W styczniu 2020 ceny żywności wzrosły o 8,1% w relacji rocznej i stało się. Polska okazuje się mieć złoty medal w tempie wzrostu cen w całej Unii Europejskiej. Dla porównania, średnia wzrostu cen w stosunku do poprzedniego stycznia w całej Unii wynosi 2,3%. Fakty te stały się odczuwalne dla zwykłych obywateli i nie da się ich przykryć pozytywnymi statystycznymi informacjami, przykładowo o rekordowo niskim bezrobociu.
Od kiedy do kanonu polskich kampanii wyborczych weszły dyskusje o cenach w spożywczaku i na bazarze, było jasne, że ktoś się kiedyś na tym przejedzie. Pytanie konkurentów o ceny podstawowych produktów to stały chwyt wyborczy: jeśli konkurent nie wie, znaczy, że jest odrealniony, nie wie, jak żyją „zwykli ludzie”.
Publiczne robienie zakupów, pokazywanie paragonów jest zwykle skierowane przeciw aktualnie rządzącym i ma pokazywać, że jest drogo. Pięć lat temu Andrzej Duda, jeszcze jako kandydat na prezydenta, dokładnie tak robił. Dzisiaj temat cen dopadł go w kolejnej kampanii, ale teraz to on będzie ofiarą. Sobotnia wypowiedź prezydenta z Kozienic o taniejącym oleju była oczywiście nieco wyciągnięta z kontekstu. Prezydent po prostu powiedział to, co zapewne przeczytał w dostarczonym mu w skrócie statystycznych komunikatów: w stosunku do stycznia poprzedniego roku potaniały tylko tłuszcze, a szczególnie olej. Problem w tym, że był to kolejny raz w kampanii, kiedy urzędujący prezydent jakby z mocy urzędu potwierdził to, co było jednym z haseł opozycji: w Polsce panuje drożyzna.
Pytanie konkurentów o ceny podstawowych produktów to stały chwyt wyborczy: jeśli konkurent nie wie, znaczy, że odrealniony
Przypomnijmy, że prezydent już w tej kampanii obiecywał, że wzrost cen jest czasowy. Dodatkowo zapomniał, że mówi zdaniami z dawnych komunikatów o podwyżkach cen, gdy były one regulowane przez rząd z lat 70. i 80. To w nich tradycyjnie na osłodę informacji o podwyżce wszystkiego dodawano, że przykładowo lokomotywy są tańsze. Zabrakło tylko, by prezydent zamiast o podwyżkach mówił jak wtedy o „regulacji cen”, albo obiecywał, że wszystko się poprawi po planowanej „atestacji stanowisk” czy też w „II etapie reformy”.
Inflacja, wzrost podatków, różnych opłat, coraz większe wydatki socjalne z budżetu musiały zdaniem ekonomistów skończyć się efektem podwyżek. Rząd mógł podejmować działania, które osłabiłyby ten efekt, mógł przede wszystkim powstrzymać się od ruchów, które w oczywisty sposób prowadziły do podwyżek cen cukru, chleba itd., ale tego nie zrobił, „bo wybory”.
Mamy więc porzekadło nowe: „Kto cenami wojuje…”. Ceny i podwyżki to w Polsce tradycyjnie gorący i dla władzy niebezpieczny temat. Małgorzata Kidawa-Błońska nie odpuści władzy podwyżek, a Andrzej Duda będzie wraz z doradcami przez kilka tygodni szukał słów, by powiedzieć i nie powiedzieć jednocześnie, że problem inflacji jest jednym z najważniejszych dla wyborców. (Droższe) mleko już się rozlało.