Od redaktora: Od Gerdmilera do Andrzejdudy
Kiedyś z nadawaniem imion było prosto: rodziło się dziecko i dostawało imię patrona dnia, w którym przyszło na świat. Można było obstawić, że jak ktoś ma na imię Adam albo Ewa, to urodziny obchodzi w wigilię Bożego Narodzenia. Chyba, że w grę wchodziła tradycja rodzinna, która nakazywała np. nadać imię po dziadku.
Mody na imiona nie zaczęły się dzisiaj. Na początku lat 70. do jednego z urzędów stanu cywilnego na Śląsku zgłosił się kibic, który wybrał dla syna imię Gerdmiler - na cześć sławnego wtedy niemieckiego piłkarza Gerda Muellera. Urzędnicy nie byli mu stanie wytłumaczyć, że po pierwsze nie ma takiego imienia, a po drugie połączenie imienia i nazwiska to nie imię. Syn w końcu Gerdmilerem nie został. A dziś? A dziś wiele jeszcze przed nami. Może nam się trafi Andrzejduda, albo Beataszydło? I lepiej się za wcześnie nie śmiać.