Obywatelskie nieposłuszeństwo. Wszystkie chwyty dozwolone?
Jaskółki obywatelskiego nieposłuszeństwa, które tu i ówdzie zaczynają się pojawiać, są głośne i nośne medialnie, ale dziś jeszcze trudno przewidzieć, czy zjawisko ostentacyjnego łamania obostrzeń przez zdesperowanych przedsiębiorców będzie się nasilać. Na pewno jest to jeden z kluczowych psychologicznych momentów w pandemii - po świętach, noworocznej przerwie i wymuszonych feriach stacjonarnych ludzie będą oczekiwać efektów własnego poświęcenia. I rzucane mimochodem sugestie o przedłużaniu lockdownu do kwietnia na pewno ich nie uspokoją.
Kiedy ostatnio minister zdrowia Adam Niedzielski zapowiadał rychły powrót do szkół klas I-III, odhaczając jedyny punkt z długiej listy oczekiwanego luzowania restrykcji, użył stwierdzenia, że ryzyko (napędzania pandemii) jest mniejsze niż szkody (dalszej izolacji młodych uczniów). Konia z rzędem temu, kto wyjaśni zasady działania rządowych algorytmów, które oszacowały, że ryzyko jest niższe od szkód tylko w tym jednym przypadku, niemniej zostawmy to z boku. I tak nie dojdziemy do sedna. Warto za to zauważyć, że mniej więcej to samo mówią dziś np. restauratorzy: ryzyko (kary) jest mniejsze niż szkody (dalszego zamknięcia). Walczą, krótko mówiąc, o przetrwanie.
Na razie nie wiadomo, jaką skalę przyjmie sprzeciw biznesu wobec przedłużania dolegliwych - dla wszystkich - obostrzeń. Wielu odpuści, bo korzysta z rządowej tarczy i nawet jeśli to kropla w morzu ich potrzeb, łamiąc zakazy narażają się w dwójnasób na poważne konsekwencje. Inni, uzbrojeni w prawników, są gotowi sprytnie obchodzić obostrzenia. Zwołuje się na 18 stycznia Podhale, ale czy to oznacza, że ktoś odważy się otworzyć w poniedziałek narciarski stok?
Akurat góralom przydałby się mniej ekscentryczny lider, bo lekceważące wypowiedzi Sebastiana Pitonia z akcji Góralskie Veto, na temat koronawirusa są zwyczajnie głupie i ośmieszają całą inicjatywę. Ignorancja, owszem, kwitnie i nawet wydaje owoce, ale wierzący, że pandemia to globalny spisek, wciąż należą do mniejszości. Wielu ludzi widzi za to przestrzeń do rozmowy na temat dalszego trwania w stanie głębokiego zamrożenia, czyli o ryzyku i szkodach właśnie. Coraz więcej też dostrzega niewystarczającą pomoc państwa, tkwienie w prawnym chaosie i systemie sprzecznych, niekonsekwentnych rozwiązań. Ktoś pamięta jeszcze październikowe wykresy stref żółtych i czerwonych?
Fakty są takie, że kolejne wyroki sądów dotyczące kar za łamanie obostrzeń i zakazów obnażają fundamentalne ułomności pisanych na kolanie pandemicznych rozporządzeń. W tle przewija się grzech pierworodny działań rządu: zaniechanie wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Czy też inaczej - próba wprowadzenia go tylnymi drzwiami, bez towarzyszących temu prawnych skutków. Bo przecież stan wyjątkowy cały czas trwa, czymże innym jest ten twardy lockdown nienazywany twardym? Kraj działa przecież od wielu tygodni na pół gwizdka.
I wszyscy mamy po ludzku dość. Na dodatek większość z nas nie jest jednak celebrytami, do których wysoko postawieni znajomi ze szpitali dzwonią z propozycją szybkiego szczepienia. Nie jesteśmy też Jadwigą Emilewicz, której synowie mogą śmigać na nartach po zamkniętych stokach (z jej oświadczenia wynika, że w ostatnich zawodach startowali dwa lata temu, czyli to tacy sportowcy jak większość znanych mi nastolatków). Trudno więc znaleźć kontrargumenty, gdy ktoś dziś mówi: wszystkie chwyty dozwolone. Obawiam się tylko, że to podejście zostanie z nami - podobnie jak koronawirus - na dłużej.