Odbieranie polskich dzieci o niebieskich oczach i blond włosach. Odrażające praktyki Lebensbornu
Katowicki adwokat Roman Hrabal zdemaskował odrażające praktyki niemieckiego Lebensbornu. Sprowadzał do Polski dzieci rabowane w czasie wojny i oddawane niemieckim rodzinom.
Barbarę Paciorkiewicz z Łodzi odnalazł w niemieckim Lemgo. Wtedy nazywała się Bärbel Rossmann i dorastała u przybranych rodziców. Biologiczna córka Rossmanów zmarła w wieku dziesięciu lat, a dwaj dorośli synowie służyli w Wehrmachcie. Bärbel miała tu troskliwą opiekę i miłość. W tyle zostały dramatyczne wspomnienia, gdy w wieku czterech lat zabrano ją w obce miejsca pełne smutnych dzieci; bitych, ciągle uspokajanych zastrzykami.
Mama zmarła w pierwszych dniach wojny, ojciec zginął w kampanii wrześniowej. Dziewczynka była pod opieką babci. I wtedy przyszło powiadomienie, że Basia ma się zgłosić do Jugendamtu na badanie. Mierzyli ją, ważyli i zatrzymali do następnego dnia do dalszych badań. Następnego dnia już jej nie było w tym miejscu i nikt nie mówił babci, co stało się z dzieckiem. Tymczasem czteroletnią dziewczynkę wywieziono z Łodzi do jednego z ośrodków Lebensbornu. - Siedzieliśmy na parapetach i patrzyliśmy w okno z nadzieją, że ktoś z rodziny nas odbierze - wspomina. W końcu zabrali ją nowi rodzice w przekonaniu, że jest sierotą po rodzicach Niemcach.
Fabryki dzieci
Prawnik Roman Hrabar wrócił do Katowic w styczniu 1945 roku i zaczął pracę w Urzędzie Wojewódzkim, gdzie zajmował się polityką społeczną. Dlatego właśnie do niego rok później trafiła Eileen Blackey z USA, szefowa Głównej Kwatery Poszukiwań Dzieci UNRRA na Europę. Potrzebowała pomocy. Do Niemiec i Austrii trafiło sporo także polskich dzieci, porwanych po to, by je zgermanizować. Mają fałszywe metryki urodzenia, nowe nazwiska. Trzeba je odszukać.
Hrabar został pełnomocnikiem polskiego rządu do rewindykacji tych dzieci. Działał w Polsce i w Niemczech. Doskonale znał język niemiecki, ale praca wymagała nie tylko wiedzy prawniczej, historycznej, także odwagi i sprytu. Nikt jeszcze nie wiedział, że grabież dzieci była systemowa, zorganizowana przez instytucje podległe komisarzowi Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny Heinrichowi Himmlerowi. Hrabar ujawnił, że za germanizacją dzieci stoi Lebensborn, który wykonywał to zadanie wspólnie z Głównym Urzędem do spraw Rasy i Osadnictwa SS.
Państwo narodowe, głosił Hitler, ma obowiązek stawiać problem rasy w centrum życia społecznego, dbać o jej czystość.
Stowarzyszenie Lebensborn („Źródło życia”) oficjalnie działało od 1936 roku z rozkazu Himmlera po to, by w swoich ośrodkach położniczych chronić matki zamężne i niezamężne, dzieci ślubne i nieślubne. W rzeczywistości opieką otaczano wyłącznie kobiety czyste rasowo. I te „narzeczone ojczyzny”, jak je nazwano, łączono w pary z odpowiednio dobranymi mężczyznami, najczęściej dorodnymi esesmanami. Chodziło o „odnowienie krwi niemieckiej”, nordycką rasę nadludzi. Były to „fabryki dzieci”, jak je nazwał Hrabar, organizowane w luksusowych willach i hotelach. Po takiej „miłości” mężczyzna wracał na front, a ona rodziła dziecko, które od razu trafiało do sierocińca. Szacuje się, że w latach 1941-1944 urodziło się z 40 tysięcy dzieci, których rodzicami było de facto niemieckie państwo.
Tego wszystkiego Roman Hrabar jeszcze nie wiedział, gdy jechał do Niemiec szukać dokumentów. Akta centrali Lebensbornu w Monachium zostały zniszczone już w 1945 roku, zatopione w rzece Inn w Bawarii przez Amerykanów. Kartony płynące z nurtem zauważyli jugosłowiańscy żołnierze z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Wyłowili część, w której były właśnie dane zawierające stare i nowe nazwiska dzieci, które zostały przekazane niemieckim rodzinom. Akta Lebensbornu przewożono samochodem, który zatrzymał amerykański patrol. Po stwierdzeniu, że tam są tylko papiery, polecił wrzucić je do rzeki.
Najpierw selekcja rasowa
W książce „Lebensborn, czyli źródło życia” Hrabar twierdzi, że po napaści na Związek Radziecki instytucje Lebensbornu zaczęły zagrabiać polskie dzieci. Straty na frontach były ogromne, w przyszłości będą więc potrzebni nowi rekruci. W połowie sierpnia 1941 roku Rudolf Creutz, zastępca szefa Głównego Urzędu Sztabowego Komisarza Rzeszy do spraw Umacniania Niemczyzny zwrócił się do namiestnika Rzeszy w Kraju Warty z wezwaniem do rozpoczęcia akcji germanizowania dzieci polskich. Oczywiście tylko tych, które przeszły skrupulatną selekcją rasową i psychologiczną.
Procedura była zawiła i pedantyczna. Po rejestracji dzieci, należało je zgłosić w Urzędzie do spraw Rasy i Osadnictwa w Łodzi, następnie przebadać i umieścić w zakładzie w Bruczkowie koło Gostynina, a wyniki wysłać Urzędowi ds. Umacniania Niemczyzny w Poznaniu. Wtedy wiadomość o tych dzieciach trafiała do Lebensbornu, który umieszczał je w jednym ze swych zakładów i przekazywał bezdzietnym rodzinom niemieckim.
Chodziło o dzieci w wieku od 2 do 6 lat. Starsze, do 12. roku życia, wysyłano do Szkół Ojczyźnianych (Heimschule), gdzie miały być wychowane na wzorowych Niemców. Zwracano przy tym uwagę, żeby nie nazywać je „dziećmi polskimi, nadającymi się do zniemczenia” tylko „niemieckimi sierotami z odzyskanych ziem wschodnich”.
Polskie dzieci trafiały m.in. do Kalisza, gdzie Lebensborn prowadził dom dziecka. Tu miały być badania rasowe na wstępnym etapie. Jak podaje Roman Hrabar, resort spraw wewnętrznych Rzeszy poufnym zarządzeniem z 10 grudnia 1942 roku polecił utworzyć w sierocińcu w Kaliszu osobne biuro meldunkowe, tylko dla zagrabionych dzieci, by utrudniać polskim rodzinom ich odszukanie.
Pierwszy na ziemiach polskich oddział Lebensbornu powstał w Bydgoszczy, około 1940 roku. W Helenowie pod Łodzią powstał w 1941 roku eksperymentalny „obóz poprawy rasy nordyckiej”. Przywieziono do niego kilkadziesiąt niemieckich dziewcząt w wieku od 15 do 18 lat. Urządzano tu boiska, sale szkolne, domki kempingowe. Hrabar podaje, że w tym czasie w Łódzkiem i Poznańskiem masowo ginęli młodzi chłopcy i dziewczęta o niebieskich oczach. Do każdego z domków wprowadzono parę: Niemca i Polkę lub Niemkę i Polaka. Urządzono dla nich zajęcia, jak na obozie. Obowiązek był tylko jeden: utrzymywanie stosunków płciowych, kontrolowanych przez personel medyczny. Dziewczęta ciężarne wywożono do Niemiec.
Świat dowiedział się o tych praktykach od polskiego wywiadu. W amerykańskim miesięczniku „Voice of Freedom” ukazał się artykuł pt. „Hodowla ludzkiego stada w Polsce”.
Oddział centrali Lebensbornu istniał w Krakowie przy ulicy Krupniczej 11. Pod koniec 1942 roku organizacja przejęła tam też klinikę położniczą.
Trwała równocześnie grabież dzieci rumuńskich w regionie Banatu, jugosłowiańskich w Górnej Karyntii i Dolnej Styrii, białoruskich w Bobrujsku. Ofiarami stały się dzieci czeskie z Lidic, gdzie całą wieś ukarano za zamach na Reinharda Heydricha; mężczyzn rozstrzelano, kobiety wysłano do obozów koncentracyjnych, a dzieci, uznane za rasowe, umieszczono w zakładzie opiekuńczym w Puszczykowie koło Poznania.
Dzieci polskie i obce, przed przekazaniem ich rodzinom niemieckim, trafiały także do ośrodków w Puszczykowie, Połczynie-Zdroju, Oberweis w Austrii oraz w Szkołach Ojczyźnianych, m.in. w Niederalteich w Dolnej Bawarii.
Janusz Bukorzycki z Łodzi trafił do Kalisza, potem do domu dziecka w Oberweis w Austrii. Ale najpierw zmierzyli mu czaszkę, nos, rozstaw oczu, pobrali krew. Miał 10 lat i był niebieskookim blondynem. Wrócił do domu, ale po kilkunastu dniach zabrało go gestapo. Dostał nowe nazwisko - Johann Buchner i mundurek Hitlerjugend.
- Za każde polskie słowo byłem bity i głodzony. Czasem siedzieliśmy trzy dni bez jedzenia - wspomina. - Żal siedzi we mnie. Nie wybaczyłem i nie wybaczę.
Ile dzieci wróciło?
Zmieniano dzieciom metryki urodzenia. Pomijano dane o rodzicach. Unormowany został sposób nadawania nowych nazwisk. Hrabar odkrył, że należało je dostosować do brzmienia dotychczasowego. Chodziło o to, by w przyszłości te dwa nazwiska zlały się w pamięci i dziecko zapomniało o tym prawdziwym. Zachowywano litery do pierwszych czterech początkowych, np. Leon Twardecki został Leo Hartmannem.
Ile dzieci sprowadził Roman Hrabar do Polski? W publikacjach, w filmie dokumentalnym o Hrabarze, przygotowanym przez Izbę Adwokacką w Katowicach, mowa jest o 33 tysiącach.
- Nie potrafię powiedzieć, skąd wzięła się ta liczba. Nie wiem, gdzie są dokumenty, mogące to potwierdzić, jak wyglądały transporty tak dużej grupy dzieci? Prawdopodobnie materiały na ten temat znajdują się w PCK, ale nie natrafiłem na badania, które odnosiłyby się do tych dokumentów - wyjaśnia Beno Benczew, historyk IPN w Katowicach.
Barbary Paciorkiewicz szukała po wojnie babcia i Hrabar wpadł na trop dziewczynki. Był rok 1948. Ponownie zawalił się jej świat.
- Miałam 10 lat, gdy znalazłam się w Katowicach - wspomina. - Odebrał mnie wujek, bo trochę znał niemiecki. - Dzieci, które wróciły do swoich rodziców, mogły być szczęśliwe, ale ja tułałam się po ciotkach i w końcu trafiłam do domu dziecka. Tęskniłam za moją niemiecką rodziną, bo tu byłam dzieckiem niechcianym. Nie umiałam mówić po polsku, inne dzieci mi dokuczały. Długo byłam Bärbel Rossmann. Nie wiedziałam, kim jestem: Niemką czy Polką. Gdybym została Niemką, byłabym innym człowiekiem, może bym dziś szukała swoich polskich korzeni.
Z przybranymi rodzicami stale utrzymywała kontakt listowy. W wieku 18 lat, w 1966 roku pojechała do nich do Niemiec z odwiedzinami. - Myślałam, że jestem w bajce - dodaje.
Strona polska szacuje, że zagrabiono 200 tysięcy polskich dzieci, uwzględniając przed i powojenną populację. Strona niemiecka mówi o 50 tysiącach, ale nie wiemy, na czym opiera te szacunki.
Norymberga uniewinnia
Kierownictwo Lebensbornu stanęło przed trybunałem w Norymberdze w 1947 roku i był to tak zwany ósmy proces przeciwko zbrodniarzom wojennym. Obejmował 14 oskarżonych, w tym także z Głównego Urzędu Sztabowego Komisarza Rzeszy ds. Umacniania Niemczyzny, Głównego Urzędu ds. Rasy i Osadnictwa, Centrali Przesiedleńczej Niemców Etnicznych. Oskarżono ich o szerzenie światopoglądu o wyższości rasy nordyckiej. Z Lebensbornu na ławie oskarżonych byli: Max Sollmann - szef, dr Gregor Ebner - szef departamentu zdrowia, dr Günther Tesch - szef departamentu prawnego i Inge Viermetz - zastępczyni szefa głównego Lebensbornu. Zarzucono im także przynależność, z wyjątkiem Inge Viermetz, do zbrodniczych organizacji. Brali udział w „szeroko zakrojonym planie porywania dzieci rasowo wartościowych dla osłabienia narodów wrogich i wzmocnienia ludności Niemiec”. Zarzucono im również grabież mienia; Lebensborn przejmował polskie szpitale.
Roman Hrabał zabrał do Norymbergi troje świadków z Polski: Alinę Antczak, Barbarę Mikołajczyk, Sławomira Grodomskiego-Poczesnego.
Alinę Antczak zabrano z domu rodzinnego z siostrą i bratem. Po badaniach rasowych w Łodzi wywieziono ich do Heimschule w Achern-Baden. Widziała tam Himmlera i przywódców Lebensbornu. Na ławie oskarżonych rozpoznała Maxa Sollmanna. W Achern-Baden rozdzielono rodzeństwo. Alina Antczak odtąd miała się nazywać Hilda Anziger i trafiła do niemieckiej rodziny w Petersheim. Siostrze Wiesławie nadano nazwisko Anna Maria Anziger i mieszkała w tej samej miejscowości. Po wojnie brat Bogdan odnalazł się w Hiszpanii jako Otto Anziger.
Oskarżeniu nie udało się udowodnić Lebensbornowi udziału w nazistowskim programie uprowadzenia dzieci. Owszem, był taki proceder, ale w sumie to organizacja troszczyła się o rodzące matki i dzieci. Przywódcy Lebensbornu zostali uniewinnieni od tych zarzutów. Z wyjątkiem Inge Viermetz, zostali jednak skazani za przynależność do zbrodniczej organizacji SS - Max Sollmann i Gregor Ebner na 2 lata i 8 miesięcy więzienia, a Günther Tesch na 2 lata i 10 miesięcy.
Hrabar napisał w „Lebensborn, czyli źródło życia”, że wyrok ten wywołał oburzenie. Na tle innych, działalność Lebensbornu może nie wydała się tak straszna , dotyczyła „jedynie” grabieży dzieci najlepszej rasy. Nie było morza krwi, tylko morze łez.
Skazani w Monachium
Konwencja ONZ z 1947 roku uznała przymusowe odebranie dzieci za zbrodnię ludobójstwa. W 1950 roku przed Trybunałem Denazyfikacyjnym w Monachium ruszył więc proces przeciwko kierownictwu Lebensbornu. Na ławie oskarżonych: Max Sollmann, Gregor Ebner, Inge Viermetz oraz ich współpracownicy. Akt oskarżenia wytknął Lebensborn, że szczególną grabież dzieci rozwinął w czasie wojny na Wschodzie.
Sollmanna obciążał dokument, z którego wynikało, że w roku 1942 Lebensborn, na podstawie rozkazu Himmlera, był powiadomiony o procedurze germanizacyjnej dzieci. Dr. Ebnera obciążało sprawozdanie dla Himmlera o przymusowym przesiedleniu do Rzeszy Norweżek, które spodziewały się dziecka. W norweskich zakładach Lebensbornu urodziło się 6 tysięcy pozamałżeńskich dzieci.
Trybunał w Monachium uznał winę całego kierownictwa Lebensbornu. Sollmanna i Ebner skazał na… prace przymusowe, które jednak umorzył, bo swoje odcierpieli, gdy zostali aresztowani do procesu norymberskiego. Skonfiskowano im mienie: Sollmannowi w 30 procentach, Ebnerowi - w 50 procentach. Pozostali oskarżeni zostali albo zobowiązani tylko do zapłacenia kosztów sądowych, albo ich sprawę umorzono ze względu na amnestię.
Roman Hrabar zmarł w zapomnieniu w 1996 roku w Katowicach w wieku 87 lat.
- Olbrzymią jego zasługą było odkrycie i upublicznienie wiedzy o Polenlagrach - systemie obozów dla Polaków z wysiedlanych terenów, m.in. z Podbeskidzia. Wiemy o kilkunastu takich obozach na Śląsku, w których od czerwca 1942 roku znalazło się także wiele dzieci. Jeden z tych obozów - w Pogrzebieniu, Polenlager nr 82 w obecnym powiecie raciborskim, na krótko przekształcił się w Kindrlager. Przebywały w nim m.in. dzieci, których rodzice trafili do obozów koncentracyjnych, głównie do Auschwitz - mówi historyk Beno Benczew. a