Jarosław Gowin od kilku dni podaje informację, która powinna przyprawić nas o ból głowy: rząd ukrywa 300 mld długu. Powoli jak prezes Banaś, Gowin staje się rodzajem politycznego świadka koronnego.
Z maili wykradzionych min. Dworczykowi wynika, że premier inspirował medialne ataki na przeciwników, a posłowie kłamali dziennikarzom, że pracowali wieczorem, w czasie w którym byli na imprezie u jednego z najbardziej znanych dziennikarzy. Wszystkie te sprawy mają jeden wspólny mianownik: prawda. Prawdą jest jednak przede wszystkim to, że nie ma świętych wśród polityków, nie ma takich, co to się nie mylą. Premier może podać nieprawdziwe dane z roztargnienia czy pomyłki, ale nie może cynicznie kłamać. Może się pomylić, ale powinien sprostować.
Obecny rząd tymczasem przyzwyczaja nas do szachrajenia w życiu publicznym na taką skalę, że niedługo nawet kiedy jakiś minister będzie podawał informacje o pogodzie, to będziemy pełni wątpliwości, czy to nie nowa wkrętka powiedzmy na potrzeby kampanii wyborczej.
Już koniec tygodnia, a Polska dyskutuje o imprezie urodzinowej jednego z najbardziej znanych dziennikarzy. Życie polityczne w dużej mierze składa się z mniej lub bardziej formalnych spotkań - nie ma chyba świętego, co to nie był na imprezie z politykami przeciwnej opcji, których wcześniej odsądzał od czci i wiary.
W gruncie rzeczy powołaniem polityka jest spotykać się i dyskutować i to pewnie częściej z przeciwnikami niż ze zwolennikami, bo ze zwolennikami to nie sztuka. Nie ma co udawać przed Polakami, że takich imprez nie ma. Nawiasem mówiąc, jest ich mniej niż dawniej, posłowie przeciwnych obozów stronią od siebie i sobie nie ufają nawzajem. Po wydarzeniach ostatniego piątku będzie jeszcze mniej zaufania.
Tak czy owak na pytanie co poseł robił w piątek wieczorem, należy się narodowi szczera odpowiedź. Taka już jest ta nasza demokracja. Także do tej sprawy kluczem jest prawda, a nie analizowanie kto na imprezie był, ale nie pił albo był i pił mało.
Czasem lepiej byłoby nie znać prawdy, żyć w błogiej nieświadomości kulisów polityki. A mnie najbardziej interesuje już nie ile kto wypił u Mazurka kieliszków wina, ale jak to się stało, że Mateusz Morawiecki przez cztery miesiące nie był w stanie umówić się z Czechami na rozwiązanie sprawy Turowa. Zapomniał? Dał się oszukać? Jak to się stało, że zapowiadał zamknięcie tematu, a teraz mamy płacić grube miliony. Nie miał nic do zaproponowania za wycofanie skargi do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej? Nie było żadnych rozmów? Robił w konia obywateli, liczył, że niepowodzenie przykryje kampanią medialną jak w ujawnionych mailach?
Prawda nas wyzwoli. Tyle w temacie.