Od Krakowa do Brukseli. Felieton Pawła Kowala: Cierpliwość opatrzności
Można powiedzieć, że problemy partii zaczynają się wtedy, kiedy ma ona kłopoty z realizowaniem tego, z czym ludzie ją najczęściej kojarzą. Z partiami jest trochę jak ze świętymi patronami. PO w polskim pojęciu polityki odpowiada za technikę, budowanie mostów, dróg, dobrą organizację. PiS w naszym stereotypowym pojęciu jest „od wymiaru sprawiedliwości”, patriotyzmu, patosu, celebracji.
Prawie jak ze świętymi, którzy mają w naszym poczuciu odpowiadać za różne sprawy i obywatele zwracają się do nich (w tym wypadku w wyborach) w zależności od potrzeb w tej lub tamtej kwestii. Gdy pojawia się „głód sprawiedliwości”, naród w wyborach wzywa PiS i na odwrót. Problem zaczyna się dla partii, gdy ona w ludzkim przekonaniu, bo wyłącznie o percepcji tutaj piszę, nie wypełni roli, która w tym ogólnym politycznym stereotypie została jej przypisana. Czyli kiedy panuje przekonanie, że PO nie buduje mostów - wściekłość na PO jest największa.
Gdy pojawia się „głód sprawiedliwości”, naród w wyborach wzywa Prawo i Sprawiedliwość
Tak się stało w sprawie marszu albo innej uroczystości na stulecie Niepodległości. Otóż okazało się, że partia, która co jak co, ale z budowaniem muzeów, celebrami narodowymi jest kojarzona, nie zorganizowała państwowej celebry stulecia. Nie było pomysłu, nie było wielkiej idei. Stawiam tezę, że ta sprawa odłoży się w pamięci narodu. Ludzie, wzywając PiS, gdzieś tam w głębi duszy czują, że trzeba im więcej patriotycznych obchodów. Tymczasem okazuje się, powiedzmy to wyraźnie, że warszawski marsz do czterech pomników Bronisława Komorowskiego zostaje jedyną poważną próbą ostatnich lat wspólnego narodowego, a nie partyjnego święta.
Partia, która z celebrami narodowymi jest kojarzona, nie zorganizowała państwowej celebry stulecia
I tutaj dochodzimy do sprawy najważniejszej. Partie w Polsce nie mają problemu, by sypać same sobie na głowę kilogramy confetti na parteitagach w każdym większym mieście. Tymczasem w sprawie państwowej władza nie zrobiła tym razem wiele. Oto istota problemu naszych czasów: jeśli coś jest partyjne, nie budzi już zainteresowania. Jeśli na jakimś marszu albo wiecu „nie będziemy tylko my sami” z jednego plemienia, to po co się przykładać. 11 listopada Warszawą będą rządzili narodowcy (m.in. ONR), z którymi PiS prowadziło negocjacje, zresztą dążąc do przejęcia ich imprezy, w Krakowie pojawi się obóz władzy, byli prezydenci pojadą do Poznania, bo prezydent Jaśkowiak stanął na wysokości zadania i zorganizował coś w stylu sylwestra skleconego naprędce, gdy się okazało, że „nikt nic nie robi”. Jeśli ktoś z Państwa nie jest narodowcem, pisowcem ani byłym prezydentem, zostaje mu upiec świętomarcińską gęś w domu i posiedzieć z rodziną. A Opatrzność to ma cierpliwość do Polaków, swoją drogą.