Obrońcy zwierząt z Wielkopolski są waleczni i nieustępliwi
Jeśli miarą człowieczeństwa jest stosunek do zwierząt, to w Wielkopolsce mieszka wiele wrażliwych i bezinteresownych osób. Jedni prowadzą schroniska dla bezdomnych psów, inni stają w obronie bezbronnych braci mniejszych. Gdyby nie oni, los zwierząt w naszym regionie nie byłby znośny.
Marzec 2017 roku. Inspektorzy Fundacji na rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane przeprowadzają interwencję na jednej z posesji na poznańskiej Starołęce. Na miejscu zastają cztery skrajnie wychudzone i wygłodzone psy. Znajdują również zakopane w ziemi ciała i szkielety szczeniaków i kotów. Te, jak tłumaczyła ich właścicielka, miały służyć za nawóz dla pomidorów.
Zabójstwa zwierząt dokonała Joanna G. Z kolei jej konkubent Zygmunt Sz. doprowadził cztery psy do skrajnego wycieńczenia. Kobieta działała ze szczególnym okrucieństwem. Umieszczała psy w wannie, topiła je, a następnie wrzucała do dołu wy-kopanego w przydomowej szklarni. Część z nich jeszcze żyła, dlatego kiedy szczeniaki zostały już przysypane ziemią, właścicielka uderzała w nie łopatą, rozczłonkowując ciała zwierząt. Kobieta w październiku została skazana na 10 miesięcy pozbawienia wolności, mężczyzna na trzy miesiące więzienia.
Nie doszłoby jednak do skazania pary, gdyby nie prozwierzęcy społecznicy. Te, które tak okrutnie potraktowano w Poznaniu, już od kilku lat reprezentuje adw. Mateusz Łątkowski, pełnomocnik m.in. Fundacji na rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane. Jego klienci są nietypowi - nie mówią, nie przychodzą na rozprawy, nie zeznają w sądzie, a nawet sami nie proszą go o pomoc. Dzięki Łątkowskiemu poznański sąd skazał w 2015 r. na karę sześciu miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności i także 500 zł nawiązki na rzecz prozwierzęcej Fundacji Animal Security mężczyznę, który wyrzucił malutką suczkę Tinę przez okno. Adwokat z Poznania, występujący w obronie pokrzywdzonych zwierząt, za swoją pomoc prawną nie pobiera żadnego wynagrodzenia.
- W rodzinnym Włocławku dorastałem wśród zwierząt. Były one zawsze obecne w moim domu. Rodzice wespół z babcią nauczyli mnie szacunku względem nich. Potem na swojej życiowej drodze poznałem kobietę - moją małżonkę, która podobnie jak ja kocha zwierzęta miłością bezgraniczną. Klaudia (żona - przyp. aut.) działała i działa zresztą jako wolontariusz w prozwierzęcej fundacji i to m.in. ona skłoniła mnie, byśmy razem pomagali naszym braciom mniejszym - wspomina adwokat.
Już w trakcie aplikacji adwokackiej M. Łątkowski służył pomocą prawną różnym fundacjom. Przed sądem natomiast zaczął stawać w chwili, gdy poraz pierwszy założył togę z zielonym - adwokackim - żabotem. Pierwsza głośna sprawa, którą się zajmował, dotyczyła owczarka niemieckiego Wolfa. W 2014 r. współlokator właściciela zabrał psa na spacer. W ustronnym miejscu, pod mostem, przywiązał go, założył mu kaganiec i zadał bezbronnemu psu co najmniej siedem ciosów nożem. Konającego czworono-ga zostawił na pastwę losu. Dzięki pracy „adwokata zwierząt” za swój czyn sprawca usłyszał wyrok roku bezwzględnego więzienia, 500 złotych nawiązki na rzecz fundacji EMIR i zakaz posiadania zwierząt na dziesięć lat.
Straciłam prywatność
Są nieustępliwe i waleczne, a na leczenie zabiedzonego lub pobitego psa potrafią wykładać tysiące złotych z własnej kieszeni. Czasem wystarczy jeden sygnał, by w środku tygodnia, po pracy, wsiadły w samochód i jechały ratować zwierzę, którego właściciel nieodpowiednio je traktuje. Tak działają inspektorki z Fundacji Mondo Cane. To dzięki nim udało się nagłośnić bulwersującą sprawę z poznańskiej Starołęki czy zwrócić uwagę na los czworonogów na romskim koczowisku. Ton poznańskiemu inspektoratowi nadaje lokalna szefowa - Anna Cierniak. Na rzecz zwierząt działała już jako nastolatka, a w fundacji jest od 2012 r.
- Zdążyłam przywyknąć do tego, że ratowanie zwierząt odbywa się kosztem pracy zawodowej i rodziny. Straciłam całą prywatność, ale wszystko, co robię dla czworonogów, sprawia mi ogromną satysfakcję - opowiada. - Czasami wyjeżdżam z domu o północy, bo ktoś poinformuje mnie o potrąconym, konającym czworonogu. Nigdy jednak nie zastanawiam się, czy na koncie fundacji są pieniądze na jego leczenie - dodaje. Tylko w 2017 roku A. Cierniak i 9 wielkopolskich inspektorów Mondo Cane odebrało ponad 170 zwierząt. Najbliższe tygodnie będą dla nich równie pracowite, bowiem liczba zgłoszeń wzrasta.
- Społeczeństwo jest już lepiej wyedukowane niż kilka lat temu, dlatego ludzie zdają sobie sprawę, jak powinno się trak-tować zwierzęta - tłumaczy.Największym wyzwaniem dlainspektorów jest rozbijanie pseudohodowli. Szacuje się, że w całym kraju funkcjonuje nawet kilkaset takich miejsc, gdzie zwierzęta w tragicznych warunkach masowo się rozmnażają. Po odzyskaniu ich z rąk patologicznych hodowców psy najczęściej trafiają do domów tymczasowych lub schronisk. Dopiero stamtąd można je adoptować. Anna Cierniak sama posiada cztery psy oraz kota - to czworonogi z interwencji lub znajdy.
Wzajemna pomoc
Kiedy Hieronim Włodarczyk zaczął kilka lat temu prowadzić schronisko „Zwierzakowo” w Posadówku, w pobliskim Lwówku zakładano się, jak długo przetrwa to przedsięwzięcie. Mieszkańcom i urzędnikom trudno było uwierzyć, że grupa życiowych rozbitków, osób z problemem alkoholowym, bezdomnych czy hazardzistów, jest w stanie pomóc sobie i zwierzętom. Tak się jednak stało.
Dziś mieszka tam 19 osób i 90 czworonogów, które trafiają do „Zwierzakowa” z pięciu gmin. H. Włodarczyk pochodzi z Radomia, gdzie prowadzi swój biznes, mimo to zamierza pozostać w Posadówku. Przyznaje, że to, co robi, po prostu daje mu szczęście. Chce pomagać ludziom i zwierzętom.
- Według mnie to rozwiązanie sprawdza się doskonale. To miejsce, które daje szansę ludziom w trudnej sytuacji odnalezienia się w życiu i rozwiązuje problem bezdomnych zwierząt w gminie - mówi Piotr Długosz, burmistrz Lwówka.