Od pana Różala do Gogola, czyli Polak w sandałach i czarnych skarpetach na plaży
Od kilku lat trwa dyskusja o deregulacji niektórych zawodów, czyli o łatwiejszym dostępie do wielu profesji. Rzecz w tym, by nie tworzyły się hermetyczne klany. Uwolniono przede wszystkim kilka specjalności prawniczych, finansowych i górniczych, ale też takie jak instalator kuchenek gazowych, międzynarodowy przewodnik wysokogórski czy stermotorzysta żeglugi śródlądowej.
Może coś przegapiłem, ale wydaje mi się, że na obszernej liście zajęć, które poddano deregulacji, nie ma filozofa. Kimże jest filozof? - zapytałby nieodżałowanej pamięci profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski. Najlepiej chyba na to odpowiedział przed laty mój kolega, którego ówczesna dziewczyna zgłębiała przez 5 lat nauki mistrzów Kanta, Hegla i tym podobnych: A potem przez całe życie z dyplomem magistra będziesz siedziała na kamieniu i myślała... Wkrótce się rozstali, ale chyba nie z tego powodu. Przecież na kamieniu każdy może przysiąść. Nie wiem, na czym, ale też przycupnął pewien mistrz mieszanych sztuk walki i podzielił się z internautami przemyśleniami pod tytułem „Kącik filozoficzny Różala”. Po pierwsze: co to te mieszane sztuki? Nie wdając się w szczegóły, okładanie nogami i rękami po czym się da. Bawią się w to wszyscy ci, którzy nie mieli szans na osiągnięcie sukcesów w klasycznych sportach walki, jak boks czy karate. A mieszane to kiedyś tylko w remizie, teraz na ringu.
I otóż ów pan Różal podzielił się z nami filozoficzną refleksją, że plażujący Polacy to cebulaki, buraki itp. Widzieli Państwo kiedyś pana Różala? Chyba całe ciało (chyba, ponieważ na szczęście całego nie pokazuje) ma w tatuażach, z twarzą włącznie. Z pewnej oddali wygląda jak w latach siedemdziesiątych bistorowa sukienka mojej mamy. A dykcję to ma faktycznie jak po zmieszanych walkach. I radzi... Ale nie tylko pan Różal, lecz i inni filozofowie dnia codziennego w różnych tekstach obśmiewają letnie mody Polaków: parawany, skarpetki w sandałach itp. No dobrze, też mi się to nie podoba, ale mnie wystarczy, że robię inaczej. A z drugiej strony to przecież nie kosmici tak się zachowują, a nasi znajomi, kuzyni, ciocia z wujkiem... A my? To naturalne, że chcemy być lepsi. Dlatego szybko stajemy się warszawianinami, wrocławianinami, prawie każdy ze szlacheckiego rodu, choć u większości „sierp tatowy” dopiero co wyniesiony na strych.
Skąd u nas tyle obłudy? Co rusz oceniamy, przypinamy etykietkę i wreszcie klasyfikujemy drugiego człowieka - sam przed chwilą też lekko zgrzeszyłem. Niebezpieczna to zabawa. To podobnie jak chyba teraz z najżywotniejszym tematem każdego grilla, wszystkich stacji telewizyjnych czy stron internetowych, czyli ze sprawą uchodźców. Jedna i druga strona dyskusji najchętniej wbiłaby sobie widelec w plecy i posmarowała musztardą rosyjską, przekonując o swych racjach.
Niedawno pewna poważna pracownica bardzo poważnej firmy medialnej, w której to wszyscy jak w sekcie są jednomyślni co do przyjęcia wszelkich imigrantów w każdej liczbie i na każdych warunkach, bo to takie chrześcijańskie (choć ta sama firma owe wartości chrześcijańskie od lat podważa), tak się wzburzyła: „Stanowisko naszego rządu w sprawie 6 tys. uchodźców to hańba (...). Podkręcanie strachu i nienawiści to hańba. Wszystkim przestraszonym, co by się wydarzyło po przyjęciu 6 tysięcy uchodźców do Polski, dzisiaj po tych debilnych dyskusjach mam do powiedzenia tylko tyle: Więcej, kurwa, odwagi”. Droga Pani, a po co nam ta odwaga, jak Pani zdaniem nie ma czego się bać... A tym szydercom - od Różala po wzburzoną - dedykuję słowa pewnie rzadko już czytanego Mikołaja Gogola: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”.