O. Leon: Pierwszy był Liroy. Bo klął i nie bał się występować z księdzem
Najważniejsze, że mnich nie okazał się chamem - stwierdził opat po emisji odcinka talk show „Ojciec Leon zaprasza”. Przygoda ze szklanym ekranem O. Knabita zaczęła się 25 lat temu. I to zaczęła się od brzydkich słów
- Od 25 lat występuje Ojciec w telewizji. To piękny jubileusz. Na „szklanym ekranie” postaci zmieniają się jak w kalejdoskopie…
- Sam się dziwię, że to już ćwierć wieku. Jednakże, jak sięgam pamięcią, zawsze coś gdzieś przedstawiałem. A to inscenizację książki zniszczonej przez niegrzeczne dzieci w szkole. A to Żyda czy Śmierć w jasełkach, a to Pustelnika w „Balladynie” w międzyszkolnym teatrzyku. Prowadziłem harcerskie ogniska i akademie okolicznościowe. Próbowałem nawet reżyserować jakieś prościutkie komedyjki odgrywane potem przez wiejską młodzież. W seminarium duchownym również byłem pierwszy do urządzania okolicznościowych imprez, poważnych i wesołych. Jako kapłan diecezjalny dużo katechizowałem. Tak też było i w Tyńcu. Dlatego zlecano mi często komentowanie wielkich uroczystości liturgicznych w Katedrze Wawelskiej, na Skałce, przy rozmaitych regionalnych uroczystościach. Byłem więc oswojony zarówno z mikrofonem, jak i z wielotysięcznymi tłumami.
- Z mikrofonem, ale chyba nie z telewizorem. W Tyńcu prowadzicie przecież pustelnicze życie.
- Telewizor mamy w pomieszczeniu poza klauzurą zakonną, gdzie mówiąc szczerze mało kto zagląda. Bardzo, bardzo rzadko robi się nadzwyczajny wyjątek dla jakiejś szczególnej transmisji, np. z papieskiej pielgrzymki.
- Wielu nas, telewidzów, do dzisiaj wspomina talk show „Ojciec Leon zaprasza”. Jak się Ojciec czuł w rozrywce?
- To była przygoda, ale też ogromna odpowiedzialność. Podjąć się przygotowania cyklu programów w redakcji rozrywkowej, które miały być z oddechem, ale nie za bardzo moralizatorskie, wydawało się być niełatwym zadaniem. Po otrzymaniu zgody przełożonego zaczęliśmy z panami Tadeuszem Chudeckim i Andrzejem Pawlukiewiczem z redakcji rozrywkowej TVP opracowywać pierwszy odcinek serii. Jako benedyktyn i trochę polonista postanowiłem wziąć na pierwszy ogień „słowo”. Słowo brzydkie, a tak ich wiele, i słowo piękne, a tych zauważamy trochę mniej.
Tytuł roboczy brzmiał: „Słowa, które rzuca się na wiatr” - to ze znanego szlagieru, tanga z lat czterdziestych ub. wieku. Gości programu dobierała za moją aprobatą redakcja. Na początek, jeśli słowo, to zaproponowano mi Liroya. - A kto to taki? - pytam. - Raper - odpowiadają. - A będzie klął? - Będzie. - No to poproście, żeby tam nie było tego za wiele. A nie boi się występować z księdzem? - Nie, będzie miał reklamę za darmo. - No to ja proszę o wybrany fragment odpowiedniego przemówienia papieża. Musi iskrzyć.
- Iskrzyło. Program miał świetną tzw. oglądalność.
- To zasługa gości. Zaproszono jeszcze aktorkę panią Joannę Szczepkowską, gaździnę z Głodówki panią Zofię Bigosową i profesora Jerzego Bralczyka. Do tego grupę nastolatków płci obojga ze spokojnego i mniej spokojnego warszawskiego liceum. Program, jak i większość następnych, emitowany był na żywo. W tym pierwszym odcinku emocje były tak wielkie, że przekroczyliśmy do granic możliwości limit czasowy. Reakcje były bardzo żywe. Moja rodzina zakonna, a to i naturalna, potraktowała mnie ostro: „Dla kogo właściwie robisz ten program?” - pytali współbracia.
A ja nie wiedziałem. Dowiedziałem się później. Kiedy mi kapelan wojskowy powiedział, że nagranie pokazywał żołnierzom, a potem rozwinęła się dyskusja, paru wychowawców wzięło telewizyjną rozmowę o języku na osnowę lekcji wychowawczej, kiedy niewiasta podeszła do konfesjonału mówiąc, że dawno nie była u spowiedzi, ale oglądała moje programy i przyszła, bo „ojca się nie boję”. Wtedy wiedziałem, że ten program jednak komuś na coś się przydał.
- Nie wszyscy byli tym programem zachwyceni. Ktoś groził Ojcu procesem sądowym?
- Tak było. Jeden z telewidzów przypominając, że przeklinanie publiczne jest prawnie zabronione, a my rzekomo „promujemy taki styl”. Ta osoba oczywiście niewiele z tego programu zrozumiała. Dla mnie najważniejszą była opinia Ojca Opata, a ta brzmiała: „Najważniejsze, że mnich nie okazał się chamem”. Szły więc następne odcinki, w których mówiliśmy o marzeniach i życzeniach, o rodzinie, o Janie Pawle II, o miłości itp. Brało w nich udział wiele ciekawych osobistości, m.in.: panie Hanna Banaszak i Joanna Rawik, Maja Komorowska, Hanna Bakuła, profesorowie Adam Schaff i Lew Starowicz, Zbigniew Zamachowski, Bogusław Bagsik, Wojciech Fibak i wielu innych tak zwanych zwykłych, a przecież wspaniałych ludzi, z którymi zastanawialiśmy się w lekkiej nieraz formie nad trudnymi problemami naszego życia.
Prowadzący taki program jest z natury rzeczy zobowiązany do bezstronności. Oczywiście, gdzie wchodziły w grę kwestie etyczne, mnich nie mógł zaprzeć się swych poglądów. Starałem się jednak to robić bez atakowania człowieka. Pokazywałem przeciwne, nieraz skrajne postawy, zachęcając do obiektywnej oceny i wypracowania własnego rozsądnego zdania. Nie wypytywałem natomiast o ilość zdrad małżeńskich, kochanków, czy przerwanych ciąż, o ulubione pozycje czy też preferencje seksualne. Ideą programu było apelować do tego, co jest dobre w każdym człowieku.
- A jak Ojca traktowali w telewizji?
- Nigdy nie miałem żadnej nieprzyjemności. Poza jednym odcinkiem jednego programu trochę cierpko przyjętym nie było żadnych ograniczeń czy merytorycznych sugestii. Chyba fachowe i techniczne, a za te mogłem być tylko wdzięczny. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, zapewniali o swej życzliwości i byli życzliwi. A że czasem niewiele mogli albo mówili, że nie mogą, to już ich rzecz. Ci, którym moje programy nie odpowiadały, ze mną się nie spotykali. Nie widziałem, by habit benedyktyński wprawiał kogoś w zakłopotanie na korytarzu, w gabinecie lub w studio. Tyle tam się różnych przebierańców kręci, że strój zakonny nie jest utrudnieniem.
- Mimo słusznego wieku, w telewizyjnym studio wciąż czuje się Ojciec jak ryba w wodzie. Emitowany od grudnia ub. roku program „Sekrety mnichów” ma wierne grono widzów.
- Razem z prowadzącą program panią Judytą Syrek chcemy pokazać, że życie Ewangelią nie jest przeznaczone jedynie dla mnichów. Ewangelią można i trzeba żyć w codzienności. A tą codziennością są na przykład relacje damsko-męskie. W pierwszym odcinku, który nosił tytuł „Sposób na zazdrosnego mężczyznę”, rozmawialiśmy z panią Judytą o tym, jaka jest recepta na udany związek, jak cieszyć się z sukcesów żony, co to jest szacunek i jak okazywać go drugiej osobie? Prócz „smakowitych” tematów podajemy również przepisy na smaczne dania z kuchni benedyktyńskiej, np. na wyborne placki ziemniaczane ze śmietaną.
Ojciec Leon Knabit to najpopularniejszy przedstawiciel Zakonu Świętego Benedykta w Polsce, autor wielu publikacji, bliski znajomy św. Jana Pawła II. Doskonale znany ze swej charyzmy, otwartości, dobrego kontaktu z młodzieżą i poczucia humoru. Był ambasadorem Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016, które z niezwykłą energią promował hasłem „Młodość to stan ducha”. Od 25 lat związany jest z telewizją. Prowadził wiele cenionych i lubianych programów, w tym np. „Ojciec Leon zaprasza” w Telewizji Polskiej i teleturniej wiedzy religijnej „Salomon”. Jest autorem popularnych książek o tematyce religijnej i wielu prasowych publikacji. Jego felietony można czytać w każdą sobotę na łamach „Dziennika Polskiego”.
Od grudnia ub. roku TVP1 emituje nowy cykl programów z ojcem Leonem w roli głównej. Nawiązuje on do jednej z najgłośniejszych jego książek - „Sekrety mnichów, czyli sprawdzone przepisy na szczęśliwe życie”