez posterunek. Pomaganie Żydom Niemcy karali śmiercią. Można więc zadać pytanie, skąd Helena wzięła w sobie tyle odwagi? Co więcej, w niemieckim akcie oskarżenia jest mowa o tym, że nasza bohaterka pomagała dwóm Żydom. „Jestem głęboka przekonana, że gdyby nie tężyzna fizyczna i odporność psychiczna, zdobyte w szeregach harcerskich, a potem sokolich [Helena przed wojną należała do Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” dop. red.] nie byłabym zdolna przetrwać tego, co przeżyłam w czasie okupacji” - to fragment listu, jaki nasza bohaterka wysłała w latach 70. do polonijnej gazety „Sokół Polski”.
Helena ma nadzieję, że doktora uda się ukryć poza Lublinem, dlatego jadą do majątku w Radlinie. Pryłucki chowa się tam przez pięć dni. Niestety, jak wiemy z przekazu rodziny Heleny Pawluk, ktoś z majątku wydaje go Niemcom. Oboje zostają zatrzymani.
Historię tej ucieczki w swoich niezwykle drobiazgowych wspomnieniach obozowych „485 dni na Majdanku” odnotował Jerzy Kwiatkowski. Jest to na tyle interesujący opis, że warto przytoczyć go w całości: „Dowiaduję się, że Pryłucki, syn posła i redaktora żydowskiego, uciekł z IV pola. Kazał sobie wyjąć złoty ząb, za który kupił obuwie skórzane. Ubranie cywilne już miał. Pracując w jakimś Aussenkommando uciekł. Czekała na niego podobno jakaś Polka w dorożce”.
„Uciekł stąd dr Pryłucki z Białegostoku, ale go dziś złapali, chyba powieszą go. Niech się Bóg nad nim zlituje” - tak z kolei w grypsie do żony pisał z Majdanka więzień, doktor Henryk Wieliczański.
Jeszcze raz oddajmy głos Jerzemu Kwiatkowskiemu, który dodał, że żydowski lekarz został złapany nie pięć, ale dwa dni po ucieczce. „(...) o dziwo - nie powieszono go. Dano mu tylko baty, fluchtpunkt i przydzielono na V pole. Czyżby po powieszeniu 30 czy 40 Żydów za <
Wspomniany ojciec doktora Pryłuckiego to Noach Pryłucki, adwokat i poseł na Sejm. Zginął w getcie wileńskim w 1941 lub 1942 roku. W przypadku jego syna na początku nie było nawet wiadomo jak miał na imię. Naukowcy z Państwowego Muzeum na Majdanku zajrzeli więc do listy nazwisk z książki telefonicznej w Białymstoku, zawierającej numery telefonów z 1938 roku. Jest tam tylko jeden lekarz medycyny o tym nazwisku: Naum Pryłucki, zamieszkały przy ulicy Sienkiewicza 40, numer telefonu 934.
Wróćmy do wojennych losów Heleny Pawluk. Do pasiaka musiała przyszyć fluchtpunkt, którym oznaczani byli więźniowie podejrzewani o chęć ucieczki.
W kartce pocztowej, wysłanej z obozu na Majdanku z datą 18 grudnia 1943 roku Helena pisze do swoich synów:
„I znów nie będziemy razem spędzać świąt. Posyłam Wam więc na dzień Wigilii życzenia. Rośnijcie na dzielnych i prawych ludzi, byście mieli rozum i siłę do odbudowania Ojczyzny pięknej i wolnej jak żaden inny kraj na świecie!”
Matka napomina też dzieci, żeby w swoich modlitwach pamiętały o tych „co umierają w obozach i w więzieniach”.
Z informacji jakie PMM dostało od wnuka Heleny Pawluk wiemy, że jej rodzina w czasie okupacji wszelkimi sposobami próbowała ją ratować. I właśnie dzięki temu 7 stycznia 1944 roku Helena została przeniesiona z obozu koncentracyjnego na Majdanku do niemieckiego więzienia na Zamku Lubelskim. W rodzinnych papierach zachowały się grypsy, jakie wysłała stamtąd do synów, Marka i Staszka oraz do jednej z sióstr. Nie roztkliwia się w nich nad sobą, ale rzeczowo stwierdza fakty.
„Wiecie już, że otrzymałam karę śmierci za to, że ratowałam człowieka, który kiedy opiekował się Waszym ojcem i Was samych też leczył i ratował w chorobie. Takie surowe są niemieckie prawa i kto wie, czy nie trzeba będzie przypłacić tego życiem. A no to trudno. Ale, że śmierć nie jest nigdy przypadkiem, a zawsze znakiem Bożym, dlatego z ufnością patrzę w przyszłość, oddając się Bogu w opiekę”. Pisze też do dzieci: „nie pragnijcie zemsty i nie szukajcie odwetu”, tłumacząc, że to do Boga należy wymierzanie sprawiedliwości.
„Może teraz nie zrozumiecie moich myśli, może ulegniecie powszechnej żądzy zemsty. Przeczytajcie ten list i pamiętajcie, że ja Was inaczej uczyłam, że ja inaczej myślałam (...)” - czytamy w spisanym ołówkiem liście, wysłanym z niemieckiego więzienia na Zamku Lubelskim.
Dla siostry Róży Helena Pawluk ma też bardziej praktyczne rady. Na przykład, że wódkę, która była w więzieniu rodzajem środka płatniczego, warto zabarwić na czerwono i wlać do butelki z porcelanowym korkiem, tak żeby alkohol udawał barszcz. Helena Pawluk mogła opuścić więzienie na Zamku Lubelskim w dniu 22 lipca 1944 roku, z chwilą końca niemieckiej okupacji Lublina.
Drobne przedmioty z więzienia i obozu Helena Pawluk decyduje się przechowywać także po zakończeniu wojny. To fluchtpunkt z Majdanka, czyli czerwone kółko z materiału na białym kółku; opakowanie po aspirynie (w środku jest jeszcze trochę leku!); dwa grypsy spisane na skrawkach bibuły; ołówek; nieostemplowane, dwa okupacyjne znaczki z podobizną Hitlera i obrazek z Matką Bożą wielkości legitymacyjnego zdjęcia. W saszetce z sukna z wyszytymi inicjałami „HP” znalazł się też spisany tekst tanga.
Do końca 1944 roku pracuje jako kierowca. W domowym archiwum zachowała legitymację Związku Zawodowego Kierowców i Pracowników Samochodowych Województwa Lubelskiego w Lublinie. W tym czasie Helena Pawluk ma 45 lat, po okresie obozu i więzienia nie jest w najlepszym stanie zdrowia. Jednak kiedy w 1957 roku na świat przychodzi jej wnuk, Helena decyduje się nim zająć, żeby syn i synowa mogli pracować w kopalni. „Doszłam do wniosku, że ważniejsze jest wychowanie wnuczka niż urzędowanie” - tak pani Pawlukowa podsumowuje ten wątek. Helena Pawluk zmarła w 1994 roku, została pochowana na Powązkach w Warszawie.
- Wnuk pani Heleny i jego żona podkreślali, że ich babcia była osobą twardo stąpającą po ziemi, ale jednocześnie życzliwą dla innych i do końca ciekawą świata - podkreśla Anna Wójcik, szefowa archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku.