Odkrycie trzeba odpowiednio nagłośnić
Wydawać by się mogło, że marketing potrzebny jest w handlu, natomiast w obszarze nauki liczy się sama wartość odkrycia. Jest to jednak pogląd naiwny, idealistyczny i... nieprawdziwy. Okazuje się bowiem, że nie wystarczy coś doniosłego odkryć - trzeba jeszcze to odpowiednio „sprzedać”.
Mógłbym przytoczyć wiele współczesnych przykładów na poparcie tej tezy, ale bezpieczniej będzie sięgnąć do przeszłości i odwołać się do odkrycia, które każdy zna, a którego wizerunek w pamięci całych pokoleń został zmanipulowany właśnie przez umiejętny marketing. Mowa o odkryciu Ameryki.
W powszechnej świadomości tkwi przekonanie o tym, że odkrywcą był Krzysztof Kolumb. Jeśli jednak przyjrzymy się faktom, to - niczego nie ujmując Kolumbowi! - przekonamy się, iż ten „pewnik” powstał w dużej mierze za sprawą umiejętnego marketingu.
Nie ulega wątpliwości, że zasługą Kolumba było sformułowanie śmiałego zamiaru dotarcia z Europy do Azji (będącej dla Europejczyków źródłem wielu cennych towarów) drogą morską wiodącą na zachód, wprost przez Atlantyk, zamiast praktykowanej od wieków drogi na południe i na wschód, wokół ogromnego kontynentu afrykańskiego. Jego zasługą było też wytrwałe zabieganie o fundusze na wyprawę - najpierw u króla Portugalii Jana II, a potem u królowej Izabeli Kastylijskiej. Zabiegi te trwały od 1485 aż do 1492 roku i wymagały naprawdę wielkiego hartu ducha!
Wreszcie wiosną 1492 roku Kolumb doczekał się formalnego polecenia zorganizowania wyprawy odkrywczej - wraz z przydziałem pewnych funduszy.
W powszechnej świadomości tkwi przekonanie o tym, że odkrywcą Ameryki był Krzysztof Kolumb. Jeśli jednak przyjrzymy się faktom, to - niczego nie ujmując Kolumbowi - przekonamy się, iż ten „pewnik” powstał w dużej mierze za sprawą marketingu
Jednak w tym miejscu ogólnie znanej historii pojawiają się też inne wielce zasłużone postacie. Kolumb za królewskie pieniądze wynajął od Juana de la Cosa statek Santa Maria, którym dowodził. Ale miasto Palos, z którego wyprawa miała wyruszać, dołożyło dwie karawele o nazwach Niña i Pinta. Były one własnością braci Pinzonów: Yanesa i Alonsa, którzy nie tylko odważnie wyruszyli wraz z Kolumbem na wyprawę przez ocean, ale w dodatku ponieśli sporą część kosztów tej ekspedycji, płacąc je z własnej kieszeni.
Być może samo sponsorowanie wyprawy nie byłoby wystarczającym powodem do chwały, ale Pizonowie dodatkowo przyczynili się do sukcesu ekspedycji. Gdy na statkach Kolumba wybuchł bunt marynarzy przerażonych przedłużającą się podróżą - zgasił go Alonso Pizon, uzgadniając z buntownikami, że statki zawrócą, jeśli do trzech dni nie zobaczą lądu. Na szczęście w dniu 12.10.1492 roku zobaczyli go. Ale to nie Kolumb ujrzał nowy ląd! Jako pierwszy dostrzegł ziemię marynarz Rodrigo de Triana z załogi Pinty dowodzonej przez Pizonów, a więc to on był prawdziwym odkrywcą Nowego Świata!
Co więcej, informację o odkryciu przywiózł do Hiszpanii Martin Pizon dowodzący Pintą, który powrócił do Europy na długo przed Kolumbem! Zdarzyło się bowiem tak, że w grudniu 1492 roku u wybrzeży Hispnioli uległ rozbiciu główny statek wyprawy (Santa Maria), a w szalejącej burzy Pinta utraciła kontakt z resztą wyprawy, więc Martin Pizon zdecydował się na powrót do Hiszpanii, gdzie opowiedział o odkrytych lądach.
Dlaczego więc wszyscy wiedzą o Kolumbie, a nikt nie pamięta o Pizonach? Dlatego że Kolumb wracając postarał się o maksymalne nagłośnienie swego tryumfu.
Wyruszył z Hispanioli 16.12.1492 roku na jedynym ocalałym statku Niña i w dniu 15.3.1493 roku zawinął do portu Palos. Przed wyruszeniem do Barcelony, gdzie miał zdać raport królowej Izabeli, wysłał przodem ludzi ze złotem i egzotycznymi ptakami. Budzili oni zainteresowanie Hiszpanów mieszkających przy drodze wędrówki Kolumba. Robili to skutecznie, więc przez całą drogę tłumy wiwatowały na cześć odkrywcy. I tak to pozostało do dziś!