O mediach. Pokaż kotku, co masz w środku
Media to dziś wielki supermarket, w którym sam wybierasz, co chcesz. Jest tu towar świetnej jakości, są też rzeczy i szajs leżący na paletach z napisem „wszystko po 2 zł”.
W ostatni wtorek, w pierwszym dniu procesu o impeachment byłego prezydenta USA Donalda Trumpa, najchętniej czytana i udostępniana wiadomość w amerykańskich mediach - i to najpoważniejszych tytułach - dotyczyła zgoła innego tematu. Oczywiście polityczny news numer jeden też generował olbrzymie zasięgi, niemniej tym, co najmocniej w ten dzień grzało Amerykę, był przypadek pewnego adwokata z Teksasu. Otóż Rod Ponton, bo tak się ów prawnik nazywa, miał spotkanie wideo z sędzią sądu rejonowego. Oficjalne, rejestrowane, będące elementem rozprawy. No, e-rozprawy. Na ekranie mister Rod pojawił się jako mówiący kot, taki przerażony, z wielkimi, smutnymi oczami.
„Myślę, że ma pan włączony jakiś filtr” - zwrócił uwagę sędzia.
„Tak, niestety nie umiem go wyłączyć, moja asystentka cały czas próbuje. Mogę jednak kontynuować. Jestem tu na żywo i nie jestem kotem” - odparł adwokat.
Sędzia był wyrozumiały, wysłuchanie stron potoczyło się dalej, a nagranie pojawiło się w sieci i Amerykanie mieli swój temat dnia. Bliski sercu każdego, bo któż nie drżał podczas wideokonferencji, czy w kadr nie wejdzie mu zaraz współmałżonek w bieliźnie, lub czy miał wyłączony mikrofon podczas strofowania dziecka, które właśnie spóźniało się na zdalne lekcje. Nic oczywiście nie przebije w tej pandemii historii Jeffreya Toobina, publicysty „New Yorkera”, który zapomniał wyłączyć kamerę i w czasie przerwy w wideokonferencji masturbował się na oczach zaskoczonych kolegów i koleżanek. Wyleciał za to z pracy. O, ta historia to dopiero miała zasięgi. Globalne!
Te dwa przykłady ochoczo zostaną zapewne wykorzystane w dyskusji o kondycji współczesnych mediów i ich infantylizującej, ogłupiającej roli. Z jednej strony jest przecież skomplikowany proces Trumpa, a z drugiej - facet z filtrem kotka na Zoomie. Przypominam jednak, że to nie dziennikarze wybrali news dnia, bo oni do Senatu rzucili wszystkie siły. Kliknięciami głosowali czytelnicy. Co zrobić, skoro wolą chichotliwe ciekawostki od - uderzmy w górnolotne tony - sądu nad przyszłością demokracji.
Nie będę krzywił się na tezę, że im bardziej media schlebiają gustom i podążają za trendami (a ściślej - Google Trendsami), tym bardziej ogłupiają, jednak warto zwrócić uwagę, że sporo to mówi nie tylko o samych mediach, ale także o odbiorcach. Jest to wszak system naczyń połączonych i dziwnym trafem jakiś Liszt, jakiś Passolini, jakiś Czechow nie pozycjonują się wysoko w rankingach częstych wyszukiwań. Aha, Passoliniego proszę nie mylić z Passinim, bo o tym drugim, wziętym polskim reżyserze teatralnym, akurat zrobiło się ostatnio głośno, ale tylko dlatego, że zarzucono mu zbyt daleko idące eksperymentowanie na scenie z nagością.
Media to dziś wielki supermarket, w którym sam wybierasz, co chcesz. Jest tu towar świetnej jakości, są też rzeczy i szajs leżący na paletach z napisem „wszystko po 2 zł”. Z reguły to, co najwartościowsze, nie sprzedaje się najlepiej, ale jest na półkach i czeka. Wybierajcie więc mądrze. Macie prawo narzekać, krytykować, marudzić i zgłaszać reklamacje, ale jednak wybór jest szeroki.
W Polsce też. Jeszcze.