"Obłoki śmierci – Bolimów 1915": Gdy Niemcy doszli szturmem do zagazowanych i zobaczyli, do czego doprowadzili, to zdębieli
- W obu armiach: rosyjskiej i niemieckiej byli Polacy. W armii rosyjskiej średnio, co 10 żołnierz, a w niemieckiej, co 7 żołnierz był narodowości polskiej, więc Polaków było naprawdę sporo. Nawet w poezji polskiej z tamtego okresu pisano o tym, że brat musiał walczyć z bratem, tłumacząc to dosłownie autorzy mieli na myśli – Polak z Polakiem, na własnej ziemi, w nieswoich armiach. To była nasza narodowościowa tragedia – mówi o okresie I wojny światowej w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”, reżyser filmu „Obłoki śmierci – Bolimów 1915” Ireneusz Skruczaj.
Zazwyczaj dokumentalistów interesują wydarzenia z drugiej wojny światowej. Pan jednak na tapet wziął wydarzenia spod Bolimowa z I wojny światowej. Dlaczego?
Pochodzę z Bolimowa i jestem lokalnym patriotą, stąd zainteresowanie tą bitwą. Nie mogłem przejść obojętnie obok tematu, który wydarzył się „tuż za progiem mojego domu”, a sama historia odznaczyła się w moim życiu. Duży wpływ wywarł na mnie mój ojciec i jego zamiłowanie do historii. Między sobą często rozmawialiśmy o historii naszych ziem; dyskutowaliśmy podczas posiłków, spacerów i w czasie wolnym. To on mi często wspominał o tej bitwie i zapalił we mnie iskierkę do tego tematu. O bitwie krążyły legendy, że gaz wypuścili Niemcy, który później z podmuchem wiatru do nich wrócił i ich też zagazował. Chciałem odkryć prawdę.
Podczas I wojny światowej w Bitwie pod Bolimowem zginęło niemal 100 tysięcy ludzi – żołnierzy i cywilów. Mimo tego bitwa jest w dużym stopniu zapomniana przez Polaków. Dlaczego Pana zdaniem tak jest?
Prawdziwa historia jest zapomniana, gdyż Polski wówczas nie było na mapie Europy i uznano, że nie biła się tam nasza polska armia, więc to nie nasza wojna. Oczywiście, w swoim filmie staram się odczarować tę historię i pokazać, że to była nasza wojna, ponieważ walczyło w niej wielu Polaków, zarówno w szeregach armii rosyjskiej, jak i niemieckiej. Nie da się obok tego przejść obojętnie.
Po drugie o bitwie zapomniano, ponieważ nie chciano o niej pamiętać. Jako naród mamy niewielką świadomość, że Polacy brali udział w bitwach, będąc w obcych armiach. Wyparto wojnę z pamięci ze względu na to, że nie walczyli z Orłem na piersi, tylko herbem obcego mocarstwa. Pamiętajmy, że gdy Polacy wracali na swoje dawne ziemie, to zamiast domów zastawali gruzy. Często spali w ziemiankach zostawionych po żołnierzach. Pierwsze miesiące spędzali na odbudowie domostw, więc nie chcieli pamiętać o wojnie, która im odebrała wszystko, co mieli i której zresztą nie uznawali za swoją. Jednak ci żołnierze, którzy brali udział w Wielkiej Wojnie, wyćwiczyli się w walce po obu stronach frontu i byli przygotowani, aby brać udział w walce o niepodległość, zaczynając do Powstania Wielkopolskiego.
Czytaj też: Jakub Skorupa: My, 30-latkowie ślepo dążyliśmy do celów, które okazywały się nietrafione
Niemcy walczyli z Rosjanami, ale udział w bitwie brali też Polacy. Do jakich refleksji Pan doszedł, opracowując materiały historyczne pod względem udziału Polaków w „nieswojej wojnie”?
Bitwa pod Bolimowem jest wydarzeniem o wadze światowej. Po raz pierwszy masowo na froncie wschodnim Wielkiej Wojny zastosowano broń chemiczną. Tak, jak jedna z naszych ekspertek Anna Zalewska mówiła: „I wojna światowa była pramatką wszystkiego, co najgorsze w XX w.”. To jest ważny punkt w historii zachodniej, ta pamięć, którą oni kultywują. My naszą, polską historię zaczynamy od Powstania Wielkopolskiego, a przecież Polacy walczyli w armiach zaborczych, które się wykrwawiły przez 4 lata ciężkich bitew, i to właśnie dzięki ich osłabieniu mogli jako naród w końcu podnieść się z kolan i zawalczyć o niepodległość. Nie pamiętamy o tym.
Musiał Pan sięgnąć do archiwów opowiadających o skutkach użycia broni chemicznej. Obrazy zagazowanych żołnierzy musiały wstrząsać.
Tak, zwłaszcza że podszedłem do tej historii osobiście, ponieważ wśród archiwów znalazłem dwie osoby z mojej rodziny, które były naocznymi świadkami efektów użycia broni chemicznej na ludziach. To mną wstrząsnęło i zmobilizowało do dalszej pracy nad tą historią. Ich relacja znalazła się na ścieżce audio, którą nagrał Wiesław Sokołowski, protoplasta pamięci o atakach gazowych spod Bolimowa.
W filmie jest zapadający w głowę cytat: „Nie raz tak było, że ojciec z synem się spotkał w tej wojnie, albo syn z ojcem”.
Musimy podkreślić, że w obu armiach: rosyjskiej i niemieckiej byli Polacy. W armii rosyjskiej średnio, co 10 żołnierz, a w niemieckiej, co 7 żołnierz był narodowości polskiej, więc Polaków było naprawdę sporo. Nawet w poezji polskiej z tamtego okresu pisano o tym, że brat musiał walczyć z bratem, tłumacząc to dosłownie autorzy, mieli na myśli – Polak z Polakiem, na własnej ziemi, w nieswoich armiach. To była nasza narodowościowa tragedia.
W filmie jest scena, gdy na froncie wschodnim zastosowano atak gazowy, w wyniku którego Rosjanie zostali zagazowani. Gdy Niemcy doszli szturmem do zagazowanych i zobaczyli, do czego doprowadzili, to zdębieli. Po raz pierwszy zetknęli się ze skutkami broni chemicznej. Wtedy, jednak zwyciężyło człowieczeństwo i ludzkie sumienie. Ponad podziałami i rozkazami zaczęto spontanicznie ratować ofiary. Spekuluje się, że akcję ratunkową mogli zacząć Polacy, a za nimi poszła reszta żołnierzy. Natomiast faktem jest, że żołnierze w niemieckich mundurach zaczęli ratować tych w rosyjskich mundurach. Podawali im tlen, próbowali neutralizować zatrucie mlekiem i innymi wówczas dostępnymi środkami.
Film nie jest też gloryfikacją żadnej ze stron.
Starałem się nie skupiać na przedstawieniu Polaków w sposób martyrologiczny, czyli że polscy żołnierze byli poszkodowani, a reszta cierpiących była nieważna. Chciałem, żeby mój film sięgał głębiej, żeby pokazywał, że każde życie ma znaczenie, niezależnie, czy to Polak, Rosjanin czy Niemiec. Ostatecznie w zbiorowych mogiłach ciała każdego z poległych, leżą obok siebie. Mój film ma przekaz zdecydowanie antywojenny, pacyfistyczny, ponadto wartościuje braterstwo i humanitaryzm.
Czytaj też: Babka od histy: Lubimy rozdrapywać rany i uczymy gloryfikacji bohaterskiej śmierci
W pracy nad filmem pomagali panu eksperci m.in. z zakresu historii, archeologii, militariów. Jak wyglądała współpraca?
Pomagał mi Stanisław Kaliński, który napisał książkę pt. „Bolimów 1915”. Na jej podstawie oparłem istotne fakty w filmie. Swój wkład miała też Anna Zalewska, dr archeolog, która prowadziła ponad 4 lata prace archeologiczne w Puszczy Bolimowskiej. Jej prace zbiegły się w czasie z moimi zdjęciami do filmu, więc można zobaczyć bardzo interesujące prace archeologiczne w samym sercu Puszczy Bolimowskiej. Współpracował z nami też Maciej Śliwakowski, chemik, który jest pracownikiem OPCW, czyli Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej.
Sprawdź też: Krzysztof „Grabaż” Grabowski: Piekło tworzymy sobie sami, tutaj na ziemi
Z jakich materiałów źródłowych Pan korzystał? W filmie są m.in. rozmowy ze świadkami tamtych wydarzeń.
Eksperci są „ciałem” filmu, ale jej „duchem” jest Wiesław Sokołowski. Protoplasta wojny gazowej pod Bolimowem, który jako pierwszy w latach 70. i 80. rejestrował nagrania ze świadkami tamtych wydarzeń. Wyciągnął od nich niesamowite informacje, ale przede wszystkim emocje, przeżycia tamtych wydarzeń, o których przez głęboką tramę nie mówili przez dziesiątki lat. To byli ludzie, którzy w czasie pierwszej wojny światowej mieli 14-18 lat, nastolatkowie, którzy zobaczyli ludzką tragedię. Pan Wiesław uświadomił mi znaczenie tej historii i otworzył głowę na temat nie tylko od strony historycznej, ale też od strony duchowej i moralnej. Pokazał mi powieść Andre Marlo pt. „Łazarz”, który opisuje atak gazowy z Bolimowa. Pisarz wówczas nie wiedział, że opisuje wydarzenia z Polski, ponieważ opierał się na pamiętniku Maxa Wilda, oficera wywiadu, który nie do końca konkretnie sprecyzował miejsca ataków. Jeżeli chodzi o materiały źródłowe, to fotografie pochodzą z archiwów europejskich i światowych, ale też od Stanisława Kamińskiego, który miał ogromne, zbiory, wcześniej filmowo niepublikowane. Z archiwum z USA dostałem godzinny film bezpośrednio z wydarzeń frontu wschodniego z 1915 r., który pokazuje dworzec w Skierniewicach, gdzie Niemcy pakowali towary i rannych. Amerykanie, którzy wtedy jeszcze nie byli w stanie wojny, wysłali korespondenta wraz z operatorem na bezpieczny odcinek frontu wschodniego. Dokumentowali wkroczenie wojsk niemieckich do Warszawy, kiedy armia rosyjska ze względu na duże straty i braki w zaopatrzeniu musiała się wycofać.
Jest to Pański pierwszy duży projekt. Co było najtrudniejsze w pracy nad filmem? Przeszukiwanie i selekcjonowanie archiwów czy praca typowo filmowa: nagrywanie, pisanie scenariusza, montaż etc.?
Zdecydowanie trudniejsza była praca przy nagrywaniu scen batalistycznych, która wiązała się koniecznością zaangażowania kilkudziesięciu osób w jednym miejscu na planie. Samo szukanie materiałów wymagało cierpliwości, ponieważ archiwa działają w wolny sposób i czasami otrzymywałem odpowiedź dopiero po dwóch tygodniach. Stąd wszystko przebiegało bardzo mozolnie. Praca na planie była jednak bardziej wyczerpująca. Pomogło mi to, że współpracowałem z rekonstruktorami, co było „strzałem w dziesiątkę”, ponieważ w porównaniu do statysty, rekonstruktor wie, jak trzymać broń, ma w bardzo dobrym stanie replikę stroju z tamtego okresu itd. Nie musiałem poświęcać pierwszych dni na planie, aby uczyć aktorów i statystów wszystkiego od nowa. Wyzwaniem też była praca z pirotechniką, ponieważ każdy wybuch trzeba zaplanować, co do sekundy, aby zsynchronizować go odpowiednio z pracą aktora.
Film jest połączeniem dokumentu i fabuły. Skąd decyzja o zmieszaniu form?
Chciałem zrealizować film fabularny, ale po pierwsze wymaga to większego nakładu producenckiego i finansowego, na co nie mogłem sobie pozwolić, a po drugie miałem tyle fantastycznych archiwaliów, które mnie inspirowały, że chciałem je wykorzystać. Forma dokumentu napędzała fabularność i odwrotnie. Fotografie z tamtych lat budowały sceny batalistyczne, a one z kolei odwoływały się do wspomnień uczestników zdarzenia. Pierwsi widzowie mówili mi, że w umiejętny sposób złączyłem oba światy: dokumentu i fabuły, i nie widać w montażu, żeby te światy się ze sobą kłóciły.
Czy ma Pan plany na kolejną produkcję?
Nie mogę wiele zdradzać, ponieważ jestem w trakcie pisania scenariusza do filmu fabularnego. Będzie to film wojenny, ale tym razem wolałbym się skupić bardziej jedynie na reżyserii a pracę producencką oddać komuś innemu.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień