O tym, jak tropiłem wilki pod Rysianką [ZDJECIA, WIDEO]
Usłyszałem, że coś leci w moim kierunku. Z lasu wybiegła łania, za nią wilk. Zobaczył mnie i odskoczył w bok. Spotkanie trwało sekundę, może dwie - opowiada Michał Figura, z którym tropiłem wilki w beskidzkich lasach. Czy wilków trzeba się bać i gdzie mają... rendez-vous?
Terenówką suzuki jimny, sunącą polną drogą w stronę rezerwatu przyrody pod Rysianką w Beskidzie Żywieckim, buja tak, że ledwie mogę zebrać myśli. - Beskidzkie safari - mówię w duchu, kiedy wjeżdżamy na polankę otoczoną górami, gdzie można się dostać tylko za specjalnym zezwoleniem. Wygramoliłem się z samochodu, ale jeszcze nie zdążyłem dobrze założyć plecaka, kiedy Michał Figura, odchodząc kilkanaście metrów od auta, przystaje i pokazuje palcem zagłębienie w błocie. - O, mamy pierwsze tropy. Widzisz, ten jest wilczy. A ten tutaj - rysia - mówi mój przewodnik.
Pochylam się nad błotnistą ziemią, w której faktycznie odbite są jakieś ślady. Przyglądam się im uważnie. Takiemu laikowi jak ja niewiele mówią. Po prostu jedne przypominają łapy psa, drugie - kota. Michał Figura rozwiewa jednak moje wątpliwości. Tłumaczy, że trop rysia jest taki sam jak kota domowego, ale znacznie większy. - Patrz, palec wewnętrzny jest wysunięty bardziej do przodu, a poduszka przypomina nie serduszko, jak w przypadku psowatych, lecz... volkswagena garbusa. Z kolei trop wilka jest większy niż psa. Może mieć nawet do 12,5 centymetrów. Ten ma 11. To na pewno dorosły wilk. Trudno jednak powiedzieć, czy samiec, czy samica - objaśnia Michał Figura, składając metrówkę.
Jeszcze raz przyglądam się wgłębieniom w ziemi i dochodzę do wniosku, że to faktycznie muszą być ślady wilków i rysi, bo raz że duże, a dwa - co na takiej wysokości, w górach, miałyby robić zwykłe psy czy koty? Rozwiawszy swoje wątpliwości ruszam w górę za moim przewodnikiem.
Tym przewodnikiem jest Michał Figura z Węgierskiej Górki. Michał jest członkiem zarządu Stowarzyszenia dla Natury Wilk w Twardorzeczce w powiecie żywieckim, które prowadzi naukowe badania nad drapieżnikami w Polsce. Beskid Żywiecki, Śląski i Mały Michał zna jak własną kieszeń - już kiedy był smykiem, dziadek zabierał go na wycieczki do lasu. Później trafił do stowarzyszenia, gdzie może rozwijać swoje zamiłowanie do przyrody pod okiem dr Sabiny Pierużek-Nowak i dr. Roberta Mysłajka, specjalistów od polskich drapieżników. Michał na tropieniu wilków zjadł zęby - przemierzył za nimi kilometry. Poprosiłem go więc, żeby pokazał mi, gdzie w beskidzkich lasach pojawiają się okryte złą sławą wilki.
Teraz Michał prowadzi mnie w miejsce, gdzie zostawił na wilki... fotopułapki. Po drodze opowiada - a jakże - o wilkach. Nie tylko o ich zwyczajach, ale także o tym, że na ich temat powstało wiele stereotypów (patrz choćby bajka o Czerwonym Kapturku), więc wśród leśnych zwierząt wilk pełni rolę czarnego charakteru. Że jego populacja w Beskidach, ale także w Polsce nie jest duża i należy ją chronić. Że wilki pełnią w ekosystemie ważną rolę. I że strach przed nimi wynika głównie z niewiedzy.
Po kilkunastu minutach forsownego marszu docieramy do niewielkiej polanki otoczonej drzewami.
- To miejsce nazywa się rendez-vous site. Tutaj wilcza rodzina spotyka się po polowaniach, po długich wyprawach, tutaj szczeniaki czekają, aż dorośli przyniosą im jakieś jedzenie - wyjaśnia Michał podchodząc do fotopułapki zawieszonej na drzewie, skierowanej na wprost legowiska drapieżników. - W Beskidach wilki nie są w stanie wykopać nory, więc do tworzenia kryjówek używają powalonych drzew. Na nizinach samica potrafi zrobić nawet sześciometrowy tunel - dodaje ściągając fotopułapkę: blaszaną skrzynkę przytwierdzoną do drzewa. W jej środku jest kamerka z czujnikiem ruchu, która zaczyna kręcić filmik, kiedy pojawi się przed nią coś, co emituje ciepło - ptak, sarna lub właśnie wilk.
Urządzenie wyposażone jest w kartę pamięci; baterie wytrzymają nawet trzy miesiące. Nie jest tanie, kosztuje jakieś tysiąc złotych, ale jego pomoc w badaniach zachowań zwierząt jest nieoceniona. Michał opiekuje się kilkunastoma takimi fotopułapkami rozwieszonymi w różnych częściach Beskidów. Raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc stara się sprawdzić, co też się nagrało. Czasami nagrywa się tylko poruszająca się gałązka. Bywa, że kamerkę uruchomi przelatujący ptak, więc przez następne minuty na filmiku nic się nie dzieje. Często nagrywają się szukające pożywienia sarny lub jelenie, a bywa że właśnie wilk lub kilka wilków (niektóre filmi-ki można zobaczyć w internecie na YouTube na kanale Stowarzyszenia dla Natury Wilk).
- Zdarza się również, że nic się nie nagrywa, bo kamerkę ktoś ukradł. Niestety, u nas jest taka mentalność u ludzi, że jak coś znajdzie się w lesie, to trzeba to zabrać - złości się Michał.
Przeglądamy kolejne filmiki. Szału nie ma. Na większości widać ruszającą się gałązkę. Michał sprawdza baterie, przytwierdza fotopułapkę z powrotem do drzewa, skrzynkę zabezpiecza przed kradzieżą stalową linką na kłódkę i ruszamy dalej.
W pewnym momencie mój przewodnik zatrzymuje się i pokazuje kępkę kłaków na ścieżce: - To wilcza kupa. Została tylko sierść dzika i kawałek kostki. Widzisz. Wszystko inne wypłukała woda - wyjaśnia Michał i dodaje, że wilcze odchody, kiedy trafią do badań laboratoryjnych, są doskonałym materiałem poznawczym. - To skarbnica wiedzy. Z wilczych odchodów możemy się dowiedzieć, co drapieżniki jadły, skąd przybyły, w jakiej są kondycji - opowiada w drodze do kolejnej fotopułapki. Wyjaśnia, że to nie jest tak, że wilcza wataha codziennie zabija i pożera jakieś zwierzę. - Wilki polują co kilka dni. Na dziesięć polowań jedno kończy się sukcesem. To dla nich ciężka robota. Muszą przebiec setki kilometrów - opowiada mój przewodnik.
Nieco zmęczeni docieramy w następne miejsce. Michał przegląda kolejne filmiki. Jest lepiej. Wprawdzie nadal nie ma wilków, ale na kilku widać piękne sarny, a także dorodnego jelenia z wielkim porożem. Patrzę, jak jeleń paraduje przed kamerą i oczom nie wierzę - nie wiedziałem, że w beskidzkich lasach są aż takie okazy!
- Nie jest tak łatwo zobaczyć na żywo wilki - mówi Michał po tym, jak sprawdziliśmy następne fotopułapki (oprócz saren i jeleni tym razem nie nagrały żadnych drapieżników) i po paru godzinach spędzonych w lesie kierujemy się w stronę zostawionego na polance auta. - Tropię je już jakieś 17 lat, a widziałem je raptem kilka razy. Spotkania były bardzo krótkie, ale zostają w pamięci na zawsze - dodaje Michał, dochodząc do samochodu. - Może uda się następnym razem - rzucam na pożegnanie.