Obywatel poogląda seriale kryminalne, a potem dziwi się, że nie jest jak na filmie
Ludzie nie rozumieją, że w Polsce są inne przepisy, inne procedury niż w USA i wszystkiego nie da się przenieść na nasz grunt. Dr Joanna Stojer-Polańska, specjalistka od kryminalistyki z Krakowa, wykładowca w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Warszawie, mówi o wpływie seriali na widzów.
Od czego się zaczęło Pani zawodowe zainteresowanie serialami kryminalnymi?
Na studiach prawniczych mieliśmy praktyki. Jedni wybrali sąd i prokuraturę, a ja policję. Widziałam, z czym przychodzą obywatele, że mają taki serialowy obraz pracy policji, spore oczekiwania. I że czują się rozczarowani, gdy nie było tak, jak w filmie kryminalnym.
Policjanci narzekali, że filmowy wzór utrudnia im robotę?
Tak. Nie kryli, jakie mają problemy przez seriale np. „W-11” i amerykańskie „CSI”.
Ten zmyślony obraz z USA przemawia do Polaków?
Wpływa na ludzi tak, że myślą, że u nas trudności z wykryciem sprawcy przestępstwa to kwestia kosztów, a generalnie to gdyby nie ta bariera finansowa, to się wszystko da zrobić. Istotne jest także to, że w serialach jeden policjant prowadzi wszystko od początku do końca - od zebrania śladów do sprawy w sądzie. A tak nie jest.
Seriale są o zabójstwach, a ludzie przychodzą na policję, bo ktoś im okradł piwnicę.
Wpływ seriali jest taki, że obywatele chcieliby, by policja w takiej sprawie pracowała w takim składzie osobowym - zarówno na miejscu zdarzenia, jak i w laboratorium, jak przy zabójstwie.
Czyli 45 minut i jest wszystko jasne?
Tak. I powinno być w takim dochodzeniu lub śledztwie efektowne użycie jakiejś substancji, która świeci, lub urządzenia, które piszczy. I zaraz ma być ustalony złodziej.
To jest tzw. efekt CSI?
To tak zwany klasyczny efekt CSI. Ludzie widzą pracę ekspertów w laboratorium, która w takim serialu wygląda na prawdziwą. Dlatego oczekują, że w rzeczywistości policja coś takiego zrobi. Pozostaje pytanie, czy funkcjonariusze mają takie możliwości i czy na to im wystarczy 45 minut, jak w odcinku serialu.
Ludzie po oglądnięciu kilku takich seriali...
...czują się czasami ekspertami w tej dziedzinie. Niektórzy mają poczucie, że sami mogliby poprowadzić śledztwo i to lepiej od nieudolnego policjanta, do którego się właśnie zgłosili.
Do prokuratorów też dociera ta filmowa wersja ich pracy?
Pytałam ich o to i potwierdzili, że też spotykają się z takimi oczekiwaniami. Ludzie im mówią, że ma być wszystko szybko, doradzają, jakiego powołać biegłego, który wyda kategoryczną opinię - coś jest tak albo nie tak. W filmie zwykle tak się dzieje i wiemy, jak było. W rzeczywistości biegły nie zawsze ma takie możliwości. Stwierdza, że czegoś nie można wykluczyć lub o czymś można mówić z pewnym prawdopodobieństwem. Wtedy jednak ludzie nie wiedzą, jak interpretować taką opinię.
Serialowe prawdy są prostsze.
O wiele. Ludzie nie rozumieją, że w Polsce są inne przepisy niż w USA, inne procedury i nie da się wszystkiego przenieść na polski grunt. Choćby tego, kto może powołać biegłego i na czyj koszt. Obywatele wyobrażają sobie, że oni sobie coś zbadają, zdarzało się, że sami zabezpieczali rzeczy, które uważali za ważny ślad. Dotyczyło to zdarzeń przeciwko mieniu, czyli sytuacji, kiedy padli ofiarą np. kradzieży z włamaniem. Dziwili się, że nie mają takich uprawnień, by coś przynieść na komendę w charakterze „zabezpieczonego śladu”.
Ludzie widzą pracę ekspertów w laboratorium, która w takim serialu wygląda na prawdziwą. Dlatego oczekują, że w rzeczywistości policja coś takiego zrobi.
Sędziowie też nie mają lekko.
Ludzie oglądają seriale, by mieć wyobrażenia jak jest w tym sądzie. Początkowo efekt CSI odnosił się właśnie do ławy przysięgłych, której w Polsce nie mamy, a ławnicy nie mają takiego statusu jak amerykański przysięgły. Biegli też mi wspominali, że ludzie mieli jakieś oczekiwania w stosunku do ich pracy, bo widzieli, jak to się robi w serialu i też sobie tego życzyli.
Seriale kryminalne podnoszą świadomość prawną obywateli?
Ludzie tym się interesują, gdy to ich dotyczy bezpośrednio. Gdy stają się osobami oskarżonymi lub pokrzywdzonymi. Od tego zależy jaką będą mieli perspektywę. Jako ofiary mogą przeżyć rozczarowanie, bo w serialu widzieli pracę policji i mieli do niej duże zaufanie oraz wysokie poczucie bezpieczeństwa. Gdy sami padli ofiarą przestępstwa to okazało się, że w ich sprawie policja tak skutecznie nie zadziałała. Wtedy mogą mieć bardziej negatywne zdanie o tej służbie od kogoś, kto jednak nie ogląda seriali kryminalnych.
Seriale mają szansę edukować?
Tak, są szansą na edukację społeczną, zwłaszcza w obszarze zapobiegania przestępczości. Także w kwestiach, które są dla obywateli dokuczliwe np. o szustw na wnuczka, przestępstw seksualnych w cyberprzestrzeni. Także o tym, by ludzie dowiadują się że są nowe rodzaje przestępstw. Nie jest więc tak, że seriale mają tylko negatywną rolę poza zaspokojeniem naszej ciekawości, jak to jest z tymi sprawcami.
Z perspektywy sprawcy przestępstwa warto być miłośnikiem seriali kryminalnych?
Jest ryzyko, że się przestępca nauczy się, jak uniknąć wpadki, ale nie sądzę, by się dało coś z tym zrobić - wszak seriale od wielu lat cieszą się wielką popularnością. To dotyczy niewielkiego procenta sprawców. Takich, którzy chcą się bawić z policją w kotka i myszkę, ale ich na szczęście jest mało. To bardziej taki medialny obraz „amerykańskiego seryjnego zabójcy”. W Polsce zabójstwa popełniane są najczęściej w rodzinie.
Tak zwane zbrodnie kuchenne.
Tak, tu nie ma takiego wyrafinowania. Są jednak przypadki, że ktoś upozoruje zaginięcie osoby lub nieszczęśliwy wypadek.
Każdy może oglądać seriale kryminalne.
I dostępu do tej wiedzy nie da się ograniczyć. Można za to prowadzić działania z zakresu profilaktyki przestępczości.
W serialach są dwa etapy pracy śledczych. Najpierw zbieranie śladów, potem ich analiza w laboratorium. Wyniki są od razu.
W rzeczywistości nie jest tak szybko i prosto. Nie ma powszechnych baz danych. Tak jest tylko na filmach. Wiele zależy od konkretnego przypadku i doświadczenia policjantów.
Bohaterowie seriali CSI pojawiają się na miejscu zbrodni w garniturach i żakietach; kobiety mają długie włosy, a na stopach szpilki.
W praktyce technicy kryminalistyki zabezpieczając ślady na miejscu zdarzenia pracują w jednoczęściowych kombinezonach z kapturami naciągniętymi na głowę, ochraniaczach na buty, rękawiczkach i w maskach chirurgicznych.
W policyjnych laboratoriach używa się georadaru do szukania śladów pod ziemią, ostatnio korzystano z dronów z termowizją przy sprawie zabójstwa Iwony Cygan pod Szczucinem.
Ten sprzęt jest dużo lepszy niż w serialach. Na filmie to musi być coś, co widz identyfikuje. Mikroskop musi wyglądać jak mikroskop, bo innego nie można pokazać widzom.
W serialach osoba podejrzewana już jest winna.
W rzeczywistości najpierw trzeba ustalić sprawcę, staje się podejrzanym w momencie przedstawienia zarzutów, potem jako oskarżony idzie do sądu i zapada wyrok. Na filmach te poszczególne etapy są skrócone. Dla widza też może być niezrozumiałe, że ktoś jest sprawcą, a został uniewinniony z braku dowodów.
Na ekranie śmierć człowieka to zabójstwo.
W praktyce sprawy mają różną kwalifikację prawną. Może być być to bójka ze skutkiem śmiertelnym, nieumyślne spowodowanie śmierci. Ktoś kto nie zajmuje się sprawami prawnymi do końca nie wie o co chodzi.
Gdybyśmy zapytali ludzi, czy policja z seriali im się podoba?
Pewnie odpowiedzieliby pozytywnie. Gdybyśmy jednak zapytali, czy chcieliby, by ich profil genetyczny był w bazie policyjnej, to już zapewne nie byliby tacy otwarci.