Odmówiła pracy przy łopacie i wygrała przez nokaut
Zrobiła coś, co w Suwałkach się nie zdarza - otwarcie postawiła się władzy. I wygrała z nią przez nokaut. Jeśli w ślady Anny Reguckiej pójdą inni, ludzie przestaną się bać i zaczną walczyć o swoje, a w mieście wiele może zmienić się na lepsze.
Nie czuję się żadną bohaterką, niczego szczególnego nie zrobiłam - mówi młoda suwalczanka. - Po prostu ludzi nie można traktować w sposób, w jaki mnie potraktowano. Każdy powinien znać swoją wartość i się szanować. A jeżeli dzięki mnie ktoś przejrzy na oczy, to tym lepiej dla wszystkich.
W jej sprawie zdarzyła się jeszcze jedna niecodzienna historia. Wszystkie koszty związane z sądowym postępowaniem, czyli ponad 9 tysięcy złotych, urzędnik, który Regucką zwolnił z pracy, będzie musiał zapłacić z własnej kieszeni. Taką decyzję podjął prezydent Suwałk.
Do pracy szła z duszą na ramieniu
W Zarządzie Dróg i Zieleni w Suwałkach, firmie podległej miejskim władzom, została zatrudniona w połowie 2014 r. Pracowała jako asystentka ówczesnego dyrektora Tomasza Łazarskiego oraz w księgowości.
- Mój pech polegał na tym, że znalazłam się niemal w centrum konfliktu między dyrektorem a jego zastępcą - opowiada.
Regucka wykonywała polecenia swojego szefa i przygotowywała mu pisma kierowane do zastępcy Tomasza Drejera. Bo w tej formie dyrektorzy często się ze sobą porozumiewali.
Jesienią 2015 r. prezydent Suwałk Czesław Renkiewicz postanowił Łazarskiego zwolnić. Jego miejsce zajął Drejer.
- Niemal od początku odniosłam wrażenie, że ma do mnie jakieś pretensje w związku z tym, że byłam asystentką jego poprzednika - uważa. - Próbował dać mi upomnienie za pracę w komisji przetargowej. Ale kiedy okazało się, że byłam tam tylko sekretarzem, a nie przewodniczącym, swoją decyzję uchylił.
Kobieta twierdzi, że nieprzyjemnych sytuacji było w pracy coraz więcej. Każdego dnia szła tam z duszą na ramieniu. W końcu nie wytrzymała psychicznie i się rozchorowała. Na zwolnieniu lekarskim spędziła aż pół roku.
Do ZDiZ wróciła w styczniu 2017. Wtedy usłyszała, że jej poprzednie stanowisko pracy zostało zlikwidowane. Na trzy miesiące zostanie więc skierowana do działu zieleni miejskiej. Nie było specjalnych wątpliwości, czym tam może się zajmować. Śnieg zalegał na suwalskich ulicach i wciąż go przybywało. A z odśnieżaniem ZDiZ za dobrze sobie nie radził.
Regucka stanowczo odmówiła.
- Nie po się tyle uczyłam, żeby teraz machać łopatą - stwierdziła.
Kobieta ma licencjat z finansów, kończy pisanie pracy magisterskiej. Zaliczyła także kilka specjalistycznych szkoleń, w tym z zamówień publicznych. - Pracodawca ma prawo przenieść czasowo pracownika na inne stanowisko, ale z zachowaniem zasady, że jego kwalifikacje zostaną jak najlepiej wykorzystane - zauważa. - A do odgarniania śniegu studia nie są przecież potrzebne.
Na propozycję dyrektora więc się nie zgodziła. Wtedy została zwolniona z pracy dyscyplinarnie za „ciężkie naruszenie obowiązków”.
Może ktoś w końcu przerwie ten zaklęty krąg
- Na początku byłam załamana - opowiada. - Ale potem wzięłam się w garść i powiedziałam: „Nie, nigdy tego nie popuszczę“.
Sporo ludzi tę walkę jej odradzało.
- Z władzą jeszcze nikt nie wygrał, a jak z nią zaczniesz, to nigdzie w mieście pracy nie dostaniesz - słyszała.
Taka opinia jest w Suwałkach bardzo rozpowszechniona. Ludzie boją się walczyć o swoje. Nawet jeśli podają pracodawcę do sądu i sprawę wygrywają, zadowalają się byle czym - zwykle jakąś jałmużną zwaną oficjalnie odszkodowaniem. I nie ma mowy, by występować z otwartą przyłbicą. Jeżeli zgłaszają się do dziennikarzy, to wyłącznie anonimowo.
- Boję się, że męża wyrzucą przeze mnie z pracy - argumentowała nam zwolniona dyscyplinarnie pracownica publicznej instytucji. - On zresztą też się tego obawia.
Anna Regucka uważa, że pewnie krzywda by się jej nie stała, gdyby była członkiem jakiejś wpływowej rodziny, albo przynajmniej dobrą znajomą ważnej osoby. Bo to jedno z najistotniejszych kryteriów zatrudniania. Zdarza się oczywiście nepotyzm w klinicznej wręcz postaci: ojciec daje pracę córce czy synowi w publicznej instytucji, którą kieruje. Ale częściej np. wysoko postawiona mamusia załatwia robotę mężowi w jednej instytucji, a córce w drugiej. Tacy ludzie są nie do ruszenia.
Regucka wystąpiła w mediach z imienia i nazwiska, dała się też sfotografować.
- Niczego złego nie zrobiłam, nie muszę się ukrywać - argumentowała.
Pod informacjami zamieszczanymi na jej temat w lokalnych portalach internetowych pojawiło się mnóstwo komentarzy. Ludzie dostrzegli w młodej kobiecie prawdziwą bohaterkę. I opisywali różne historie związane z tym, jak w Suwałkach się zatrudnia, albo - zwalnia.
- Może ktoś w końcu ten zaklęty krąg przerwie - brzmiała jedna z internetowych opinii.
Regucka złożyła pozew do sądu pracy, a także opisała wszystko w liście do prezydenta miasta.
Ten ostatni z odpowiedzią jednak się nie spieszył. Regucka otrzymała ją po półtora miesiąca. Dziwnym zbiegiem okoliczności dopiero wówczas, gdy o list zapytał jeden z dziennikarzy.
Z tonu odpowiedzi można było się zorientować, że suwalskie władze niekoniecznie popierają decyzję dyr. Drejera.
- Realizacja postanowień wynikających z wyroku sądu pracy będzie spoczywać na dyrektorze Zarządu Dróg i Zieleni - napisał prezydent.
Wykształcony do prac Fizycznych? A co za problem?
Dyr. Drejer sprawy komentować nie chciał. Stwierdził, że wszystko, co ma w tej kwestii do powiedzenia zawarte zostało w odpowiedzi na sądowy pozew. A tam znalazły się stwierdzenia nie tylko o tym, że każdego pracownika można na trzy miesiące skierować do innych zajęć i o likwidacji etatu Reguckiej, ale i zarzut, iż przez długotrwałe zwolnienie lekarskiej zdezorganizowała pracę działu finansowo-księgowego.
- To w tej publicznej firmie nie można chorować i brać zwolnień? - dziwi się suwalczanka.
Przed sądem dyr. Drejer stwierdził, że w skierowaniu osoby z wyższym wykształceniem do pracy fizycznej niczego niewłaściwego nie dostrzega. - Ja sam od takich prac nie stronię - mówił.
Pochwalił się też, że w ZDiZ fizycznie pracują dwie osoby posiadające wyższe wykształcenie.
Sądu jednak nie przekonał.
- ZDiZ nie wykazał, by pracownica naruszyła obowiązki w jakikolwiek sposób - uzasadniał sędzia.
Dodał, że Regucka miała prawo odmówić pracy w dziale zieleni miejskiej. Bo nawet w orzeczeniach Sądu Najwyższego mówi się bardzo wyraźnie o zachowaniu zasady zgodności z kwalifikacjami.
Regucka ma być więc przywrócona na stanowisko, jakie zajmowała przed zwolnieniem lekarskim. W dodatku, należy zapłacić jej 7,6 tys. zł zaległego wynagrodzenia. Z kasy utrzymywanego przez podatników ZDiZ trzeba by też wyasygnować 1,8 tys. zł na koszty sądowe i 180 zł na zastępstwo procesowe.
Wszystko to dyr. Drejer, który już zapowiedział, że od wyroku nie będzie się odwoływał, pokryć ma z własnej kieszeni. Tak zdecydował prezydent. Wątpliwe jednak, by stało się to w mieście regułą i inni urzędnicy za swoje błędy też zaczęli płacić.
Anna Regucka wróci wkrótce do pracy. Ma nadzieję, że wszystko jakoś tam się ułoży. Choć łatwo pewnie nie będzie.