Od Krakowa do Brukseli. Sanacja naszych czasów
W śród okrzyków kibiców i ostatnich przygotowań do wakacji kończy się nam w Polsce parlamentaryzm. Jeszcze parę lat temu ówczesna opozycja, czyli PiS, tworzyła specjalne zespoły do spraw stanu demokracji, jeszcze padały obietnice pakietu demokratycznego. W uszach wciąż jeszcze brzmią obietnice, że w Polsce będzie jak w Wielkiej Brytanii, a premier będzie przychodził do Sejmu porozmawiać z posłami.
Zawsze uważałem, że to bezsens, iż posłowie mogą zgłaszać poprawki do budżetu, a nawet, że zgłaszają ustawy. Zwłaszcza wtedy, kiedy reprezentują większość - i projekty ustaw spokojnie mógłby przygotowywać rząd. Jest jednak oczywiste, że podstawowym obowiązkiem konstytucyjnym parlamentu jest funkcja kontrolna wobec rządu.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że odpytywanie ministrów to obowiązek, nie zaś przywilej posłów.
Tymczasem mamy już nie tylko słynną karę dla posła Sławomira Nitrasa, ale właśnie okazuje się, że opozycja nie będzie mogła zgłaszać tematów informacji bieżącej. Mamy w tej decyzji uzupełnienie pozagradzanych korytarzy w sejmie, płotów stawianych dookoła i wyganianych dziennikarzy. Razem wziąwszy, takiego lekceważenia parlamentaryzmu nie było w Polsce od sanacji, nie licząc komuny.
A może jednak parlamentaryzm nie jest Polakom do niczego potrzebny? Może to nieprawda, że mamy odwieczną „skłonność” do parlamentaryzmu i wszystkim jest kompletnie obojętne, czy opozycja odpytuje rząd czy nie? Może wystarczyłby sam marszałek i jego urzędnicy?
W każdym razie kiedyś skończą się rządy dzisiejszej partii, nic nie może przecież wiecznie trwać - tak to jakoś leciało. Nie ma w tym momencie większego znaczenia, czy będzie to za rok, czy za 10 lat. Nie ma też znaczenia, jak okres ograniczenia parlamentaryzmu w Polsce opiszą historycy. Czy dzisiejsza większość liczy, że w Polsce, kraju, gdzie ludzie potrafią być szczególnie przekorni, nic się nie odmieni? Trudno w to uwierzyć. Ciekawe, co zrobią przyszli zwycięzcy? Normalne zjawisko w polityce to zemsta: odpłacenie pięknym za nadobne.
Dzisiejsza większość sejmowa jednak idzie tak daleko, że czasami pójść dalej byłoby równoznaczne z zamknięciem sejmu i mianowaniem senatu postanowieniem prezydenta.
Może to jest pomysł na jedno jedyne, ale zasadnicze pytanie w referendum prezydenckim, które i tak nie wiadomo, czy będzie miało miejsce.
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!