O „łapaniu pcheł”, czyli martwy Trybunał Stanu
Trybunał Stanu. Politycy boją się go wykorzystywać. Widzą w nim broń obosieczną.
Andrzej Rogoyski zapewne zostanie dzisiaj wiceprezesem Trybunału Stanu w miejsce Mariusza Muszyńskiego, który po wyborze na ten fotel (w listopadzie 2015 r.), zrezygnował z niego na rzecz Trybunału Konstytucyjnego. Rogoyski jest kandydatem PiS, choć działał w PO. Dwukrotnie sam siebie zgłosił w wyborach wewnątrz Platformy. Najpierw zabiegał o wybór szefa jej stołecznych struktur, potem mazowieckich. Zawsze przegrywał.
PiS nie spieszył się z wyborem za Muszyńskiego. Dziwić to nie może. - Bo Trybunał Stanu jest martwy i zbędny w obecnej postaci - mówi Jan Rokita, który już kilkanaście lat temu pracował nad reformą TS. - Politycy nie są tym zainteresowani, choć to kluczowa instytucja dla poprawy standardów rządzenia.
Bez realnie i sprawnie działającego TS politycy w rażący sposób łamiący konstytucję, mogą spać spokojnie. I śpią. Rokita proponuje, by kadencje sędziów TS wydłużyć do np. 9 lat, rozszerzyć grupę funkcjonariuszy, których mógłby sądzić (dziś są to same VIP-y, m.in. prezydent, premier, ministrowie, prezesi NBP i NIK), doprowadzić, by mógł faktycznie wymierzać kary.
Dzieje TS są długie i nudne. W dziejach III RP raz tylko wydał wyrok skazujący, w tzw. aferze alkoholowej, a skazanymi byli ministrowie z rządu Mieczysława Rakowskiego (1988-1989). Obecnie prowadzi jedną sprawę, Emila Wąsacza, ministra skarbu w rządzie Buzka. Wąsaczowi zarzuca się m.in. nieprawidłowości przy prywatyzacji PZU.
- Trybunał Stanu nie działa, bo politycy boją się wykorzystywać go przeciw sobie - twierdzi mec. Roman Nowosielski, jego sędzia od 2005 do 2011 r. - Wiedzą, że może być to broń obosieczna. Kalkulują: jak my was dziś skażemy, to w następnej kadencji wy weźmiecie rewanż.
Politycy nie szczędzą jednak grożenia sobie TS. Nie było chyba ważnego polityka, którego nie straszono trybunałem. Nowosielski uważa, że tylko obywatele mogą ożywić TS, jeżeli na masową skalę będą dopominać się, by politykom łamanie konstytucji nie uchodziło płazem.
Choć TS niemal nie pracuje (w tej kadencji zebrał się tylko raz, w sprawie Wąsacza), to za jego istnieniem w obecnej postaci opowiada się krakowski polityk PO Kazimierz Barczyk, weteran Trybunału Stanu (zasiada w nim od 2005 r.): - Lepiej jest, by on, niczym miecz Damoklesa, wisiał nad głowami najważniejszych ludzi w państwie. Niech wiedzą, że nie są zupełnie bezkarni.
Trybunał Stanu jest ciałem na wskroś upolitycznionym, bo jego członkowie (18) są wybierani przez Sejm. Wyjątkiem jest I prezes Sądu Najwyższego, który stoi na jego czele z urzędu (obecnie prof. Małgorzata Gersdorf). I może mieć właściwą rangę tylko wtedy, kiedy jego członkami zostaliby wybitni prawnicy.
W III RP jednak jego sędziów wybiera się „pod stołem”, na zasadzie przypominającej „łapanie pcheł”, a powinna temu procesowi towarzyszyć publiczna debata. Winne jest głupie prawo, które nakazuje wybrać sędziów TS na pierwszym posiedzeniu Sejmu. A jego sędziowie nie sądzą przecież za kradzież „pietruszki”. W dodatku, nie muszą być prawnikami (sędzią TS był np. Jan Szyszko, leśnik, obecny minister środowiska).