Za sporem o miejsca w liceach kryje się najważniejszy problem społeczny współczesnej Polski: czasy marzenia o równych szansach dla wszystkich powoli znikają. Decydują o tym przede wszystkim dwie dziedziny: zdrowie i edukacja.
Do reformowania obu z nich elity III Rzeczpospolitej nie miały ręki, zresztą tylko jeden premier Jerzy Buzek podjął w tej dziedzinie jakieś realne działania. Podjęte wtedy próby zmian były odwracane po kilku latach. Wprowadzenie regionalnych kas chorych za czasów gabinetu Jerzego Buzka zostało odkręcone przez gabinet Leszka Millera. Reforma gimnazjalna Jerzego Buzka została odwrócona przez rząd Beaty Szydło, a potem Mateusza Morawieckiego. W to miejsce w gruncie rzeczy nie zaproponowano nic lepszego. W obu przypadkach przyjęto rozwiązania takie same lub bardziej podobne do tych z czasów PRL. W obu dziedzinach: zdrowiu i edukacji działał równolegle mechanizm, który tuszował złe skutki braku reform. Pracownicy służby zdrowia, lekarze, ale także nauczyciele pracowali przez trzy dekady z charakterystycznym dla polskiego inteligenta poświęcenie, traktując w dużym stopniu swoją pracę mniej jako zawód, a bardziej jako powołanie. Nieraz słyszałem opinie zachodnich ekspertów w odniesieniu do polskich szpitali, że jak na słaby poziom ich finansowania są w świetnej kondycji, szczególnie jeśli chodzi o jakość pracy pielęgniarek, lekarzy i innego personelu.
Ubiegłoroczny strajk młodych lekarzy, protesty niepełnosprawnych obnażyły prawdziwą sytuację w służbie zdrowia, wielu lekarzy wyjechało, starsi przechodzą na emeryturę, a młodzi pracownicy medyczni mają jedno proste żądanie, żeby było w Polsce jak w innych państwach Unii Europejskiej. Tegoroczny strajk nauczycieli i zmiany w systemie szkolnym, których dokonała Anna Zalewska, pokazały, co naprawdę dzieje się w oświacie. Powrót do systemu z czasu PRL to jeszcze nie poważna reforma. Niezreformowane zdrowie i edukacja to jeden z najgroźniejszych czynników rozwarstwiania się polskiego społeczeństwa. 500+ daje ułudę równości. W rzeczywistości jest tak: masz pieniądze - posyłasz dzieci do dobrego liceum lub za granicę, nie masz korzystasz z usług publicznych szkoły w okolicy, która z roku na rok przędzie coraz słabiej. Podobnie w zdrowiu: każdy, kto ma środki, szuka miejsca w prywatnym szpitalu albo przychodni. Biedniejsi i klasa średnia kłębią się zdezorientowani z poczekalniach kolejnych „państwowych” klinik. Najlepiej proces ten widać na przykładzie dostawania się w tym roku do liceów - biedniejszym rząd nieco obniżył szansę na dobrą szkołę. Bogatsi sobie poradzą.
To złudzenie, że różnice społeczne można zasypywać dodatkiem na dziecko, czy innymi wypłatami gotówki. Prawdziwe różnice społeczne trzeba zasypać poważną reformą szkół i systemu ochrony zdrowia. III Rzeczpospolita miała szczęście, że nie powstała u nas wielka oligarchia jak w większości państw w byłej strefie sowieckich wpływów. Ale do poważnych reform społecznych to skołatana Polska szczęścia jak dotąd nie miała.