Od Spitfire'a do Suma. Samoloty, które miały uratować Polskę
Wiosną 1939 r. nowe władze Departamentu Lotnictwa zaczęły gorączkowo modernizować polską flotę powietrzną. Nie ustrzegły się błędów - kupowały buble i wyprzedawały własne nowoczesne maszyny. Jednak udało im się nabyć kilka samolotów, które mogły mocno odmienić oblicze walk powietrznych we wrześniu 1939. M .in. Hawker Hurricane’y i Ms. 406
Na początku 1939 r. gen. Ludomił Rayski ustąpił ze stanowiska szefa Departamentu Lotnictwa. Było to pokłosie raportu, jaki na temat stanu polskiej floty powietrznej, przygotował gen. Józef Zając, szef Inspektoratu Obrony Powietrznej Państwa. Konkluzje w nim zawarte były miażdżące, wręcz alarmistyczne. „W chwili obecnej gotowość bojowa naszego lotnictwa z punktu widzenia jakości posiadanego sprzętu jest niedostateczna - czytamy w dokumencie. - Stan gotowości bojowej pod względem posiadanego sprzętu nie tylko nie będzie lepszy, ale pogarsza się”. Treść memorandum dotarła do marszałka Rydza-Śmigłego. Na temat złego stanu wojsk lotniczych (więcej o tym w poprzednim artykule) wywiązała się wśród najwyższych czynników państwowych na tyle gorąca dyskusja, że Rayski musiał salwować się dymisją. Schedę po nim objął 23 marca właśnie gen. Zając, który został Naczelnym Dowódcą Lotnictwa i Obrony Przeciwlotniczej.
Zmiana kierownictwa pociągnęła za sobą wymianę kadr na szczytach Departamentu. Nowi ludzie znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Stosunki z Niemcami były coraz bardziej napięte, wojna wisiała w powietrzu, a tymczasem musieli oni w ekspresowym tempie pozyskać dla wojska jak najwięcej nowoczesnych samolotów - nadrobić lata zaniedbań w kilka miesięcy. I to jeszcze dysponując mocno ograniczonym budżetem.
Niestety, otrzeźwienie wśród decydentów przyszło za późno. Ekipa Departamentu Lotnictwa, mimo starań, nie miała szans w wyścigu z czasem. Większość poczynionych przez nią zamówień i zakupów nie zdążono zrealizować. Polscy piloci stawili czoła Luftwaffe na starym sprzęcie. Można jednak pogdybać, czy jeśli konflikt opóźniłby się o kilka miesięcy i nowe maszyny pojawiłyby się w hangarach, to mieliby dużo większe szanse w konfrontacji z niemiecką potęgą? Na co mogli liczyć?
„Felerny Battle”
W 1939 r. atmosfera w naszej części Europy gwałtownie gęstniała. Nic więc dziwnego, że modernizacja lotnictwa przebiegała w nerwowej atmosferze, co często wybitnie rzutowało na trafność podejmowanych decyzji. Tak było z pewnością w przypadku zakupów lekkich bombowców, które miały zastąpić powolne (rozwijały ledwo ponad 300 km/h) i kiepsko uzbrojone samoloty PZL.23 Karaś. Najpierw, bo czas naglił, sięgnięto po gotowe produkty rodzimych fabryk. Państwowe Zakłady Lotnicze kończyły wiosną 1939 r. partię 42 samolotów bombowo-rozpoznawczych P.43 Czajka zamówionych przez bułgarską armię. Konstrukcja ta może nie była spektakularnie szybsza od Karasia, ale za to dysponowała dużo większą siłą ognia - miała cztery karabiny maszynowe (dwa nieruchome obok silnika, dwa ruchome, u góry i u dołu tylnej części kadłuba). Departament postanowił je przejąć. Zarządzono, by zmienić w nich przyrządy pokładowe oraz uzbrojenie, dostosowując je do polskich potrzeb. Okazało się, że niepotrzebnie. Gdy po zajęciu Czechosłowacji przez III Rzeszę, wiosną 1939 r., na chwilę osłabło polityczne przesilenie, polscy generałowie stwierdzili, że wojna z Niemcami może wybuchnąć najwcześniej za rok. Wobec tego operację przejęcia i modyfikacji P.43 cofnięto, uznawszy, że niebezpieczeństwo jest czasowo zażegnane. Ostatecznie latem 1939 r. Czajki trafiły do Bułgarii - państwa, które, przypomnijmy, należało do Osi. Tamtejsza armia używała ich w czasie II wojny do operacji przeciw partyzantom.
Po zaniechaniu planu przejęcia P.43 gen. Zając zdecydował się na rozwiązanie wymagające dłuższego czasu realizacji. Zamówił partię 300 lekkich bombowców PZL. 46 Sum. Była to jedna z bardziej udanych polskich konstrukcji. Samolot ów mógł lecieć nawet grubo ponad 400 km/h. Był uzbrojony w sześć karabinów maszynowych - cztery nieruchome obsługiwał pilot, dwa ruchome z tyłu obsługiwała reszta załogi. Niestety, Sum nie zdążył wejść do produkcji seryjnej. Co ciekawe, jeden z uzbrojonych prototypów został użyty do zadań specjalnych. To w nim 26 września 1939 r. do oblężonej Warszawy z Rumunii przyleciał mjr Edmund Galinat, emisariusz Rydza-Śmigłego. Miał przy sobie rozkaz powołania do życia ruchu oporu w okupowanej Polsce, który wykonał potem gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz.
Wracając do kwestii zakupu bombowców, Departament Lotnictwa poszukiwał ich także za granicą. Polskim wojskowym przypadł do gustu brytyjski Fairley Battle. Zdecydowano się nabyć 100 takich maszyn. Patrząc z perspektywy czasu była to fatalna inwestycja. Nawet jeśli dotarłyby do Polski przed 1 września, to z pewnością nie przyczyniłyby się do wzrostu potencjału naszej floty powietrznej. W stosunku do niemieckich konstrukcji były przestarzałe. Ich atutem nie była ani prędkość, ani siła ognia (raptem dwa km; nieruchomy z przodu, ruchomy z tyłu). Podczas kampanii w Holandii i Francji w 1940 r. myśliwce Luftwaffe dosłownie je masakrowały. Z niektórych nalotów nie wracał ani jeden Fairley Battle wysłany na misję. Niestety, latali na nich także polscy piloci w czasie Bitwy o Anglię.
Polowanie na myśliwiec
Gen. Zając i jego współpracownicy słusznie uważali, że najbardziej palącą potrzebą polskiego lotnictwa jest całkowita wymiana floty myśliwców. Dominujące w niej P.11 były na tyle archaiczne, że zostawiały je w tyle nie tylko oba typy Messerschmittów, ale także objuczone bombami Heinkle 111. Choćby ten fakt sprawiał, że w obliczu zbliżającej się wojny obronnej znalezienie ich zamienników zajmowało pierwsze miejsce na liście priorytetów Departamentu Lotnictwa. Pierwotnie „jedenastki” miały być wymienione na myśliwce PZL.50 Jastrząb.
W 1938 r. opracowano ich prototypy, ale nie spełniały one oczekiwań wojskowych.
Dalej dowiesz się:
- dlaczego Jastrząb nie spełniał pokładanych w nim nadziei
- dlaczego nie wypalił pomysł sprowadzenia samolotów z USA
- jak Francuzi chcieli wspomóc polskie lotnictwo w razie niemieckiego ataku
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień