Wymiana elit - oto był akord na koniec kampanii wyborczej! Prezes Jarosław Kaczyński - pierwsze - pogroził przedsiębiorcom, a w kolejnych wypowiedziach doprawił: nowe elity miały się pojawiać także wśród artystów.
W pierwszym szeregu awangardy rewolucyjnej znalazł się i poseł Zbigniew Gryglas, który obwieścił, że będzie weryfikował także dziennikarzy i poszło po narodzie, że czas się bać. Wszystko zostało przyprawione zapowiedzią zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS, co w oczywisty sposób uderzyć miało w klasę średnią.
Pierwszy raz w historii III RP sprawa klasy średniej została postawiona na ostrzu noża na koniec kampanii wyborczej. Z pogardą dla elit, tak modnym trendem dzisiejszej polityki jest specyficznie: każdy w elitę wali, ale im mocniej, tym bardziej ma już upatrzone miejsce na grzędzie, na które będzie chciał wskoczyć, kiedy elita zostanie już z grzędy zgoniona.
Takie żądze świetnie wyczuwa Donald Trump czy Borys Johnson wygadujący niestworzone rzeczy pod adresem Izby Gmin, która nie chce głosować tak, jak jemu by się podobało. Jarosław Kaczyński mówił świadomie do tych, którzy już się widzieli nową elitą, a politycy PiS świadomie milczeli, słysząc te rewolucyjne hasła.
Tymczasem sprawy ułożyły się nieco inaczej. Naród gdzieś w głębi zbiorowej mądrości zrozumiał, że ktoś na to 500+ musi w końcu wpłacić pieniądze w postaci podatku. Tych, którzy napalili się na bycie nową elitą w rezultacie było znacznie mniej niż tych, którzy uznali, że nowa rewolucja nie leży w ich interesie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Klasa średnia po raz pierwszy zrozumiała, że ma jakiś wspólny interes, który jest bardzo prosty: nie dać się upiec na ruszcie politycznej demagogii i nie dać się oskubać. Teraz pytanie jest jasne, komu zaufają „średniacy” po wyborach.
Mają trzy możliwości: politykom PiS, którzy przedstawiają się jako obrońcy klasy średniej, chociaż milczeli we wszystkich językach dwa tygodnie przed wyborami, gdy na polską klasę średnią szykowano sidła, które byłyby rozstawione, gdyby wynik PiS-u był lepszy? A może PSL, który jednak pomimo deklaracji Władysława Kosiniaka--Kamysza ma jeszcze długą drogę do przejścia, by zyskać zaufanie jednak coraz bardziej liberalnych średniaków?
Odpowiedź tkwi w wyniku wyborów w Krakowie. Na ponad 20 osób na liście Koalicji Obywatelskiej wyborcy najczęściej głosowali na czwórkę konserwatywno-liberalnych kandydatów: Kowala, Sonika, Rasia i Miszalskiego. Przypadek? Raczej znak, że przyszłość Koalicji Obywatelskiej polega na tym, by nie oddać klasy średniej na łaskę i niełaskę wymieniaczy elit.