O tym, jak bito rekordy prędkości samochodami elektrycznymi
O tym, jak próbowano bić rekordy prędkości pojazdami elektrycznymi pisze profesor Ryszard Tadeusiewicz z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Dwa tygodnie temu opisałem przygody pechowego hrabiego de Dion, który nie zdołał wygrać wyścigu samochodowego, chociaż jego elektryczne auto było szybsze od pozostałych konkurujących pojazdów. Pokazał jednak publicznie, że samochód może być bardzo szybki, a ta szybkość może być fascynująca. W związku z tym zaczęto również ustanawiać rekordy prędkości.
Inicjatywę takich zawodów zgłosił dziennik „Le Figaro”. Rekordy ustanawiano na jednokilometrowej gładkiej drodze pod Acheres. Sędziowie mierzyli dokładnie czas przejazdu odcinka szosy o długości 1 km i na tej podstawie określali prędkość. Pierwszy rekord należał oczywiście do samochodu elektrycznego. Jego konstruktorem i kierowcą był Gaston de Chasseloup-Laubat, a rekordowa prędkość wynosiła dokładnie 63,13 km/h i została zapisana pod datą 18 grudnia 1898 roku. Potem Laubat polepszał ten wynik, był więc seryjnym rekordzistą.
Człowiekiem, który postanowił odebrać Laubatowi ten prymat, był Belg Camille Jenatzy. Zbudował on auto przeznaczone wyłącznie do bicia rekordu i nazwał je „Le Jamais Contente” znaczy „wiecznie niezadowolony”. Kształt samochodu przypominał torpedę, wykonany był z aluminium i wolframu, miał dwa silniki elektryczne, których łączna moc wynosiła 68 KM, a całość ważyła 1450 kg.
Gdy 1 maja 1899 roku pod Acheres Jenatzy wsiadł do tego bolidu - wiadomo było, że nastąpi coś niezwykłego. Ale nie oczekiwano aż takiego sukcesu. Tymczasem samochód osiągnął prędkość 105,882 km/h. Nie tylko pokonał francuskiego rywala, ale w dodatku przebił barierę 100 km/h, która wydawała się nieosiągalna.
Auto Jenatzy’ego było bardzo niewygodne, miało kształt torpedy, z której kierowca wystawał do połowy ciała niczym nieosłonięty. Do powszechnego użytkowania takie auto się nie nadawało, ale rozbudziło zainteresowanie samochodami elektrycznymi, które zaczęły być modne, w wyniku czego ich produkcja stała się opłacalna, co opisywałem w poprzednim tygodniu. Również przed tygodniem wspomniałem o tym, że rekord Jenatzy’ego został pobity przez amerykański samochód elektryczny Bekera, nazwany Torpedo, który w 1902 roku osiągnął prędkość 121 km/h.
Potem o największe szybkości zaczęły walczyć samochody inne niż elektryczne. Najpierw 12 stycznia 1904 roku na zamarzniętym jeziorze St. Clair Henry Ford w samochodzie spalinowym, który nazwał Ford 999 osiągnął prędkość 147 km/h. Następny rekord ustanowił w 1906 roku Fred Marriott w samochodzie o napędzie ... parowym! I to nie byle jaki rekord, bo jego parowy pojazd o nazwie Stanley Rocker Racer osiągnął 205 km/h, przekraczając „magiczną granicę” 200 km/h.
Potem do bicia rekordów prędkości zaczęto używać samochodów używających silników lotniczych. 29 marca 1927 roku Henry Sgrave osiągnął szybkość 328 km/h pędząc po plaży Daytona Beach samochodem Sunbeam napędzanym dwoma silnikami lotniczymi V12 - oczywiście spalinowymi - o mocy ponad 900 koni mechanicznych.
Ale samochody elektryczne w końcu „się odgryzły”. Chorwacki producent Rimac skonstruował samochód Nevera, w którym w listopadzie 2022 roku kierowca Miro Zrncecivicow na niemieckim torze wyścigowym Papenburg osiągnął prędkość 412 km/h. Samochody Nevera są produkowane seryjnie i sprzedawane do jazdy po normalnych autostradach, tylko do tych dopuszczonych do ruchu modelach montowane są specjalne ograniczniki niepozwalające przekroczyć 352 km/h. Też sporo!
Tezy, że samochody elektryczne są szybsze, nie da się jednak obronić w kategorii pojazdów budowanych wyłącznie do bicia rekordów. 15 października 1997 roku samochód Thrust Super Sonic Car napędzany dwoma silnikami odrzutowymi Rolls-Royce’a osiągnął na dystansie 1 mili prędkość 1228 km/h. To więcej niż prędkość dźwięku!