Obóz Zgoda: Chcieli rózgą wybić z Egona Ślązaka [CZYTAJ, POSŁUCHAJ]
Ty musisz ich zrozumieć. Oni się mszczą, bo też wycierpieli - tłumaczył Egonowi ojciec. I Egon rozumiał, bo był posłusznym dzieckiem. A musiał wybaczyć wiele - jako 8-letni chłopiec został więźniem obozu w Świętochłowicach-Zgodzie.
Egon dali mu na chrzcie. Matka, Marta, specjalnie wybrała mu takie imię, żeby nie było ani polskie, ani niemieckie. Nie było takiego drugiego na podwórku, a może i w całych Siemianowicach. Matka myślała mądrze. Po co wplątywać chłopaka w sąsiedzkie spory? Jańscy nie byli ani Polakami, ani Niemcami tylko Ślązakami. Zawsze pośrodku, pomiędzy. Na swoim skrawku ziemi, którego trzymali się mocno.
Po latach, za swoje imię, Egon dostał w polskiej szkole rózgą po dupie. Przygryzał rękę, żeby nie płakać. Tylko łzy mu spływały po policzkach. Ale to było potem.
Teraz jest rok 1937. Rok urodzenia Egona. Mieszka w jednopokojowym mieszkanku z ciemnowłosą mamą, która szyje u Żyda i ojcem, który nigdy się nie denerwował. Ernest Jański jest spawaczem, cenionym fachowcem. Pracuje w Hucie „Laura”. Po pracy lubi sobie posłuchać muzyki poważnej. Wtedy zatapia się w milczeniu. Egon najbardziej lubi kiełbaski „winerki”. Ale o tym dowie się też potem, bo z tych pierwszych lat życia wiele nie pamięta.
1
Siemianowice są wtedy polskie, ale dla Jańskich nie ma to znaczenia. Mają siebie. Gdy we wrześniu 1939 roku miasto zajmują Niemcy życie Jańskich się zmienia. Matka już nie pracuje u Żyda, bo krawiec, który był dla niej dobry i dał zarobić, musi uciekać. Jesienią 1940 roku, nowe władzę każą się Jańskiemu określić. Kim jest? Robią to na postawie precyzyjnych wytycznych Heinricha Himmlera, który wyodrębnia cztery grupy volksdeutschów. Jański dostaje „dwójkę”. Niemcom zależy na spawaczach.
Pod koniec wojny robi się coraz bardziej nerwowo. W styczniowy dzień do mieszkania Jańskich wpada sąsiad i krzyczy: Już są. Oni, czyli Rosjanie. Egon zapamiętał przejmującą ciszę jaka zapadła między wyjściem Niemców i przyjściem Rosjan. W tej ciszy wielu co sprytniejszych pookradało opuszczone sklepy. Wychodzili obładowani belami materiałów, jedzeniem. Jańscy nie musieli przed nikim uciekać. Byli przecież u siebie.
[Kliknij i posłuchaj] Mój ojciec to był prawdziwy Ślązak...
- Żodyn Ślązak nie będzie nigdy Niemcem, ani Polakiem - mówi do Egona ojciec. I Egon wierzy mu, bo jest dobrym dzieckiem. Historia w postaci niekompletnie umundurowanych wojsk wyzwolicieli wkrótce zapukała do drzwi Jańskich i zabrała Ernesta do obozu pracy w Mysłowicach. Doniosła na niego sąsiadka. Została z czwórką dzieci sama, bo mąż służył w Wehrmachcie i od razu go wzięli. Dlaczego Jańskim miało się lepiej powodzić od niej? Przecież Ernest był na volksliście?
2
Dla nowych mieszkańców Siemianowic Egon stał się „Szwabem”, „Krzyżakiem”. Bał się chodzić sam po ulicy. Podchmielone grupy wałęsały się po mieście. Skore do bicia. Agresywne.
[Kliknij i posłuchaj] My nie mieli znikąd nic...
Matka szyje Egonowi płócienny worek. W domu zimno. Nie ma czym ogrzewać. Egon idzie więc codziennie na hałdę po węgiel. Po drodze wpada na stołówkę do huty „Laura”, wkrótce „Jedność”, by przynieść do domu jakieś resztki.
Od Rosjan dostaje obierki z ziemniaków. Rosjanie chyba celowo tak grubo obierają ziemniaki, myśli, żeby mama mogła jeszcze te obierki oskrobać i ugotować dla nich kartoflankę. Wtedy jest w domu święto.
Z każdej porcji trzeba było coś ojcu odłożyć. Co jakiś czas szli do niego do Mysłowic z paczuszką. Egon widzi wywożone z obozu ciała zmarłych na tyfus. Początkowo pozbywali się ofiar nocą, ale w końcu było ich tak wiele, że nie dało się ukryć. Egon z matką zamartwiają się o ojca. Muszą sobie radzić. Matka zaczęła pracować jako praczka. Czasem wysyła Egona po koszyk z brudami. Pewnego dnia drzwi otworzył mu pijany polski żołnierz. Chyba żołnierz, bo spodnie miał wojskowe, a górę cywilną. Egon powiedział po co przyszedł. Żołnierz miał jakiś dziwny akcent i sięgnął po broń, padły strzały. Siedmioletni chłopak cudem uniknął śmierci.
3
W kwietniu 1945 Egon wraca do domu z woreczkiem węgla, a na korytarzu w kamienicy tłum, i szloch. - Przyszli po mamę, zabrali ją - krzyczały kobiety. Chciały go ukryć, przechować, ale on wyrwał się. Znał miasto jak własną kieszeń. Wiedział, gdzie zbierają ludzi do obozu. Głośno wołał mamę. Dostał kolbą w żebra od żołnierza i znalazł się w jej ramionach. Tydzień przesiedzieli z tłumem w ogrodzie. Głodni. Przerażeni. Dostali trochę chleba i czarną kawę. Wreszcie wyruszyli. Szli aż do bramy obozu „Zgoda” w Świętochłowicach, filii KL Auschwitz, gdzie po Niemcach zostały cztery strażnicze wieżyczki, solidne ogrodzenie z drutu kolczastego oraz baraki. Od razu trafiają na betonową podłogę.
[Kliknij i posłuchaj] Jo tam przechorowoł...
Na obiad zupa pokrzywowa, od której Egon dostaje biegunki. Jest coraz słabszy. Matka kradnie z łaźni deski, żeby mógł leżeć na cieplejszym, kłamie w kuchni, że ma małe dziecko, które nie może jeść pokrzyw. W odruchu litości dostaje dla syna grysik. Marta specjalnie garbi się, zakłada na głowę chustkę, brzydnie w oczach. Nie chce, jak co ładniejsze więźniarki, trafić w ręce ubeków.
2 maja Egon obchodzi w „Zgodzie” swoje ósme urodziny. Komendantem obozu jest znany z okrucieństwa Salomon Morel. Ale dla Egona wszyscy wtedy są „Morelami”. Wzywają go na przesłuchania razem z matką. Pokazują granat, pistolet. Pytają, czy widział takie w domu. Mówią, że pojedzie do Związku Radzieckiego, bo teraz tam potrzebują mężczyzn. Pójdzie do szkoły, do nowej rodziny. Straszą, że matkę w bunkrze zamkną. Wtedy on rzuca się jej do nóg i chwyta za spódnicę.
Rano podczas apelu śpiewają: Kiedy ranne wstają zorze. Przed snem: Wszystkie nasze dzienne sprawy. Wszy, pluskwy, szczury. I nagle tuż przed wybuchem epidemii tyfusu, w sierpniu, po czterech miesiącach, zostają wypuszczeni z obozu.
4
Już w domu patrzą bezsilnie jak obcy ludzie wywożą ich piękne meble. Nowiutkie, przedwojenne. Mama nie pozwoliła się Egonowi bawić w pokoju, żeby ich nie zarysował. Nie otwierali drzwi do kuchni, żeby para ich nie zniszczyła. A tu przyszli tacy i biorą. I nie zadrży im ręka, gdy tragarze taszczą jego dziecinne łóżeczko.
- Zostaw to - mówi do męża kobieta. Ale ten nie ma litości. W końcu po dwóch latach harówki za darmo na kopalni i więzieniu w Bytomiu wraca ojciec. Znów jest dobrze. Brat i siostra Ernesta wyjechali do Niemiec. Oni też mogli, ale nie chcieli. - Tu mi nikt nie podskoczy. Tylko tu czuję się u siebie - wyjaśnia Ernest. I Egon potakuje głową.
Chodzi do polskiej szkoły. W czasie wojny półtora roku chodził do niemieckiej. Czuje się obco. Wszyscy mogą hałasować, ale tylko Egona spotyka kara, chociaż siedzi jak trusia. Wielki babsztyl nauczycielka Hajowa bije go kantem linijki. Nie oszczędza. - Co to za imię Egon? - pyta i do dziennika wpisuje Eugeniusz.
Kiedyś wciąga go siłą na ławkę i leje rózgą. Egon przygryza rękę, bo obiecuje sobie w duchu, że nie da jej satysfakcji. Do tej pory w domu się nie skarżył. Ukrywał przed rodzicami swoją krzywdę, ale teraz już nie może. Ręka boli. Jest spuchnięta. Nie potrafi nią poruszać. Matka biegnie do szkoły i tłumaczy, że imię Egon jest skandynawskie, nie niemieckie. Przyjmują do wiadomości, ale Egon nie zdaje do następnej klasy. Ojciec tłumaczy Egonowi: Ty musisz też ich zrozumieć. Oni też wycierpieli i teraz się mszą. Egon zawsze był dobrym synem. Zrozumiał.
5
Dziś Egon zastanawia się skąd to wszystko pamięta. Teraz 80-tka na karku, chore serce, cukrzyca, chore kolana. Na czwarte piętro w chorzowskim bloku wchodzi powolutku, wspierając się na lasce. Może kilogram tylko unieść. Na więcej lekarz nie pozwala, a on słucha lekarza. To córka robi zakupy, pomaga. On grosik do grosza liczy. Wszystko oszczędnie. A ona wiadomo zapracowana, czasu nie ma, wpada do sklepu, wkłada po kolei do wózka, żeby szybko załatwić sprawę. Egon myślał o jakimś zadośćuczynieniu, do sądu sprawę oddał.
- Chociaż za te nowiutkie meble się należy - uśmiecha się. Zrehabilitowali ich, ale zakazali mówić o obozie. I przez lata Jańscy milczeli. Zresztą po co wracać do baraku i betonowej podłogi? Egon wyuczył się, w „Konstalu” tramwaje budował, ożenił się, owdowiał, wnuka się dochował. Samo życie. W jego przypadku to także 24 tabletki do połknięcia dziennie, trochę telewizji, życzliwi sąsiedzi.