O. Wysocki: Świat, który znamy, rozsypał się. Co zbudujemy na tych ruinach?
Wiara wcale nie uwalnia od lęków. Mamy do nich ludzkie prawo; prawo bać się choroby, cierpienia, śmierci. Wiara w obecność Chrystusa i jego obecność w moim życiu, daje mi jednak to poczucie, że w tym dramacie nie jestem sam - mówi ojciec Stanisław Wysocki, karmelita, założyciel Stowarzyszenia Wolontariat św. Eliasza w Krakowie.
Byłoby mi łatwiej, gdybym wiedziała po co?
Może po to, żebyśmy zobaczyli, jacy jesteśmy? Jacy jesteśmy naprawdę.
A nie wiedzieliśmy tego?
Nosiliśmy maski, myślenie zastępowaliśmy stereotypem, nie mieliśmy pojęcia, jak zachowamy się w sytuacji skrajnej, kiedy nagle z dnia na dzień traci się poczucie bezpieczeństwa, a na większość pytań nie zna się odpowiedzi. Nie zna się i nie ma ich kto udzielić.
Czyli jest to czas doświadczania?
Jest to na pewno czas dramatyczny, ale także interesujący i pouczający. I to pouczający w ten najbardziej poruszający sposób; bez banalnych słów, bez zadęcia, jakichś pełnych frazesów instrukcji. To czas wyzwalający to, z czego czasami sami nie zdawaliśmy sobie sprawy; pokłady tego, co najlepsze, ale i tego, co niedoskonałe, chore. Od kilku tygodni rozglądam się wokół i widzę ludzi, którzy od razu, błyskawicznie zaczęli nieść pomoc tym bardziej potrzebującym; dostrzegam osoby, które organizują się, szyją maseczki, gotują obiady dla pielęgniarek, odczuwają empatię z tymi, którzy są na pierwszej linii walki. To wielkie poruszenie, którego jesteśmy świadkami, nie dotyczy tylko elit, tych osób, które mają się czym dzielić, tych, którzy są bogaci i stać ich na to, by kupować respiratory. Dotyczy także ludzi, którzy nagle odkryli, że mają w domu maszynę i potrafią szyć maseczki. Wolontariat świętego Eliasza też je szyje, choć przecież nasze panie nigdy nie były szwaczkami, może do tej pory zaszywały jedynie dziury czy doszywały falbanki - i to lata temu. Rozrysowałem im, jak się to robi i dają radę. Czują się potrzebne, choć przecież to nie są jakieś hurtowe ilości. Nie to się jednak liczy. Dlatego tak bardzo brakuje mi wielkich inicjatyw w Kościele.
A Caritas?
Jest, ale to nie wystarczy. Brakuje mi prymatu Kościoła. Tego, by włączył się w to ogromne dzieło miłosierdzia, które obserwujemy między innymi na portalach społecznościowych i wśród wielu większych i mniejszych organizacji. By biskupi, prymasi, episkopat otworzyli sakiewki na wielką skalę. Kościół nie zubożeje. To czas próby, a nie dyskusji, czy zamykać drzwi świątyń, czy nie, czy święcić czy nie, a jeśli nie to co? Nie twierdzę, że nie ma indywidualnych inicjatyw, bo są - jak tego proboszcza z Wałbrzycha, który pieniądze na nowe konfesjonały przeznaczył na kombinezony dla pracowników służby zdrowia - ale to, moim zdaniem, za mało.
Niektórzy ludzie też zostają obojętni. Może paraliżuje ich strach?
Przebywam teraz w małym miasteczku, takim, gdzie żyje około 3 tysięcy mieszkańców. Obserwuję ich. Na razie uważają, że to ich nie dotyczy, że jest poza, na zewnątrz i że szybko się skończy. Widzę, że niektórzy irytują się, że trzeba stać w kolejce przed sklepem, że może wszystkiego nie da się dziś kupić, dostać tak prosto jak pół roku temu. A ja mówię: Nie możecie zrozumieć, że to wszystko, co było, wali się? Rozwaliło się, jest chaos. I to, co teraz nadejdzie, co nastąpi będzie inne. Inne będą święta, Wielki Piątek i Wielka Sobota też będą inne. Powstaje rzeczywistość całkiem nowa; nie znamy jej, może jeszcze nie potrafimy o niej mówić, nazwać ją - przyjdzie na to czas. Teraz musimy się zmierzyć z chorobą i śmiercią, pomóc tym, którzy tego najbardziej potrzebują. Nie pora na to, by stać obojętnie, bo „przecież w telewizji mówią, że wszystko jest pod kontrolą i już płyną maseczki z Chin”. To, jak teraz się zachowamy, jak zareagujemy, wpłynie na to, jakimi z tego czasu izolacji wyjdziemy. To czas weryfikacji tego, jak myślimy o sobie, a jacy naprawdę jesteśmy. Pamiętam te teksty, że Polacy w czasach okupacji byli niemalże aniołami, ale przecież wśród nas byli także szmalcownicy. I to dziś się nie zmieniło, dziś też funkcjonują. Bywa, że w straszny sposób, kiedy przebijają kilkanaście razy ceny maseczek czy środków czystości, albo dają upust najniższym instynktom. W okolicy na sklepie właściciel wywiesił dużą kartkę: pielęgniarki, lekarze, personel medyczny ma zakaz wstępu. Zmroziło mnie. Ludzie zaczęli się burzyć i kartka zniknęła. Ale przecież taki właściciel, gdyby miał za grosz empatii, to przecież by te zakupy podrzucał do domu tych ludzi. Tak działa strach. Nie możemy mu się dać opanować. Nie możemy w tych czasach myśleć egoistycznie. Musimy się jednoczyć i być w tym razem, wtedy jesteśmy silniejsi.
Jak Kościół powinien budować tę siłę?
Nie skupiać się na religijności, która sprowadza się wyłącznie do rytuałów. Przecież w wierze nie chodzi tylko o celebracje. Kiedy słyszę teksty, że Jezus nie zaraża, więc kościoły powinny być otwarte, bo msza to akt łaski, mówię: Jezus nie, ale ten, który przyjdzie i stanie obok ciebie, może i tak. 25 lat przepracowałem w szpitalu i nie miałem nigdy sytuacji, bym - roznosząc komunię świętą lub namaszczając chorego - kogokolwiek zaraził, ale to przecież nie w tym rzecz. I jeszcze jedno: Nie dajmy się w tym momencie zwieść łańcuszkom modlitw, błogosławieństw wysyłanych SMS-ami. Nie oswajajmy w ten sposób naszego lęku.
Uciekanie w religijność w momencie próby świadczy o naszej słabości?
Mówi się, przecież każdy to powiedzenie zna, że jak trwoga to do Boga, zwłaszcza wtedy, kiedy są pytania, a nie ma odpowiedzi, kiedy jest lęk, a nie ma pocieszenia. To szukanie bezpieczeństwa jest naturalne, i tu widzę rolę Kościoła. Konieczność katechezy, próbę głębszego podejścia do naszych wątpliwości, konieczność wsparcia i pocieszenia. Danie nadziei. Piękne świadectwo usłyszałem od ojca dominikanina z Radomia, jednego z tych zakonników, którzy byli odizolowani ze względu na koronawirusa. Ktoś go zapytał, gdzie w tym wszystkim, w tym całym doświadczeniu, jest miejsce na wiarę, odpowiedział prosto, ale głęboko; Ja wierzę, ale to wcale nie uwalnia mnie od leków. Mamy do nich prawo; prawo bać się choroby, cierpienia, śmierci. Wiara w obecność Chrystusa i jego obecność w moim życiu, daje mi to poczucie, że w tym całym dramacie nie jestem sam. Jest ze mną mój Bóg. I to pomaga. Powiem tak samo; jestem w grupie ryzyka, zdaję sobie sprawę, że może być ze mną krucho, więc modlę się, odprawiam eucharystię i nawet, kiedy jestem sam, czuję obecność mojego Boga. Ta obecność napełnia mnie nadzieją, że razem to przetrwamy. Dlatego nie jest dla mnie problemem fakt, że nie będę mógł po raz pierwszy w życiu sprawować procesji rezurekcyjnej. To nie jest dla mnie kwestią dyskusji. Święta odbędą się bez tego, jeśli odbędą się w nas. I będzie tam Bóg. Przywołując słowa Psalmu: Pan jest moim pasterzem, choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo on jest ze mną. Mam poczucie, że nie kroczę sam i w tym wiara pomaga. Dlatego nie szukajmy gadżetów, czegoś, co wiarę sprowadzi do czegoś płytkiego. Zanurzmy się w niej głębiej.
Może będzie łatwiej? Bo konsumpcjonizm w tym roku nie będzie nam przeszkadzał w świętach.
Nie będzie wielkiego ucztowania, do sklepów są kolejki, rodzina nie przyjedzie w takiej obsadzie jak przed rokiem. Wyhamujemy. Najważniejsze, że my jesteśmy, nie to, co na stole. Wyciszmy się. Zastanawiam się bardzo głęboko nad tym, co się z nami stanie. Bo przecież powoli narasta frustracja, ludzie zaczynają tracić cierpliwość, bo ich stary sposób życia runął. Rozsypał się. Niektórzy muszą siedzieć na 10, 20 metrach kwadratowych z bliskimi, dziećmi, czasem w całkowitej izolacji. To czas wielkiej próby. Jak my z niej wyjdziemy? Kim będziemy, kiedy nastąpi odwilż, kiedy będziemy mogli wyjść? Przecież to nie będzie już ten sam świat. Ten wirus nie zniknie. Wszystko będzie inaczej. Przestańmy myśleć krótkowzrocznie, bo kolejna fala znów nas przewróci. Szykujemy się powoli do zmiany egzystencjalnej.
Jedni z tego czasu próby wyjdą silniejsi, bo uruchomiło się w nich coś dobrego, inni wyjdą połamani.
I poranieni. Dlatego czeka nas moment odbudowy. Nastał czas chaosu, tak ja to przynajmniej widzę. W takim teraz jesteśmy czasie, jest nam źle z samymi sobą. Wiele rzeczy zaczyna nas mierzić, uwierać, relacje zostają poddane wielkiej próbie. Obserwujemy, jak na naszych oczach rozwala się stary porządek, w niektórych, osobistych sytuacjach, już się to stało i co teraz? Miotamy się wśród ruin; to nie działa jak rok temu, tamto nie funkcjonuje jak dotychczas, zmieniają się prawa, sensy, priorytety. Czujemy się zagubieni.
I co z tym zrobić?
Powoli musimy się zastanawiać, co dalej, jak to będzie za dwa tygodnie, za miesiąc. Nie wrócimy już do sytuacji sprzed wirusa. Nie będzie tak, że wymieciemy izbę i rozstawimy sprzęty po staremu. Człowiek nie jest na to wciąż gotowy. I tak samo jest z wiarą, my musimy w końcu usłyszeć słowa, że wszyscy jesteśmy równi, że w oczach Boga nie ma lepszych gorszych, że trzeba pomóc bezdomnemu, więźniowi, temu, co leży w szpitalu. Ta nasza wiara, czasami dość spontaniczna, powinna się dziś umocnić. A ci, którzy nie będą chcieli się mocniej zaangażować, będą musieli się określić. Wchodzimy w czas wielkiej przemiany w dolinie życia. Czy pójdziemy za słowem ewangelii „Nawracajcie się”!? Za metanoją? Głęboką przemianą myślenia, patrzenia, pojmowania i życia z bliźnim, z naturą, z Bogiem. Będziemy na tyle odważni? To bolesna przemiana, wszystkie tego typu przemiany są bolesne, bo chodzi w nich o złamanie naszego ego. Jest to próba, czas określenia się i świadomej decyzji, po której ja jestem stronie. Trzeba będzie, jak mówi Pismo Święte, stanąć w prawdzie przed Bogiem, ale i też przed sobą. Zerwać maski, które świat pomógł nam nałożyć, maski reklamy, kultury, mody. Odrzucić to, co nam wmówiono, że jest konieczne do życia. Dziś widzimy, co jest nam tak naprawdę konieczne. To zdrowie.