Odniósł sukces w dwa dni
Zielonogórzanin Seweryn Bidołach wraz z zespołem już po raz drugi z rzędu wygrał londyński hakaton. Nagroda? 20 tys. dolarów.
Jak obudzić kreatywność wśród osób, związanych z branżami technologicznymi? No właśnie poprzez udział w takich 48-godzinnych spotkaniach. Zwykle trwają one dwa dni, stanowią innowacyjny maraton, w którym konkurują ze sobą zespoły. Uczestniczą w nich programiści, analitycy, psychologowie, project managerowie... Organizatorzy stawiają przed nimi wyzwanie. Oni zaś muszą stworzyć innowacyjny projekt, który rozwiąże określony problem.
Seweryn Bidołach jest absolwentem VII LO, informatyki na Uniwersytecie Zielonogórskim. Ukończył też w poznańskiej Wyższej Szkole Bankowej zarządzanie projektami.
Po studiach pracował w kilku zielonogórskich firmach informatycznych. Ktoś inny pewnie byłby zadowolony. Stała, całkiem niezła pensja.
- Ale ja nie jestem typem człowieka, który odsiedzi swoje osiem godzin i jest zadowolony. Nosiło mnie - mówi zielonogórzanin. - Założyłem własną działalność. Nie mogłem się jednak przebić z pewnymi pomysłami. Co dalej? Albo wrócę do dużej firmy, albo zaryzykuję i wyjadę do centrum Europy…
A że lubi nowe wyzwania, zdecydował się opuścić Polskę. Dał sobie dwa lata na rozeznanie rynku londyńskiego i zafunkcjonowanie w nowym kraju.
- Miałem odłożone pieniądze, więc jakoś przetrwałem pierwsze dwa miesiące - przyznaje Seweryn Bidołach. - Wynająłem pokój. Trzeba było jeździć metrem, coś jeść.
Choć fundusze topniały, nie chciał zatrudniać się byle gdzie. To musiało być zajęcie, związane z jego wykształceniem i pasją.
Po dwóch miesiącach znalazł pracę. To było kasyno online. Zajmował się nim od strony technicznej, rozwiązał kilka problemów. Ale czuł, że to nie to, co chciałby robić. Poszedł na spotkanie z inwestorami. Spodobało się im to, co mówił. Zaczęli go namawiać, by się do nich przeniósł. Nie od razu był zdecydowany. Trzy miesiące trwało, zanim powiedział: tak!
Właściciel kasyna online nie chciał go puścić. Oferował nawet udziały. Ale dla zielonogórzanina liczy się coś więcej niż pieniądze. Pożegnał się więc z firmą.
- W tej drugiej robiłem to, co chcieli. Z czasem nabierałem pewności siebie, którą tu, w Anglii, straciłem - przyznaje pan Seweryn. - Wydawało się, że dobrze znam angielski. Na miejscu okazało się, że trzeba jeszcze nad nim popracować. Miałem wiele obaw, związanych z moimi informatycznymi umiejętnościami.
Nie bardzo jednak odpowiadała mu sytuacja, w której miał wykonywać polecenia. Tak ma być i koniec.
- Ja wolę dać ludziom wolną rękę i wspólnie osiągać cel - podkreśla informatyk. - Choć miałem dużo czasu, bo pracowałem od 8.00 do 16.30 (w Anglii zwykle pracuje się w godz. 9.00 - 18.00), choć w czasie przerwy na lunch chodziłem na siłownię, to jednak czułem się psychicznie zmęczony tym dyktatem.
Odszedł i z tej firmy. Założył własną działalność. Trzy miesiące temu. Potencjalni kontrahenci traktowali go z dystansem. Zadawali pytania o podstawowe rzeczy. To nie był poziom negocjacji, który by go zadowalał…
Wiedział, że musi zmienić tę sytuację. Znajomi podpowiadali udział w konkursie. Na pierwszy hakaton poszedł właściwie z ciekawości. Żeby zobaczyć, na czym polega, jacy ludzie chcą się zmierzyć z wyznaczonymi zadaniami.
Poznał Agę Gajownik. Jest dłużej w Anglii niż on. Postanowili razem wziąć udział w konkursie. Hakaton dotyczył bankowości.
Nie mieli zespołu. Organizatorzy informatycznych zmagań pomogli stworzyć go na miejscu. Dołączyło do nich dwóch Brytyjczyków i jeden Niemiec.
- To była drużyna indywidualistów. Ciężko się współpracowało - przyznaje zielonogórzanin. - Każdy widział sprawę inaczej. Ale jakoś doszliśmy do porozumienia. Wymyśliliśmy rozwiązanie, które ma umożliwić organizacjom charytatywnym zarządzanie projektami. Chodziło o zbudowanie przejrzystości i zaufania.
Dzięki zaproponowanemu przez nas rozwiązaniu, ktoś. kto zechce otworzyć projekt charytatywny, nie musi iść do banku, by otworzyć konto. Wystarczy wejść do systemu. Powstaje konto bankowe. Dodatkowo deleguje się osoby, które będą odpowiadać za finanse. Widać od razu, jakie pieniądze wpływają i jak są wydawane.
Projekt się spodobał. Wygrali.
- To było proste rozwiązanie. Do dziś kontynuujemy ten projekt. Zgłosiliśmy się z nim na kolejny konkurs - opowiada.
Na drugi hatakon Seweryn Bidołach znów poszedł z koleżanką Agą. Chcieli dołączyć do zespołu, który wydawał się być grupą geniuszy. Ale nie zostali przyjęci. Znów z pomocą przyszedł organizator. Do Polaków dołączyły osoby, które się spóźniły na spotkanie, ale których nie chciały inne drużyny. Rosjanin, Hindus, Brytyjczyk z francuskim paszportem…
- Ten zespół był już bardziej zgrany. Dobrze się nam współpracowało. Jak to się mówi, była chemia - podkreśla zielonogórzanin.
W zespole zajął się on stroną techniczną. Dzięki 12-letniemu doświadczeniu, dobrze wiedział, jak pracować w grupie, jak podpowiadać, wydawać polecenia. Na początku był duży entuzjazm i wiara, że można będzie góry przenosić. Później te wesołe nastroje opadły… Zaczęli tracić wiarę w siebie. Organizatorzy dawali też do zrozumienia, że są sceptycznie nastawieni do ich propozycji.
- Udało się jednak zbudować prototyp - mówi S. Biadołych. - Zaproponowaliśmy nową sieć bitcoina dla organizacji charytatywnych. Takie rozwiązanie ominęłoby wszystkie środkowe elementy, jakie napotyka przepływ pieniądza i jakie związane jest z pobieraniem opłat za te transakcje. W naszym rozwiązaniu wpłata jest wpuszczana tylko pomiędzy dwie końcówki. Początkową, u tego, kto chce wpłacić pieniądze na projekt. I końcową, nawet nie u tego, kto zarządza projektem, ale u tego, kto wykona pracę dla projektu. Dzięki temu tylko na tych dwóch końcach są wymieniane pieniądze.
Chodziło o to, żeby pieniądz bezpośrednio trafiał do osób a nie banków czy innych pośrednich instytucji. Rozwiązanie miało też działać przeciw korupcji, pomagać biednym a nie napychać portfele bogatym.
W jury zasiedli inwestorzy, przede wszystkim z Azji. Zaproponowane rozwiązanie spodobało się im na tyle, że przyznali drużynie pana Seweryna zwycięstwo. Nagroda wyniosła 20 tysięcy dolarów z możliwością zakontraktowania projektu na kwotę 100 tysięcy.
Seweryn Bidołach podkreśla, że opowiedział swoją historię po to, by zainspirować lub zmotywować młodych ludzi do działania, do realizacji własnych marzeń. Warto zdawać sobie sprawę, że z poziomu studenta (i nie tylko) z Zielonej Góry, można dużo zrobić. Trzeba tylko chcieć. I wierzyć w siebie.