Od mamy Madzi do Magdaleny, czyli jak internet zastąpił pradawny spróchniały płot
Fama crescit eundo – zauważył pisarz Wergiliusz. Ponieważ, jak usłyszałem, w tym roku maturę z łaciny w Polsce zdawało tylko 99 uczniów, to pozwolę sobie przetłumaczyć: Plotka rośnie rozchodząc się. I to mógłby być początek i jednocześnie puenta mojego pisania o tym, dlaczego tak wszyscy żyją tragiczną śmiercią (jakby któraś nie była tragiczna – sam siebie nieco złaję za tautologiczne podejście do języka) w egipskim kurorcie pani Magdaleny z Dolnego Śląska.
Celowo unikam familiarnej formy Magda, ponieważ jednak nie chciałbym ulec temu, co chyba sam trochę rozumiem i już mnie nie zaskakuje. To dlaczego tak dużo jest tych informacji, choć o wiele więcej spekulacji, o śmierci Polki? Przyczyn nałożyło się sporo. Miejsce śmierci na pewno ma duże znaczenie, bo temat zderzenia świata kultury arabskiej i europejskiej rozgrzewa nasze umysły od miesięcy. Ale myślę, że najważniejszy jest inny mechanizm.
Jak byłem trochę młodszy, wszyscy żyliśmy słynnym określeniem teoretyka komunikacji Marshalla McLuhana „globalna wioska”. Zastosował go, by zobrazować, jak wygląda świat w dobie radia i telewizji, gdy masowe media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na niespotykaną skalę. A terminu tego użył w momencie, gdy jeszcze nikt poważnie nie myślał o internecie. No to proszę sobie złożyć w całość to, co zapisał rzymski poeta, przemyślenia żyjącego dwa tysiące lat później McLuhana i do tego powstanie sieci, która umożliwia zapisanie czegokolwiek tak, by w tej samej chwili przeczytał to ktoś w każdym zakątku globu i mamy taką Goździkową, że ho, ho...
Wszystko wie, na wszystko zaradzi. Kiedyś, jak coś we wsi się stało, lub tylko to podejrzewano, sąsiedzi omawiali sprawę przy płocie. I tak pewnie by było z przypadkiem pani Magdaleny, jak i całkiem niedawno z małą Madzią, którą, jak ustalono w śledztwie, uśmierciła matka, choć sama tworzyła różne teorie, czym przykuwała uwagę obserwatorów. Tylko że teraz płot zastąpił internet i 24-godzinne stacje telewizyjne, mające za zadanie przykuć naszą uwagę za wszelką cenę. Ale mamy wybór. Jak kiedyś nie musieliśmy stać przy płocie, tak teraz nie musimy obserwować wszystkiego, czym żyją „internety”.
To z innej strony. Czy jest to naganne? Że zacytuję klasyka: „Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Sam się łapię na tym, że durnieję i potrafię do córki, będącej w innym pokoju, wysłać esemesa, bo nie chce mi się ruszyć czterech liter, by jej coś powiedzieć lub zawołać na obiad. Ale walczę ze sobą. Często udaje mi się te 999 kanałów TV o niczym i milion stron internetowych porzucać na rzecz książki czy rozmowę ... z sąsiadami przy płocie.
Jak prawie zawsze to tylko kwestia proporcji i stylu. Z niczego nie trzeba rezygnować, ale też nie zawsze ulegać oczywistej pokusie wybrania łatwiejszego rozwiązania. Takiego na przykład: przeczytałem to w pewnej gazecie, która uważa się za najmądrzejszą na świecie i poucza wszystkich, o tym, że reforma oświaty doprowadziła do tego, iż „Liczba lektur jest przytłaczająca. Wychodzi na to, że w każdym roku licealista będzie miał do przeczytania sześć lub siedem książek, a do tego dużo poezji i fragmentów obszernych tekstów”. Rozumiem, że można walczyć z obecną władzą, jak to w demokracji, ale są jakieś granice. Po przeczytaniu sześciu książek licealiście ma grozić śmierć kliniczna? Ten co pisał te słowa i je redagował, chyba czerpie ze swoich doświadczeń, że stać go aż na takie „mądrości”. Szanowni, wyłączam komputer i idę do najbliższego płotu, by się go złapać, bo bliski omdlenia jestem. Może ktoś podejdzie, to choć po ludzku sobie pogadamy. Bodaj o mamie Madzi i pani Magdalenie.