Świat musiał wydawać się przerażający naszym przodkom. Tym bardziej, gdy na przełomie średniowiecza i ery nowożytnej Stary Kontynent nawiedzały klęski żywiołowe (tzw. mała epoka lodowcowa), epidemie, zniszczenia wojenne. Jak pisze Paweł Duma w „Śmierci nieczystej na Śląsku” do tego wszystkiego uległa załamaniu religijna jedność Europy, a dotychczasowe metody zapobiegania lękom, opierające się na odwoływaniu się do opieki Marii i świętych, okazały się niewystarczające.
Trzeba było więc znaleźć odpowiedzialnych za różne (mniej i większe) klęski nawiedzające mieszkańców miast, miasteczek oraz wsi. I znaleziono - byli nimi powrotnicy, strzygi, wampiry czy też szkodliwi zmarli. I co ciekawe, za życia mogli to być szanowani członkowie społeczności lokalnych. Ich wszystkie zasługi kasowała „zła śmierć”. Choć zdecydowanie częściej w powrotnika zamieniali się czarownicy, czarownice, znachorzy, niewierzący i... owczarze. Szkodliwą działalność pośmiertną mogła zapewnić jedynie „ponowna śmierć” zmarłego i unicestwienie ciała powrotnika.
Paweł Duma podkreśla, że „szkodliwi zmarli” najliczniej występowali i na Śląski i to właśnie stąd wiara w nich rozprzestrzeniła się na inne obszary Niemiec. Wierzyli w nich nie tylko „prostaczkowie boży”, bowiem sprawy „szkodliwych zmarłych” rozpatrywane były na wysokich szczeblach ówczesnej administracji, nawet przez sądy. Na przykład do Bolkowa w 1602 zjechali przedstawiciele Praskiej Izby Apelacyjnej, by rozwikłać sprawę powrotnika.
Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, bowiem można wyróżnić różne rodzaj „szkodliwych zmarłych”. Jedni dręczyli jedynie rodzinę i znajomych (na przykład dzieci, które rodziły się z podwójnym garniturem zębów umierały, ale „zabierały ze sobą 10 krewniaków”), inni tylko obcych. Jednym z ciekawszych wierzeń, było przekonanie, że zmarły nie może zostać pochowany w taki sposób, by tkanina z jego ubrania nie znajdowała się za blisko ust. Dlaczego? Ponieważ jeśli tak się stanie, może on nie wychodząc z grobu pożerać własne ubranie, wysysając w ten sposób energię życiową żywych. I z takim przerażającym przypadkiem mieli się spotkać w 1516 r. mieszkańcy Muchoboru Wielkiego (wówczas jeszcze podwrocławskiej wsi). Otóż, w tym właśnie roku podczas epidemii zarazy zmarł tak pewien owczarz i jak można przeczytać w kronikach niedługo po tym, jak został pochowany słyszano, że „mlaska jak maciora”.
Podobnie rzecz się miała z Brodką, żoną garncarza Duchacza z Lewina Kłodzkiego. Historię tę opisał Hajek w swojej Kronice czeskiej z 1547 roku, choć podobno pierwszy wspomniał o niej opat Jan Neplach z Opatovic nad Labem w kronice z w 1370 roku.
Otóż Brodka miała parać się czarami, choć sąd zakazał jej uprawiania magii. Jednak żona garncarza dalej zajmowała się czarostwem. Zmarła podobno w dniu, w którym próbowała wywoływać duchy. Jako, że nikt nie miał pewności czy jej śmierć była naturalna, czy też to duchy ją zabiły, nie zdecydowano się na pochowanie jej ciała na cmentarzu. Ciało Brodki pogrzebano na rozstaju dróg.
Nie trzeba było długo czekać - czarownica zaczęła ukazywać się pod postacią jelenia. Straszyła nie tylko zwierzynę leśną, ale i bydło na polach, a nawet ludzi. Odkopano więc jej ciało i okazało się, że miała już zjedzony do polowy welon. Jak mówią późniejsze legendy ciało Brodki przebito osikowym kołkiem i... z jej piersi wypłynęła krew, jak u żywego człowieka. Osikowy kołek nie pomógł, Brodka straszyła dalej. Odkopano więc jej zwłoki po raz drugi i spalono na stosie. Dopiero to spowodowało, że Brodka się uspokoiła.
Spalenie zwłok dość często stosowano w przypadku „szkodliwego zmarłego”. Na przykład w roku 1612 w Konarach (pow. średzki) zaczął straszyć duch. Uznano, że to sprawka niedawno zmarłego pastucha. Jego ciało odkopano Podejrzenia padły na pastucha 8 czerwca 1612 r. I jak zapisano, miało ono wyglądać tak świeżo, jak w dniu pogrzebu. Zwłoki pastucha zostały spalone.
Zachowała się relacja z Rybnicy Leśnej, niedaleko Wałbrzycha, opowiadająca o tym, jak w roku 1709 walczono ze „szkodliwym zmarłym”. Otóż mieszkańcy Rybnicy przerażeni nawiedzającym ich powrotnikiem postanowili ekshumować zwłoki owego „szkodliwego zmarłego”. 11 lipca w siedem tygodni po jego śmierci, dwóch grabarzy odkopało jego ciało. Komisyjnie stwierdzono, że nadal z łatwością można było zginać w stawach wszystkie członki, a z jego ciała, po nacięciu, wypływa krew. Postawiono dwie warty - jedną przy grobie, drugą w domu zmarłego, i posłano po grabarza z Pakoszowa (dzisiaj część Piechowic koło Jeleniej Góry), który miał być biegły w takich przypadkach.
Grabarz przybył, wysłuchał relacji i orzekł, że nie obędzie się bez... kata. Sprawą „szkodliwego zmarłego” zajął się sąd. I tak jak w normalnym procesie sędziowie zapoznali się z okolicznościami, przesłuchali świadków i 24 września 1709 roku ogłosili wyrok, zasiadając przy stole wystawionym nieopodal cmentarza. Kat mial odciąć głowy zmarłemu, a jeśli to nie byłoby skuteczne, to kat (już bez posiedzenia sądu) powinien ekshumować ciało zmarłego i spalić je. Jak sąd nakazał, tak się stało. Powrotnikowi odcięto głowę i pochowano go poza cmentarzem z głową położoną między nogami.
Znana jest opowieść o innym „szkodliwym zmarłym” - szewcu ze Strzegomia. Otóż zwłoki nieszczęśnika odkryła jego żona 20 września 1591 r. Szewc miał poderżnięte gardło, jednak jego połowica ukryła ten fakt i pochowała męża na cmentarzu. Szewc już trzy dni po pogrzebie zaczął straszyć mieszkańców Strzegomia. Powrotnik się rozzuchwalił do tego stopnia, że 18 kwietnia 1592 r., za zgodą pana starosty, w nocy około został otwarty w obecności rady strzegomskiej i ławników. Świadkowie stwierdzili, że zwłoki nie były zesztywniałe, a na dużym palcu prawej stopy rosła róża. Ciało szewca pochowano więc pod szubienicą, a kiedy ten sposób okazał się nieskuteczny, kat ponownie je wykopał i zgodnie z sądowym wyrokiem szpadlem obciął nieboszczykowi głowę, potem ręce i nogi, wreszcie wyciął mu całe, nienaruszone serce. Tak rozczłonkowane ciało szewca spalono na stosie, a popiół ze stosu wrzucono do płynącej wody.
Największa egzekucja, 20 zmarłych, odbyła się w Czechach w Heřmanicach koło Opawy. Mieszkańcy Heřmanic wierzyli, że zmarła niedawno kobieta wraz z pomagierami morduje ludzi wysysając z nich krew. W 1755 r. z polecenia władz cesarskich rozkopano 30 podejrzanych grobów. Dokonano ekshumacji ciał i odpowiedzialnością obarczono 20 zmarłych (w tym jedno dziecko). Do wykonania wyroku ściągnięto katów z całej okolicy. Zwłoki pozbawiono głów, serca przebito kołkami, a na koniec ciała spalono.