Od dzieciństwa słuchał opowieści o szablach dziadka-ułana. Marek Niedźwiecki z Żurawicy koło Przemyśla w końcu zaczął je wyrabiać
Rodzinne opowieści o dziadku kawalerzyście i jego szablach towarzyszyły Markowi Niedźwieckiemu z Żurawicy koło Przemyśla już od dzieciństwa. Jego dziadek był kawalerzystą podczas II wojny światowej. Od dawna planował, że jak tylko będzie miał warunki na zorganizowanie choćby małego warsztatu, to spróbuje odtworzyć dziadkową szablę. I tak został płatnarzem.
- Tutaj jest moja pierwsza szabla. Zrobiona jakiś rok temu. Oj, ma wiele wad, nie jest to najlepszy wyrób, ale to jest z debiutem – pan Marek pokazuje swoje pierwsze dzieło. Szablę polskiego ułana, wz. 21.
Choć jest daleka od doskonałości, to nie wyrzucił jej, ani nie schował głęboko w piwnicy. Widać, że jest dumny ze swojego pierwszego płatnerskiego „dziecka’.
- O dziadku i jego służbie w wojsku opowiadała mi babcia. Przed wojną mieszkali we Lwowie. Dziadek służył w ułanach, brał udział w wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. – wspomina pan Marek.
Szable po dziadku zginęły, ale zachowały się w rodzinnych opowieściach
Pułk, w którym służył jego dziadek, został rozbity. Dziadek pana Marka dostał się do niewoli, ale szybko zdołał z niej uciec. Przedostał się do Lwowa, tam z żoną przeżył II wojnę światową. Po wojnie zostały mu dwie szable ułańskie. I miał je w domu do lat 60. Był wtedy komendantem Straży Ochrony Kolei w Rzeszowie. Dostał przydział, na takie stanowisko, do Żurawicy koło Przemyśla. Tutaj zaczęła się wtedy tworzyć spora stacja.
- Podczas tej przeprowadzki szable gdzieś zaginęły. Może zostały skradzione, nie wiadomo. Po prostu wyparowały. Ale zachowały się w pamięci, dlatego od dzieciństwa słyszałem od mojej babci opowieści o nich.
W dorosłym życiu pan Marek nie zapomniał o dziadkowych szablach, ale mieszkając w bloku, w Przemyślu, nawet nie mógł marzyć o czymś takim, jak wykonanie replik.
- Kiedyś pomyślałem sobie, że wreszcie jak będę miał warunki, jak będzie możliwość, jak będę mieszkał w domu, a nie w bloku, jak będę miał odrobinę warsztatu, to spróbuję to odtworzyć – opowiada.
Współczesny płatnerz nie potrzebuje wielkiego warsztatu. Ważny są umiejętności i sprzęt
Jakiś czas temu przeniósł się do podprzemyskiej Żurawicy, do domu. W pomieszczeniu gospodarczym urządził niewielki warsztat.
- Tak naprawdę jakieś wielkie pomieszczenie nie jest potrzebne. Raczej więcej sprzętu, różnych szlifierek, wygładzarek.
Obecnie kuźnia to już nie są wielkie piece, wystarczy coś mniejszego, aby tylko rozgrzać metal.
- Ważne jest odpowiednie oświetlenie. Trzeba pilnować stali, aby jej nie przegrzać, ja ją w ten sposób hartuję.
W niedługim czasie, uzbrojony w wiedzę z różnych internetowych stron i forów o płatnerstwie, zrobił pierwszą szablę.
- Nie ma się czym chwalić, nieudolna była, ma masę mankamentów, ale to pierwsza sztuka.
Nie miał żadnego doświadczenia w płatnerstwie. Musiał się wszystkiego sam uczyć. Głównie z Internetu. Jak rozgrzewać w piecu. Jak kuć, szlifować, obrabiać.
- Masa nauki, bo nie miałem wiedzy na ten temat. Dopiero pierwsze informacje w necie, pierwsze rozmowy na forach i grupach internetowych. Doszło do tego, że tę szablę po jakimś czasie poskładałem. Pewne elementy kupiłem. Ten jelec jest oryginalny, pochodzi z okresu międzywojennego, bo to jest szabla wz. 21, ułańska. Reszta dorobiona przeze mnie. I to był taki pierwszy szlif. Wszystko wykonane według regulaminu z 1921 roku. Troszkę nieudolna jest jeszcze rączka, bo jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak ją robić. Ona jest zrobiona z drewna buczynowego, choć w oryginale powinna być brzoza, przy szabli oficerskiej.
Ułani – oficerowie mieli naprawdę fantazję. Ich szable były wręcz dziełami sztuki
Szabla wz 21 to regulaminowa szabla ułańska, wprowadzona na wyposażenie kawalerii, ale nie tylko. Była we wszystkich rodzajach wojsk. Wprowadzona w 1921 r. rozporządzeniem ministra obrony narodowej. W zależności od formacji, w jakich miała służyć, miała różny kształt. Od całkiem prostych w marynarce, do zupełnie wygiętych do kawalerii. Właśnie taką wykonał pan Marek.
- Wtedy szabla ta nie służyła fechtungu (walki na szable), to nie była szabla do walki, jak sobie wyobrażamy. Ona służyła to walki z konia. Nie była cała naostrzona, tylko pióro, ok. 20 cm, od tzw. zbrocza. Dlaczego? Taka szabla podczas szarży miała służyć do skutecznego cięcia, natomiast chlapiąca się krew nie miała pobrudzić munduru kawalerzysty. Dlatego ta część była tępa. Drastyczne, ale prawdziwe – wyjaśnia płatnerz z Żurawicy.
Fantazja ułańska powodowała to, że szable były w różny sposób zdobione. Regulaminowa szabla była płaska, ale wojsko dopuszczało różnego rodzaju ornamenty. Co bardziej fantazyjni ułani, głównie oficerowie, zamawiali różne ornamenty, z inskrypcjami. Np. „Bóg, honor, ojczyzna” lub „Honor, ojczyzna”. Do tego orzeł w koronie.
Oficerowie mogli sobie pozwolić na więcej. Dlatego zamawiali różne zdobienia szabel. Np. trzy zbrocza – rowki. Taka szabla od razu wyróżniała się od tej, którą miał zwykły kawalerzysta, szeregowiec.
Oficerska wyróżniała się tym, że była oprawiona w mosiądz, miała tzw. filigran, czyli ta owijeczkę. Było też 8 lub 9 rowków, zależnie od wersji.
Oprócz oficerskiej były szable podoficerska i dla szeregowego żołnierza.
- Szabla żołnierska to był tzw. żeleźniak, czyli była wykonana tylko z żelaza. Nie było żadnych zdobień. Rękojeść zazwyczaj drewniana, bez pociągnięcia skórą. Taki zwykły model. Oficerska rękojeść liczyła od jelca do końca 11 cm, a żołnierska 12. Ponieważ żołnierz teoretycznie był człowiekiem oderwanym od pługa, miał większą rękę, więc musiał mieć tę broń troszkę większą – zawiłości tłumaczy pan Marek.
CZYTAJ TEŻ: Krzysztof Panas, płatnerz Łańcuta. Szlifuje stal i kuje szable jak przed wiekami
Swoim pierwszym dziełem pochwalił się w Internecie i spotkało się ono z dużym zainteresowaniem wśród środowisk płatnerskich.
- Rozmawiałem z zawodowymi płatnerzami. Pokazałem im moją pierwszą szablę. Udzielili mi wielu cenny rad, co i jak ma wyglądać. Zostałem pochwalony za pracę, więc zachęciło mnie to do dalszych poszukiwań. Tym bardziej że skorzystałem z cennych rad i już kolejne egzemplarze były troszkę inne.
Pan Marek nie zarabia na swojej produkcji. Jeżeli już pozbywa się szabel, to rozdaje je za darmo. Może kiedyś zacznie na nich coś zarabiać.
- Oprócz produkcji szabel robię też renowację. Gotowych szabel, zaniedbanych przez właścicieli. Już miałem kilka. Renowacja polega przeważnie na wymianie elementów skórzanych, na polerowaniu mosiądzu, na dopasowaniu elementów. Bo z biegiem czasu, tak jak wszystko, szable też się niszczą. Trzeba pokasować luzy, to i owo podreperować.
Przedwojenne szable ułańskie, przed przyjęciem do służby, były poddawane rygorystycznym testom. Na taką szablę z wysokości metra musiał spaść 30-kilogramowy odważnik. Ta szabla, bez żadnego uszczerbku, musiała przeciąć długi, stalowy gwóźdź. Nie mógł pozostać ani ślad. Dopiero wtedy była dopuszczana do służby.
- Dzięki zachowanym regulaminom, znane są dokładnie wymiary, długości, waga. Tak dobrą replikę jest bardzo trudno wykonać, bo jednak mamy obecnie inne techniki, inne czasy.
Przede wszystkim dzisiaj nikomu nie chce się kuć stali. Mamy gotowe płaskowniki, którym dajemy kształt, polerujemy, szlifujemy i już jest OK. A w tamtych czasach kucie samego zbrocza (rowka) było inne. Jeśli my dzisiaj wyszlifujemy taki rowek, to osłabiamy tę stal. Jeśli natomiast on był oryginalnie kuty, atomy stali były ściskane, więc szabla, zamiast się osłabiać, wzmacniała się.
Na szczęście nie mamy teraz potrzeby ciężkiej walki, nie mamy szarży konnej, szable nie muszą być aż tak dobre jak dawniej.
Oryginalna szabla z pochwą kosztuje nawet 24 tys. złotych. Dobre repliki też są w cenie
Pan Marek wykonuje również inne szable. Polskie, ale też próbuje sił w mieczach samurajskich. Przymierza się do wykonania pochew.
- Od dobrego znajomego mam zamówienie na wykonanie karabeli szlacheckiej. Mam już materiał i pomysł na pochwę. Drewnianą, obszywaną skórka, ozdabiane mosiądzem. Taką wykonam.
- Skąd takie umiejętności? Ja już taki jestem. Czego się nie czepię, to robię. Trochę wyobraźni, dużo czytania, oglądania. Każdą szablę rozbieram na elementy pierwsze. Patrzę, jak jest zrobione, co można poprawić. I wtedy się robi wizja.
Po co komuś dzisiaj repliki szabel?
Kupują je pasjonaci, kolekcjonerzy, rekonstruktorzy. Wizualnie nie odbiegają za bardzo od oryginału. Dobra replika, wykonana z dobrej jakości stali może kosztować nawet kilkaset złotych.
Co innego oryginały. Najwyższe ceny osiągają te, które mają numery i oryginalną pochwę z pasującymi numerami. Do tego sygnatura producenta. W tej chwili taka szabla kosztuje ok. 24 tys. zł. W gorszym stanie ok. 15 tys. Za 3 do 5 tys. złotych można kupić składaki z różnych elementów.