O. Tomasz Grabowski: Śmierć to nauczycielka, która wskazuje na to, co w życiu jest ważne
Kościół to jest demokracja umarłych. To znaczy, że cenimy głos naszych przodków, nie tylko tych, z którymi jesteśmy związani przez więzy krwi, ale tych wszystkich, z którymi jesteśmy związani przez więzy chrztu. Pamiętamy o nich, bo oni nam uświadamiają, kim jesteśmy i do jakiej wielkości jesteśmy powołani - mówi dominikanin Tomasz Grabowski OP.
„Śmierć nie jest końcem” – śpiewał Bob Dylan, ale dla osób wierzących w Boga to sprawa oczywista. Jeśli więc śmierć nie jest końcem, to czym jest?
Mam szczerą nadzieję, że dla osób wierzących jest to sprawa oczywista, niestety statystyki nie są znowu tak optymistyczne. Coraz częściej słyszymy, że wśród wierzących są osoby, które nie wierzą w życie przyszłe. To zdumiewające, ponieważ jako ludzie wierzący traktujemy śmierć jako moment przejścia a nie końca i w rzeczywistości jest to przejście do pełnego życia. Czyli takiego, które będzie wreszcie spełnione w stu a może nawet więcej niż stu procentach.
Jak Ojciec rozumie znaczenie życia i śmierci z perspektywy wiary katolickiej?
Kościół naucza, że rodzimy się z konkretnym potencjałem, to znaczy, że nasze różne zdolności możemy rozwijać w trakcie całego naszego życia. Najbardziej interesują nas te zdolności, które dotyczą spraw wewnętrznych czyli: rozumienia, siły charakteru ale też zdolności do kochania. Możemy je w sobie rozwijać po to, żeby w niebie móc całymi sobą poznawać Tego , który faktycznie jest miłością. Tego, który jest pięknem i dobrem. Abyśmy mogli jak najlepiej Go przyjąć. Im bardziej ciasne serca, tym mniej w nim „pojemności”, żeby przyjąć dobroć Boga. Im bardziej rozwijamy w sobie te zdolności, które dotyczą miłości, dobra, piękna i prawdy tym bardziej po śmierci jesteśmy chłonni czy pojemni na Boga.
Dla Tomasza z Akwinu śmierć była procesem, w którym dusza oddziela się od ciała. Czy można to rozumieć w taki sposób, że dusza powraca do czystego aktu istnienia?
Najpierw trzeba sobie uświadomić że człowiek jest jednością duszy i ciała. A to oznacza, że z jednej strony mogę powiedzieć o sobie: „Jestem ciałem”, a z drugiej strony mogę powiedzieć: „Jestem duszą”. W życiu na ziemi widzimy, że wszystko robimy poprzez ciało. Czy są to rzeczy stricte fizyczne, czy też bardzo duchowe – wszystko jest zakorzenione w ciele. Dlatego dusza po śmierci, która, jak to obrazowo mówimy, oddziela się od ciała, tak naprawdę jest czymś nie do końca pełnym. Nie jest jeszcze w pełni szczęścia, bo żeby człowiek był w pełni szczęśliwy, potrzebuje również ciała. Dlatego chrześcijanie wierzą, że pełnię szczęścia uzyskamy w momencie wskrzeszenia naszego ciała. Ciało nie jest czymś, co porzucamy i wreszcie możemy poczuć się od niego wolni. Przeciwnie, czekamy aż ciało do nas wróci w przemienionej, nowej postaci. Takiej, która już nie będzie podlegać procesom biologicznym i która pozwoli nam na pełnię szczęścia przeżywanego również w ciele.
Krótko mówiąc - wszyscy będziemy młodzi, zdrowi i piękni?
Średniowieczni teologowie zastanawiali się nawet, w jakim będziemy wówczas wieku! No, ale tego nie wiemy. Możemy patrzeć na Pana Jezusa, który po zmartwychwstaniu jest bardzo zaskakujący dla apostołów. Z jednej strony jest dla nich rozpoznawalny, ale z drugiej strony, kiedy chce – jest dla nich niewidzialny; kiedy chce – ukrywa się przed nimi i nie daje im się poznać. Zatem ciało już nie dominuje, już Go nie „domyka”. Duchowa zdolność jest w Nim większa, niż ta, którą apostołowie dotychczas znali. Duch nie jest już dłużej zasłonięty przez ciało.
Które z przypowieści biblijnych szczególnie podkreślają znaczenie umierania, przejścia do innego życia?
W istocie Ewangelia w ogóle jest opowieścią o tym przejściu. Ewangelia skupia się na Jezusie, opowiada o Nim, a przede wszystkim pokazuje Go jako tego, który umarł i zmartwychwstał. To jest sedno, centralna część Ewangelii. Oczywiście dopowiedzeniem do tego jest historia o Jego narodzinach, historia o jego życiu, ale centralnym punktem jest śmierć i zmartwychwstanie. Również Chrystus w swoim nauczaniu cały czas przekonuje do tego, żeby nie myśleć o swoim życiu tylko w perspektywie doczesnej. Tym, którzy ograniczają się do myślenia, że żyjemy tylko tutaj, na ziemi i musimy sobie jakoś zagwarantować nasz byt i powodzenie, grozi faryzeizm. No, bo w świecie, który ogranicza się tylko do tego, co jest doczesne, a z perspektywy Ewangelii – tymczasowe – hipokryzja jest strategią, która pozwala uniknąć nieprzyjemności, pozwala uniknąć porażki i może wydawać się czymś opłacalnym. Natomiast z perspektywy wiecznej Chrystus wielokrotnie występuje przeciwko hipokryzji właśnie: „Będzie odsłonięte wszystko, co mówicie w tajemnicy, będzie jawne wszystko, co chcecie ukryć, stanie się czytelne i poznawalne dla innych”. Chrystus uczy tego, żeby żyć cały czas w perspektywie wieczności, zatem w perspektywie Boga, który nas widzi. W rzeczywistości, tych przypowieści, które dotyczą życia przyszłego, jest chyba więcej niż tych, które dotyczą życia doczesnego. Wiele z tych przypowieści, które mówią o uczcie, godach weselnych, o czekaniu na Oblubieńca, mają nam uświadomić, że nasze życie na ziemi to dopiero początek.
Często trudno jest nam zrozumieć, dlaczego odchodzą nasi bliscy, zwłaszcza, jeśli dzieje się to nagle, albo w straszliwym cierpieniu. I tu znów pojawia się to pytanie – jakie jest teologiczne wyjaśnienie nagłej śmierci? I dlaczego Bóg dopuszcza śmierć i cierpienie w naszym świecie?
Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Pytanie „dlaczego?” jest pytaniem o przyczynę, a pytanie o przyczynę stawia nas trochę na równi z Panem Bogiem. Odpowiedź na to pytanie zakłada, że jestem w stanie zrozumieć motywy Boga, który jest nieograniczony. Lepiej chyba w sytuacji cierpienia, sytuacji, w której doświadczamy straty, pytać: „Po co? W jakim celu to się dzieje?”. Ponieważ kiedy pytam o cel, to proszę o pouczenie. Jak mam tę sytuację przeżyć we właściwy sposób, w jaki sposób mogę z tej sytuacji skorzystać. Każda sytuacja straty, a w szczególności kiedy strata dotyczy naszych najbliższych, odchodzących nagle, czy odchodzących w cierpieniu, może być dla nas osobiście sytuacją wzrostu. Taką, która pozwoli nam zbliżyć się do Pana Boga, choćby przez to, że poszerzy moje serce na przyjęcie umierającego czy cierpiącego człowieka. Kiedy pytam: „Po co?” - zbliżam się do Boga. Kiedy pytam: „Dlaczego?” - raczej się od Boga dystansuję. Kiedy pytamy o zło na świecie, to w rzeczywistości pytamy, dlaczego Bóg zgodził się na to, by człowiek był wolny. Możemy się domyślać, że dlatego, ponieważ Bóg chce, żebyśmy w wolności odpowiedzieli na Jego miłość. Brak zła oznaczałby, że człowiek nie miałby wolnej woli i nie mógł wybierać zła, a wtedy wobec Boga bylibyśmy jak marionetki, jak ktoś, kim Bóg steruje, a nie jak ktoś, kto może w wolności odpowiedzieć Bogu na wezwanie do wiary. A dlaczego istnieje zło fizyczne, a więc cierpienie, choroby i śmierć? W dużej mierze dlatego, że sytuacje, które nie są po naszej myśli interpretujemy jako złe. Gdybyśmy umieli je akceptować, nie zniknąłby ból, ale zniknęłoby rozgoryczenie, które ból czyni cierpieniem wewnętrznym.
Jak radzić sobie ze stratą ukochanych osób? Czym jest żałoba i w jaki sposób pomaga ona w przejściu przez trudny dla nas okres po śmierci bliskich ludzi?
Może zacznę od tego, że tym bardziej żałujemy czyjegoś odejścia, im bardziej go kochamy. To jest prosta zależność: jeżeli ktoś jest mi naprawdę bliski, to po prostu odczuwam stratę, czuję tęsknotę w momencie, kiedy on znika z mojego życia. Żałoba jest tym czasem, który pozwala nam stratę przeżyć. Mimo że jesteśmy wierzący to przecież nasza wiara nie redukuje w nas emocji, wręcz przeciwnie: kierunkuje oraz kształtuje je. Zatem kiedy przeżywamy stratę, potrzebuję czasu na to, żeby faktycznie pożegnać osobę, która odeszła. A w perspektywie wiary dzieje się coś więcej – potrzebujemy czasu na to, żeby oddać bliską nam osobę w ręce Boga. My nie tyle porzucamy zmarłych, czy się z nimi zwyczajnie żegnamy, co przez modlitwę chcemy ich oddać w ręce Boga. Nie zatrzymujemy ich na ziemi, nie pozwalając im odejść tak, jak byśmy chcieli jak najwięcej z nich zachować przy sobie, ale chcemy oddać ich w ręce Pana Boga po to, żeby mogli doświadczyć pełnego szczęścia. Można powiedzieć, że oddajemy ich Bogu, by mogli przygotować nam niebo. W tym znaczeniu, że kiedy i my, co daj Panie Boże, do nieba trafimy, by nie było ono miejscem nie zamieszkałym przez tych, których kochamy. Tylko przeciwnie - by było domem rodzinnym, do którego przychodzimy.
Znam ludzi, którzy niejako utykają w procesie żałoby; pozostają w niej, nie wychodzą z żałoby, nie udaje im się przezwyciężyć bólu i wrócić do życia. Jak można im pomóc?
Utrata bliskiej osoby to niezwykle trudne doświadczenie; każdy z nas mierzy się z nim na tyle, na ile potrafi. Osoby, które utykają, jak pani powiedziała, w procesie żałoby, to ci, którzy nie są w stanie rozstać się z kimś kogo kochali i w pewnym sensie żałoba staje się trwaniem w pewnego rodzaju iluzji. Im bardziej żałują, im bardziej się smucą, im więcej rozpamiętują, tym bardziej są przekonani, że są bliżej utraconej osoby. Z perspektywy wiary, jak już powiedziałem wcześniej, nie chodzi o to, żeby tę osobę, która umarła, zatrzymać, tylko żeby oddać ją w ręce Boga. Jeśli jestem człowiekiem wierzącym, wówczas Bóg jest kimś, kto ostatecznie jest moim kresem. Jest tym, z kim chcę przebywać, to też pozwala mi łatwiej oddać Jemu tych, którzy umarli. Dzięki temu mogę wyzwolić się z niszczącego sposobu przeżywania straty.
Dlaczego wspominanie zmarłych jest dla nas ważne, zarówno w momencie samego pogrzebu jak też w naszym codziennym życiu, w naszych praktykach duchowych?
Przede wszystkim pamięć jest elementem naszej tożsamości. Im więcej pamiętamy, zarówno z własnego życia, jak i z życia naszych bliskich, czyli im więcej pamiętamy osób, które były dla nas znaczące, tym pełniejsza jest nasza świadomość tego, kim jesteśmy. Tym bardziej świadomi jesteśmy swoich wyborów i decyzji, i tego, co nas kształtuje, co cenimy, jakie są nasze wartości. Dlatego Kościół w dużej mierze jest oparty na pamięci. Proszę zwrócić uwagę jak wielu Kościół wspomina świętych. To tysiące ludzi! W kościele posługujemy się kalendarzem liturgicznym, codziennie wspominając kogoś z tych, którzy nas poprzedzili. Mówi się nawet, że Kościół to jest demokracja umarłych. To znaczy, że cenimy głos naszych przodków, nie tylko tych, z którymi jesteśmy związani przez więzy krwi, ale tych wszystkich, z którymi jesteśmy związani przez więzy chrztu. Pamiętamy o nich, bo oni nam uświadamiają, kim jesteśmy i do jakiej wielkości jesteśmy powołani. Ale też i o tym, jakie są nasze możliwości, kim możemy się stać, gdy żyjemy w bliskości z Bogiem. Podobnie jest z naszymi bliskimi – pamiętamy tych, którzy za życia byli dla nas ważni, byli nam bliscy – ze względu na to, żebyśmy nie stracili owej wewnętrznej pewności, kim jesteśmy. Żebyśmy pamiętali, skąd się wzięliśmy, kto nas urodził, kto wychowywał, kto nam przekazywał wiarę ale też i inne wartości, które są dla nas drogie. One są dla nas drogie również dlatego, że otrzymaliśmy je właśnie od naszych bliskich. Myślę, że pamięć pozwala nam wzmacniać i przeżywać własną tożsamość. Dlatego jest istotna. Z drugiej strony pamięć to najprostszy wyraz miłości zarówno do osób żywych jak i zmarłych. Jeśli kogoś kochamy to okazujemy mu wyrazy pamięci nie tylko na urodziny czy imieniny, ale w codzienności. Żyjemy ze względu na tę osobę, którą kochamy. Po jej śmierci akty miłości są dalej możliwe do wykonywania, dalej są treścią, łączącą nas z osobami, które odeszły. Miłość pokazuje nam, że jesteśmy zdolni do tego, co jest wieczne. Francuski filozof Gabriel Marcel napisał, że powiedzieć komuś „Kocham cię” to znaczy powiedzieć mu, że „Żyj wiecznie”. Kiedy myślimy o kochanej osobie, łatwiej nam wyobrazić sobie, a raczej uświadomić, że wieczność istnieje, ponieważ dla naszych bliskich chcemy żeby rzeczywiście żyli wiecznie, nie tylko przetrwali, ale żeby byli szczęśliwi na wieczność.
Inaczej mówiąc: dopóki osoba, która zmarła i jest przez nas wspominana, dopóty żyje?
Wierzymy, że ta osoba żyje i jest w momencie oczekiwania na zmartwychwstanie swojego ciała. Miłość przekonuje nas, że tak jest w rzeczywistości. Wiara daje pewność, skoro jesteśmy zdolni kogoś kochać, o ile bardziej kocha go Bóg. Skoro moich bliskich kocha wieczny Bóg, czy nie sprawi, by żyli wiecznie?
Dlaczego w naszej tradycji uważa się, że o zmarłych źle się nie mówi?
Być może etnolog miałby inną odpowiedź na pani pytanie, moim zdaniem dobrą rzeczą jest nie mówić źle o tych, którzy nie mogą się bronić. Czcimy zmarłych, starając się pamiętać to, co jest pozytywne i mówić o tym, co było dobre właśnie dlatego, że oni sami już nie mogą stanąć w swojej obronie. Dlatego lepiej mówić o nich dobrze – albo nie mówić wcale.
Pamiętam, a było to w latach 90., raz do jednej ze stacji radiowych zadzwonił mężczyzna, żeby wziąć udział w konkursie. Prezenter ogłosił, że wygrał, a on wtedy rozpłakał się na antenie i powiedział: „Kilka dni temu zmarła mi żona”. Natychmiast został wyciszony. Jak się Ojcu wydaje – czy nasze postrzeganie śmierci i umierania zmieniło się w XXI wieku w porównaniu do wieku XX? Już tak panicznie się śmierci nie boimy, jesteśmy z nią bardziej zintegrowani?
Nie jestem socjologiem więc trudno mi na ten temat mówić w sposób definitywny. Natomiast z obserwacji, które dla każdego z nas są dostępne, widzimy, że przede wszystkim skupiamy się na tym, co jest tymczasowe, czy – jak to się mówi w Kościele – doczesne. Chcemy żyć na jak najwyższym poziomie materialnym, odsunąć od siebie jak najdalej wszelkie trudne doświadczenia; dzięki Bogu medycyna się rozwija i potrafi wyleczyć różne choroby oraz zmniejszyć ból. Ale perspektywa śmierci, która jest przecież nieodzowna, burzy obraz świata, w którym można zniwelować wszelkie cierpienie i dyskomfort. Niszczy obraz życia szczęśliwego, dostatniego, pomyślnego, pozbawionego cierpienia. Umieranie jest czymś okropnym, obawiamy się umrzeć, zatem chcemy się pozbyć tego, co o śmierci przypomina. Dawniej, z tego, co się orientuję, śmierć była postrzegana jako część życia. Do tej pory w naszym zakonie kiedy jeden z naszych braci zbliża się do kresu dni, to staramy się mu towarzyszyć. Staramy się z nim spędzać czas, nawet i całą dobę jeśli taka jest potrzeba. Często jesteśmy świadkami ostatnich chwil życia naszych braci, których wtedy otaczamy modlitwą, którym towarzyszymy w tej ostatniej drodze. Taki sposób przeżywania śmierci osób bliskich z jednej strony jest oczywiście jakąś pomocą dla nich, z drugiej strony jest też dla nas oswajaniem śmierci, akceptowaniem faktu że i mnie śmierć również dosięgnie. A w związku z tym pomaga nam w widzeniu śmierci jako części życia.
Jaką najważniejszą lekcję możemy wyciągnąć z doświadczenia żałoby zarówno z tej religijnej perspektywy jak i perspektywy filozoficznej?
Myślę że z jednej strony śmierć jest nauczycielką, która wskazuje na to, co w życiu jest naprawdę ważne. Okazuje się, że mimo iż majątek i różnego rodzaju pomyślność bardzo ułatwia życie i sprawia że może ono być przyjemne, to jednak to, co gromadzimy, nie jest tym, co ze sobą zabieramy za granicę wyznaczoną przez śmierć. Ostatecznie zabieramy ze sobą to, co zbudowaliśmy między sobą nawzajem i to co zbudowaliśmy między sobą a Panem Bogiem. Czy może lepiej byłoby powiedzieć – co pozwoliliśmy Jemu zbudować między nami a Nim. Wtedy, kiedy przez życie nauczyliśmy się wiary i Bóg stał się kimś faktycznie bliskim, wówczas śmierć nie napawa takim lękiem, jak wtedy, kiedy Bóg jest nieznany, odległy, a może nawet jesteśmy pełni wątpliwości czy istnieje. Biblia opisuje śmierć patriarchów, na przykład Abrahama czy królów, jak Dawida, pokazując, że oni umierali syci życiem. To znaczy, że ich życie było spełnione. Odchodzili z tego świata z lekkim sercem, właśnie jako ludzie spełnieni i tacy, którzy byli obdarzeni miłością i szacunkiem a jednocześnie byli pewni tego, że po drugiej stronie nie czeka ich ciemność i pustka. Ale że czeka na nich ktoś, kto ich życiem kierował. Za życia pozwolił się im poznać i przez to ich życie nabrało wiecznego sensu. Już za życia przebywali w obecności kogoś prawdziwie nieśmiertelnego, dlatego byli spełnieni w chwili śmierci. Ona pozwoli im przyjąć Boga całym sercem, umysłem i wolą.