Deglomeracja ma szansę stać się jednym z głównych haseł okresu przedwyborczego. Po pierwsze, należą się gratulacje dla Klubu Jagiellońskiego.
To drugi w ostatnich latach celny strzał tej zasłużonej instytucji, która wprowadza na najwyższe polityczne salony swój pomysł. Tak było kilka lata temu, kiedy to w środowisku Klubu zaczęto mówić o nowym Międzymorzu, czyli jak się w końcu okazało Trójmorzu. Po kilkunastu miesiącach był to sztandarowy pomysł (i jedyny świeży) w polityce zagranicznej obecnego obozu władzy.
To dobry pomysł, by powiedzmy Trybunał Konstytucyjny powędrował do Rzeszowa, a NIK do Torunia. Problem jednak w tym, że tak rozumiana zmiana sama w sobie nie załatwia niczego.
Pewnie grupa urzędników w jednym czy drugim mieście się ucieszy, że „wzrasta jego ranga”, z faktu jednak, że powstanie więcej urzędniczych stanowisk poza Warszawą nie wynika, że całe pokolenie młodzieży powiedzmy, rzeszowskiej, postanowi: „zostajemy, nie wyjeżdżamy”. Ambicje dzisiejszego młodego pokolenia są jednak troszkę większe niż urzędniczy etat w stolicy.
Z faktu, że jakiś urząd pojedzie powiedzmy do Rzeszowa nie wynika, że razem z nim pojadą urzędnicy. Łatwo sobie wyobrazić, jak projekt deglomeracji na etapie realizacji skurczy się do rozwożenia kilku urzędów po Polsce i w praktyce zamiast deglomeracji powstanie program urzędnik+. Taki powiedzmy Trybunał, oficjalnie wyjedzie z Warszawy, ale dawnych urzędników zostawi na miejscu, stworzy w stolicy oddział zamiejscowy czy inną filię, a w nowym miejscu zatrudni nowych.
Deglomeracja zresztą nie zastąpi poważnych propozycji dla klasy średniej: żaden przedsiębiorca nie będzie przeżywał przetasowań urzędów pomiędzy województwami. Żaden prawnik nie będzie uważał władzy za szanującej jego pracę tylko dlatego, że Główny Urząd Wszystkiego Najlepszego zmienił miejsce stacjonowania.
Prawdziwa deglomeracja to kwestia mentalności, kultury politycznej, tradycji, decentralizacji zarządzania wielkimi partiami politycznymi. To kwestia rozumienia wartości, które płyną z rozwoju przygranicznych regionów, to sprawa egzystowania tam szkół, instytucji kultury itd.
Deglomeracja to kwestia porozumienia rządu z opozycją, że nowy rząd nie będzie zmieniał podjętych decyzji. Zbyt łatwe użycie tylko dla politycznego show szlachetnej idei intelektualistów - deglomeracji lansowanej przez Klub Jagielloński może (choć oczywiście nie musi) sprawie bardziej zaszkodzić niż pomóc.