O te mebelki proszą, bo nie ma za co kupić nowszych
Gdy już przyjdzie do przeprowadzki, to nie będą mieli się z czym przeprowadzać. Grażyna i Władysław z Dolnej Grupy żyją z dnia na dzień za kilkaset złotych.
Zza oknem mieszkania zajmowanego przez Grażynę (57 lat) i Władysława (65 lat) słychać szum ciężarówek przemykających gdańską drogą przez rondo w Dolnej Grupie. Jadą na Gdańsk, na Bydgoszcz, na Grudziądz. Władysław ścisza telewizor (- Kupiłem okazyjnie, niewiele zapłaciłem - zapewnia.), pies „Czaruś” głośnym szczekaniem oznajmia, kto tu pilnuje domu. W pokoju z piecem ciepło, z drugiego wieje chłodem. Od dziesięciu lat Grażyna z Władysławem mieszkają w Dolnej Grupie. Tu, w domu należącym do PKP, mieszkanie wynajęła im gmina Jeżewo, w której wcześniej mieszkali. Jeszcze ich tam pamiętają: jak tylko coś było nie po myśli pana Władysława, to zaraz sążniste listy trafiły na biurka urzędników.
Na potwornie brudnych ścianach pokoju wiszą z jednej strony święte obrazki, a z drugiej - portret z wojska Władysława. (- W Wałczu służyłem, w łączności. I to dłużej niż dwa lata, bo każdy dzień w areszcie trzeba było później normalnie odsłużyć - wspomina. „Wzorowy” żołnierz byłem. A za co areszt? - Za lewizny z jednostki, i inne takie - dodaje).
Grażyna zapewnia, że te brudne ściany, to się z pieca nakopciło. - Wróciłam od lekarza, kiedy mąż piec czyścił, a tu już było czarno - wspomina. - Okropność.
Pochodzą spod Laskowic. Grażyna po rodzicach miała małe gospodarstwo. Władysław opowiada o sklepie mięsnym, na którym się „przejechał”, o firmie, która padła. - Miałem pożyczek nabranych, choroby przyszły, nie dawaliśmy rady - opowiada. Wójt gminy Jeżewo wynajął im od kolei dwupokojowe mieszkanie w Dolnej Grupie. Mieszkają tu dziesięć lat.
On po zawodówce, wspomina, że pracował w „budowlance”. Za komuny jeździł po budowach, nawet do Huty Katowice. Później otworzył własną firmę, zdrowie siadło, siedział kilka lat w domu. Jeszcze sklep, ale nie wyszło.
No i jeden zawał, drugi...
- Teraz jestem po pięciu zawałach - sięga po dokumentację lekarską. - Ostatni był okropny - wtrąca Grażyna. Władysław wylicza choroby: zwyrodnienia całego kręgosłupa, zwyrodnienia stawów biodrowych, rwa kulszowa, rwa barkowa. Cukrzyca, zakrzepica, łuszczyca. Kiedyś naliczył u siebie szesnaście chorób. - Tak jestem chory, a ZUS uznał, że mi się renta nie należy - mówi. Zapewnia, że cały jego dochód to 153 złote zasiłku pielęgnacyjnego. Grażyna - po szkole rolniczej na gospodarstwie. Ma cukrzycę, ciężką depresję.
- Ciężko jest, bo jak coś trzeba załatwić, to żona musi jechać - opowiada Władysław. A czasem ma dni, kiedy rano guzika nie potrafi zapiąć. Dodaje: - Po domu trochę jeszcze chodzę, ale do przystanku już ciężko.
Wspomina, że przed kilkoma laty każdą pomoc musiał wywalczyć, wręcz wykrzyczeć w gminie. Teraz jest już lepiej. Pomoc społeczna wykupuje najdroższy lek, który musi brać po zawałach. Odstawienie grozi kolejnym zawałem, wylewem lub zgonem.
- 410 złotych ten lek kosztuje, opieka wykupuje - opowiadają.
Od jakiegoś czasu prosili gminę, żeby załatwiła im mieszkanie na parterze. W obecnym nie ma łazienki i ubikacji. Za potrzebą trzeba chodzić na podwórko.
- A jak ja nie mogę chodzić, to co mam zrobić? - pyta.
Teraz gmina remontuje dla nich mieszkanie po sąsiedzku - będzie łazienka i toaleta. - Wannę bym wolał, ale niech już będzie prysznic - mówi Władysław.
- A mi prysznic pasuje - uśmiecha się Grażyna.
Władysław zapewnia, że cieszą się z nowego mieszkania, ale co tu przeprowadzać? - Nie kupimy mebli, sprzętów, a to co jest, to już mocno zużyte. Będziemy żyć w pustostanie - kiwa głową. To co mają, na chodzie było ćwierć wieku temu. Kuchenka gazowa już dawno wywieziona na złom.
Teraz gotują na elektrycznej, to i rachunki za prąd wysokie - dwieście złotych płacą.
Władysław mówi, że poprosił opiekę o pralkę - dostał, ale niesprawną. Opieka dała zasiłek celowy na jej naprawę, ale przekonuje, że za 60 złotych jej nie naprawi. Opowiadają, że Grażyna dostaje 620 zł renty, z opieki dostają dwa razy po 153 zł zasiłku i doraźną pomoc do lekarstw. Jak się za to żyje?
Grażyna: - Szkoda mówić.
Władysław: - Z dnia na dzień.
- A moje leki? - pyta Grażyna. Podliczają szybko, że leki dla nich to około 300-400 złotych. Bo raz wykupują jedne leki, a raz drugie, dlatego różnie wychodzi.
Trudno policzyć, za ile złotych dziennie żyją. Bo jak już pieniądze pójdą na leki, to ile zostanie? Sto? Sto pięćdziesiąt, a w dobry miesiąc dwieście. - I jakoś się przeżyje - mówią. - Ochłapy kupi i zupkę ugotuje. Ziemniak do tego. Czasem opieka da trochę ryżu.
Władysław mówi, że mu się ten ustrój nie podoba. Kto bogaty - ma dobrze. A co z resztą?
Lodówkę dostali starą, ale jeszcze chodzi. Mrozi dobrze, nie mają co narzekać. - Komunę na niej jeszcze widać, ale mówi się trudno. Szczerze mówiąc, to te komunistyczne sprzęty działały lepiej jak obecne. Kiedyś kupili nową, ale po kilku latach szlag ją trafił.
- Tak żyjemy, jak żyjemy. Ruszyło się trochę w naszych sprawach, ale to chyba telewizja i prasa pomogły - mówi Władysław. Kiedyś napisał list do polsatowskich „Interwencji”. Z kamerą nikt nie dojechał, ale pewnie do gminy dzwonili.
Władysław opowiada, że z żoną złom zbierali, żeby dorobić. Ile to się ciężarów naciągali. Pewnie i na jego kręgosłup to miało wpływ.
- Mamy jedną prośbę: o meble, bo nie mamy za co kupić - proszą. Właśnie Grażyna zaniosła do gminy podanie o wózek inwalidzki dla Władysława. Kiedyś, kiedy jeszcze poruszał się lepiej, to prosił o kule, ale teraz to już raczej wózek. - Z piętra jakoś zejdę - deklaruje Władysław. - Cała Dolna Grupa wyłożona jest płytkami, to ja na wózek i pojadę. Nogami to nie dalej niż do wiaduktu, bo straszny ból wchodzi w kręgosłup i w biodra i nie pozwala dalej iść.
Władysław wspomina, że wypatrzył Grażynę, kiedy jeździł rowerem na stację kolejową. Grażyna się uśmiecha, wspomina, jaki kiedyś mąż był szczupły.
- Gdybym jeszcze nie zachorował - wspomina Władysław. - Kiedy padł sklep, to jeszcze na półtora miesiąca pojechałem pracować na budowę do Niemiec. Ale kręgosłup już mnie tak bolał, że musiałem wrócić. No i tych wszystkich pożyczek już nie mieli z czego spłacać.
Jeszcze nie są przecież tacy starzy, zapewniają, że daliby sobie radę, gdyby nie te choroby. Władysław o kręgosłupie, biodrach, kolanach mógłby dużo opowiadać. Dokumentacja lekarska czeka - prześwietlenia. Osobny plik dokumentów po zawałach. Teraz znowu czeka na szpitalny zabieg poszerzania żył. Już miał termin, ale wyszły skutki uboczne i musi je zaleczyć. Opowiada, że czasami zrywa się w nocy, kiedy czuje się tak źle, jakby już miał wykorkować. Wtedy łapczywie łapie oddech i sen wraca.
- Jedni żyją 90 lat, a drugi 65 lat i zegar już popsuty - kręci głową. - Choroby nie wybierają. Na co jeszcze mam czekać? - pyta Władysław. Zapewnia, że poznał wszystkie obowiązki gminy wobec ludzi tak chorych jak on. Nie wymyślił sobie tego, tylko tak jest.
Z psem też im raźniej. Kiedy jeszcze Władysław pracował, to zarobił parę groszy i kupił psa. Kiedy jeszcze mógł spacerować, to chodzili na długie spacery, jak mu lekarz nakazał. Teraz z psem już nie wyjdzie.
Opieka przyznała im panią do pomocy. Węgla przyniesie, posprząta, pomyje. Ważne, bo sami nie dają rady.
Władysław mówi, że najważniejsze, by żyć godnie i sprawiedliwie. To dla niego jest najważniejsze. A zdrowie? No tak - przyznają. Jak teraz pracować, jak zdrowia nie ma? Dlatego proszą o meble, no i jeszcze jakiś sprzęt agd. Władysławowi marzy się też wózek inwalidzki. Najlepiej akumulatorowy.
Czekają na to mieszkanie po remoncie, do którego się przeprowadzą. Najlepiej z lepszymi od tych meblami.
Dorota Krezymon, wójt gminy Dragacz przyznaje, że w urzędzie jest bogata korespondencja z panem Władysławem. Korzystają z opieki społecznej, która ich odwiedza. - Niestety, ich mieszkanie zostało zdewastowane. Teraz remontujemy dla nich mieszkanie inne, po sąsiedzku - mówi.