Stanisław Pac, były burmistrz Skawiny w ogrodzie swego domu urządził zbieranie podpisów pod kandydaturą Rafała Trzaskowskiego. Ludzie cały dzień przychodzili, „żeby podpisać”, inni przychodzili po to, by zostawić zebranie przez siebie podpisy.
Przez całą senną i ciepłą niedzielę ciągnęli skawinianie i nie tylko, by dać sobie i innym wybór. Istota nadchodzących wyborów polega właśnie na tym: czy państwo należy do jednej partii, czy jednak jest dobrem wspólnym. Dzisiaj jest tak: kilka osób z kierownictwa jednej partii decyduje o tym co zrobi prezydent, Sejm i rząd oraz wiele instytucji państwa. Tylko Senat jest poza zasięgiem partii, która kieruje państwem. Jutro może być tak: prezydent i Senat będą w rękach innych sił politycznych niż dzisiejsza władza. Taka sytuacja wymusi ustalanie stanowisk, przestrzeganie Konstytucji. Politycy różnych środowisk będą musieli pomyśleć jak znaleźć kompromis, jak się dogadać w najważniejszych sprawach. Więcej, będą musieli wziąć pod uwagę także racje zwolenników innych partii niż ta która ma cała prawie władzę w państwie.
W kilka dni Polacy złożyli 1600000 podpisów za kandydaturą prezydenta Warszawy. Te podpisy są jak jedno wielkie wołanie: chcemy mieć wybór, chcemy, nawet jeśli podoba nam się coś z tego co się działo w ostatnich latach, zachować możliwość powiedzenia władzy „dość”. Nie chcemy, by rządziła nami jedna partia.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, ze Andrzej Duda ma w kieszeni druga kadencję w Pałacu Prezydenckim. Praktycznie żaden a kandydatów opozycji nie zdobył w sondażach na stałe mocnej pozycji, która pozawalałby pokazać obecnemu obozowi władzy czerwoną kartkę. Teraz coś się zmienia. Skawina jest miastem, gdzie PiS osiąga dobre wyniki i jest pewne swego. A jednak ludzie ruszyli z podpisami. Nie trzeba było nikogo nagabywać. W tle tej kampanii jest też posmak niespełnionych obietnic prezydenta Dudy: przede wszystkim jednej podstawowej obietnicy, że jako prezydent (przynajmniej częściowo) zapomni o swoich partyjnych korzeniach i będzie w jakimś stopniu prezydentem dla wszystkich, ze nie będzie notariuszem rządu, że będzie spierał się o ustawy. Na palcach jednej ręki policzyć można ile razy w ciągu tych długich pięciu lata prezydent powiedział swoim politycznym kolegom: dość. Gdzieś w tyle głowy tliła się mu chyba obawa, ze nie zostanie ponownie wystawiony na prezydenta. Za tę obawę przed skończeniem urzędowania po pięciu latach prezydent słono dzisiaj płaci. W jego sprawie nikt nie przemierza Skawiny, by podpisać listę u byłego burmistrza w domu, czy byłego marszałka Krupy na Rynku. W jego sprawie nikt nie zbiera podpisów na własną rękę. W sprawie Andrzeja Dudy pomogą struktury partyjne, ale czy ich poczucie, że trzeba się u trzymać u władzy wystarczy, by obecny prezydent pozostał na Krakowskim Przedmieściu? Wszystko wskazuje na to, ze tym razem entuzjazm obywateli przeważny nad poczuciem obowiązku aparatu PIS.