Od Krakowa do Brukseli. Lewica sama wybrała
Dajcie spokój Lewicy. Sami wybrali swój los. Ludzie w Polsce mają więcej mądrości niż się mądrym głowom wydaje i sami ocenią, co się wydarzyło. Głównym sprawcą zamieszania jest jednak władza. PiS to partia, która wiele razy zabiegała o to, by w podejmowaniu decyzji o najważniejszych sprawach dotyczących relacji z Unią Europejską ważną rolę grał parlament narodowy - czyli u nas Sejm. Tymczasem Krajowy Plan Odbudowy powędrował do Brukseli z pominięciem Sejmu.
Lewica wraz z PiS głosowała potem także przeciw choćby dwutygodniowej zwłoce w przyjęciu ratyfikacji KPO - by parlament miał czas na ocenę dokumentu.
Pomijam już zwykłą małostkowość tego zachowania. Był to tylko kolejny akt ignorowania Sejmu - wspólny Władzy i Lewicy. Pierwszy, ponad rok temu polegał na przyjęciu nowego regulaminu pracy izby, z którego wynikało, że władza nad Sejmem na czas pandemii przechodzi w ręce marszałek Sejmu. Jeśli w ręce marszałek Sejmu, to w ręce kierownictwa PiS. I tak pod płaszczykiem pandemii przechodziły i przechodzą przez Sejm wszystkie możliwe ustawy, które do choroby mają tyle co piernik do wiatraka.
W Polsce - jeśli chodzi o Sejm - parlamentaryzm został zlikwidowany z okazji covidu. Nie ma mowy w naszym kraju o poważnej kontroli parlamentarnej rządu. Nie ma mowy o porządnym przygotowywaniu ustaw. Improwizacja na salach sejmowych komisji, a nawet na Sali plenarnej zastąpiła dawne wielotygodniowe prace prawników. Trzyma się jeszcze Senat, który nie zależy od większości rządowej. Polska jak zwykle miała szczęście i otrzymała od Opatrzności dar, na który nie zasłużyła. Wyobraźmy sobie bowiem polską demokrację w czasach pandemii bez Senatu. Czy w takim razie można by jeszcze mówić o demokracji?
Lewica od roku w tym gwałcie na parlamentaryzmie, a zatem i gwałcie na demokracji bierze udział. W ostatnich głosowaniach nie polegało to nawet na tym, że dogadali się z PiS w sprawie poparcia ratyfikacji - prawdę mówiąc wcześniej czy później ratyfikacja zostałaby przyjęta, KPO zaakceptowany, a pieniądze tak czy owak do Polski przyjdą. I dobrze. Realnego zagrożenia dla tych 770 mld złotych nie było. Dzisiaj, w tym stanie polskiej demokracji, w jakim ona jest, wobec tego, że prawie wszystkie instytucje kierowane są przez jedną partię, czasem chodzi już tylko o gesty, o zgodę na to, by opozycja przed głosowaniem mogła przeczytać dokumenty i ustawy, by prawnicy mieli czas je przeczytać.
I nie chodzi tu już nawet o szacunek Lewicy samej dla siebie, ani szerzej o szacunek większości dla opozycji, ani nawet już o szacunek dla samego statusu posła nie chodzi. Rzecz jest dziś już w elementarnym respekcie dla obywateli, którzy przecież mogą mieć inne zdanie niż władzunia, która koniec końców wcale takiej wyraźnej przewagi w Sejmie nie ma.