O zgodzie, czyli Donald Kaczyński. „Ma ptasi mózg” - mówiono o pewnym orle… Felieton Zbigniewa Bartusia
Ojczyznę wolną „pobłogosław” czy „racz nam wrócić, Panie”? Jak Państwo śpiewają? Pytanie to zadałem sześć lat temu dwóm profesorom historii, wytrawnym znawcom międzywojnia, biografom Piłsudskiego. Tomasz Nałęcz, naonczas doradca Bronisława Komorowskiego, obserwował przez okno Pałacu Prezydenckiego miesięcznicę na Krakowskim Przedmieściu.
Wśród wznoszących modły za ofiary tragedii smoleńskiej był ceniony krakowski historyk Andrzej Nowak. Pierwszy z profesorów odpowiedział mi, że śpiewa, a jakże, „pobłogosław, Panie”. Drugi, że – oczywiście! - „racz nam wrócić”. Dzisiaj śpiewają dokładnie odwrotnie.
Podczas rozmowy z prof. Nałęczem wypadła mi z notesu kopia pocztówki sprzed stu lat, reklamującej Trójkąt Trzech Cesarzy. To miejsce, w którym Czarna i Biała Przemsza zlewają się w jedną Przemszę. W latach 1846–1915 zbiegały się tutaj granice trzech zaborców. Nazwa owego zbiegu obiegła Stary Świat w 1873 r., po spotkaniu Franciszka Józefa I z Aleksandrem II i Wilhelmem I.
Wkrótce zaczęły tu zjeżdżać wycieczki z całej Europy. W 1907 r. Prusacy wybudowali po swej stronie, w Mysłowicach, Wieżę Bismarcka. Rozciągał się z niej przewspaniały imperialny widok na Niemcy, Rosję i Austrię.
Widoków na Polskę jeszcze nie było.
Zapalony Mysłowicki archiwista wyszperał gdzieś zeznania przemytników (dziś rzeklibyśmy: „mrówek”) kursujących wtedy z towarem przez graniczne mosty: „Najgorsi są celnicy austriaccy. Bo pruscy, wiadomo, nie biorą. Ruscy, wiadomo, biorą. A z tymi Galicjakami to nigdy nie wiadomo: raz biorą, a raz nie biorą”.
Słysząc tę anegdotę prof. Nałęcz zauważył, że jako marszałek Sejmu mógł łatwo odgadnąć, kto skąd pochodzi. Jeśli ktoś z sejmowej trybuny rzucił: Spójrzmy, co na to prawo i tego się trzymajmy - to ani chybi pochodził z Wielopolski. Jeśli ktoś apelował: Cesarzowi, co cesarskie, ale przecież można uchwalić lepsze prawo, siądźmy i się dogadamy, jak rodak z rodakiem - to przybył z Galicji. A jeśli ktoś gniewnie wołał: To hucpa! Trzeba wyjść na ulice! – ten był z Warszawy lub innej części dawnej Kongresówki.
Poniekąd tak nas wyszlifowali zaborcy. Wyobraźmy sobie wóz Drzymały w Warszawie, w cieniu Pałacu Prezydenckiego, pardon, Namiestnikowskiego. I carskich urzędników, którzy się z opornym Polakiem cackają z szacunku dla kodeksów. W życiu! Przecież Ruscy od razu zrobiliby z tego wozu kibitkę – i paszoł won na Sibir!
Pojechałem parę lat temu do Bystrej, gdzie pod koniec życia mieszkał Julian Fałat, rektor krakowskiej ASP, dziadek mojej Pani Profesor (w dawnej willi artysty jest dziś muzeum – Fałatówka). Po stronie pruskiej (Bystra Śląska) zastałem ordnung, a po galicyjskiej (Bystra Krakowska) nie bardzo. Choć przecie od prawie wieku Prus i Galicji tu nie ma, a od 62 lat jest jedna wspólna Bystra.
Praktykujemy w Galicji kult mniemany Franza Josefa, mamy jego podobizny na produktach. A w Warszawie, Kielcach, ani Łodzi nikomu do głowy nie przyszło, by sprzedawać wodę lub wódkę z wizerunkiem cara.
Wracam czasem - dla memento - do Trójkąta Trzech Cesarzy. I wpadam w podziw, jak się to wszystko udało posklejać ojcom naszej niepodległości. Posklejać - w Polskę.
Gdy patrzę na skład pierwszych rządów II RP, to się wzruszam. Ci wszyscy obywatele, a często wręcz urzędnicy, posłowie, a nawet ministrowie niewolących Ojczyznę mocarstw. Jacy oni byli różni - a zarazem zgodni.
Wtedy robię się perwersyjny i tłumaczę disneyowskiego Donalda Ducka na - Donalda Kaczyńskiego. I zaraz smutnieję. Bo dzisiaj u nas, podobnie jak u schyłku owej wyśnionej przez pokolenia Odrodzonej, dominuje Pluto. Pluto tu, pluto tam. Plują wszyscy na wszystkich. I śpiewają „Boże coś Polską…” – sobie na przekór.
„Ma ptasi mózg” - mówiono o pewnym orle - zauważył kiedyś Stanisław Jerzy Lec. To o nas?