Dzieje się. Minister Szumowski przerywa urlop, marszałek Grodzki apeluje o zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, statystyka pokazuje najwięcej zachorowań na koronawirusa od początku epidemii.
Nie będę pisał o wirusie, czy jest bardziej czy mniej szkodliwy od grypy, zostawiam to lekarzom. Dotykamy dzisiaj w Polsce sprawy zasadniczej - jak reaguje państwo i jego instytucje w sytuacji zagrożenia. Jak mamy reagować na oświadczenia ministrów w czasach gdy bezpieczeństwo jest zagrożone. Kiedyś było tak, ze jeśli urząd coś mówi to mówi, niezależnie od tego kto nim kieruje. Ludzie muszą być pewni, że jeśli władza coś mówi, to działa nie w interesie swojej partii ale - w tym przypadku zdrowia obywateli.
Za czasów III RP, z wszystkimi jej błędami, statystyka była statystyką a komunikat ministra - kto by urzędu nie sprawował - pewny jak 2x2. A tym razem Polsce było tak. Zaczęło się od współpracy rządu i opozycji w uchwalaniu ustaw przeznaczonych do zarządzania państwem w czasach epidemii. Tak było na początku marca.
Potem było tylko gorzej: odpowiadający za walkę z epidemią wysoki urzędnik radził opozycji, żeby zamiast pytać o sytuację „włożyła sobie lód w majtki” a do Sejmu pod pretekstem zagrożenia wirusem zaczęły przychodzić projekty ustaw na każdy możliwy wygodny dla władzy temat - łącznie ze znoszeniem odpowiedzialności urzędników za ich działania.
Był jeszcze moment nadziej. Przez moment mieliśmy przekonanie, że ministerstwo zdrowia poważnie traktuje każdy przypadek zachorowania, ludzie wzięli na poważnie wszystkie możliwe obostrzenia z marca tego roku. Przez kilka tygodni Polacy siedzieli w domu, nauczyli się na ile to możliwe zdalnie pracować itd. Wtedy słyszeli, że wybory prezydenckie mogą się odbyć w 100% korespondencyjnie, co oznaczało rozdystrybuowanie, zebranie i policzenie ponad 20 mln kart wyborczych. Nawiasem mówiąc niewiele potem okazało się, ze system nie jest gotowy nawet na porządne zaopiekowanie się kilkuset kartami wyborczymi.
Właśnie przy okazji wyborów władza zamiast walczyć z epidemią zapodała narodowi polityczną corona-polkę. Kiedy chciała zapędzić do głosowania emerytów, premier i urzędnicy puszczali oko do opinii publicznej, że tak naprawdę już dawno po zagrożeniu pandemią. Dzisiaj zachorowań jest znaczenie więcej niż na początku marca, obostrzeń nie ma, jest środek wakacji, liczba chorych narasta i człowiek sam już nie wie, w co wierzyć a w co nie.
Nie ma żadnego apolitycznego ciała, które po prostu zamiast wystukiwania politycznych taktów podawałoby rzetelnie dane i brało odpowiedzialność za wnioski z tych danych. Ministrowie partii służą a ludowi zewsząd bieda i strach przed chorobą.