Odrynki. Podpalenie cerkwi. Przed pożarem archimandryta widział dwie osoby [ZDJĘCIA]
Przed pożarem widziałem mężczyznę i kobietę wchodzących do cerkwi - mówi archimandryta Gabriel
Cerkiew wygląda strasznie. Osmalone jest całe wnętrze. Na belkach ścian widać jedynie prostokątne ślady niepokryte sadzą. Tu wisiały ikony. Teraz święte obrazy leżą poukładane przy ścianach. Są tak czarne, że trudno rozpoznać ukazanych na nich świętych. Na większości, także tych z ikonostasu, zaczęła odstawać farba, pojawiły się pęcherze. Obok ikon leżą inne elementy wyposażenia cerkwi, te plastikowe są stopione, inne czarne od sadzy, nadpalone. Poskładane w niewielkie kupki leżą też nadpalone książki. Szczególną uwagę zwraca jedna, jakby nietknięta przez ogień, z wyraźnym, symbolicznym tytułem „Demony”.
Największe zniszczenia są tuż przy drzwiach. To tu było zarzewie ognia. Zniszczenia w pozostałej części cerkwi poczynił dym i wysoka temperatura. To od niej stopiła się też obudowa stojąca na ołtarzu. Tlić zaczęły się też kartki z zapiskami (imionami wiernych, za których podczas nabożeństw modli się duchowny) złożone za carskimi wrotami, ale nie spłonęły, są czytelne. Temperatura nie zaszkodziła jednak Świętej Eucharystii. Nienaruszone są też naczynia i płótno, które ją chroniły. Na pulpicie chóru leżą okulary ze stopionymi oprawkami, ale książka z pieśniami cerkiewnymi ma tylko nadpalone krawędzie.
Wszystkie sprzęty, które podczas akcji gaśniczej wyniesiono, gdy ogień został poskromiony, trafiły z powrotem do świątyni.
Wierni, którzy tak jak my przyszli zobaczyć straty, mieli łzy w oczach.
- Jak ktoś to mógł zrobić? - pyta jedna z kobiet.
- To początek akcji deportacyjnej - mówi ktoś inny.
Ale przyczyny pożaru, który w ubiegły czwartek wybuchł w bocznej cerkwi w skicie w Odrynkach, nie są jeszcze znane. Bada je policja. Od jednego ze strażaków usłyszeliśmy, że być może pożar spowodował piecyk gazowy, który stał na prawo od wejścia, w miejscu, gdzie leżały świece, książki o tematyce religijnej i pudełka z ziołami przygotowanymi według receptury ojca Gabriela. To tu rozpoczął się pożar.
Jak dowiedzieliśmy się od archimandryty Gabriela, piecyk był wyłączony, butla gazowa zakręcona i zresztą pusta. W czwartek nie było nabożeństw, więc nie było potrzeby ogrzewać cerkwi. Od świec ogień też nie wybuchł, bo te zapala się i stawia w świeczniku w głębi świątyni, a tam otwartego ognia nie było.
Jak opowiada nam ojciec Gabriel, wszystko zaczęło się między godz. 11 a 12. Archimandryta wraz z osobami, które pomagały mu przy porannym oporządzaniu skitu, jadł śniadanie.
- Z okna jadalni zauważyłem, że po skicie chodzi jakaś kobieta i mężczyzna, weszli oni do bocznej cerkwi - opowiada archimandryta Gabriel. - Później zajęliśmy się posiłkiem. W pewnym momencie jeden z pomagających mi mieszkańców Odrynek wbiegł krzycząc, że cerkiew się pali.
Gdy wszyscy wybiegli, po kobiecie i mężczyźnie nie było już śladu. Duchowny nie chce przesądzać czy owa para to sprawcy podpalenia. Ustalanie tych faktów zostawia policji.
Tego dnia, jak co dzień, obie cerkwie były otwarte. Ale w głównej była zamknięta krata, więc do środka wejść się nie dało. W bocznej krat nigdy nie było.
- To miejsce zawsze jest otwarte - wyjaśnia archimandryta. - Nie obserwujemy każdego, kto tu przychodzi, ani nie pytamy, co go sprowadza. Każdy wierny może tu przyjść, pomodlić się, postawić świeczkę. Od tego jest cerkiew. Nie będziemy się przecież zamykać.
O groźbie podpalenia skitu mówiło się od dawna. Już parę lat temu, w jednej z rozmów z archimandrytą, usłyszeliśmy, że nie boi się on wilków czy innych dzikich zwierząt, które przychodzą do pustelni, najbardziej obawia się ludzi.
Od jakiegoś czasu on i osoby przebywające w pustelni skarżyli się, że wieczorami, już po zamknięciu bram, przychodzą tu grupy młodych osób. Wykrzykują nacjonalistyczne hasła, obrażają i prowokują duchownego.
Nie dalej jak półtora miesiąca temu pisaliśmy o jednym z takich zdarzeń. Duchowny nie chciał o tym rozmawiać, ale osoby związane ze skitem opowiadały, że któregoś wieczoru przyszła tu grupa „narodowców” z pochodniami. Krzyczeli „Polska dla Polaków”, kazali wynosić się mnichowi na Białoruś, grozili podpaleniem. Odeszli, gdy ktoś wezwał policję. Od niektórych osób usłyszeliśmy nawet, że jeden z owych „narodowców” uciekając wpadł do bagna i uratowali go dopiero mundurowi.
Oficer prasowa hajnowskiej policji potwierdziła, że rzeczywiście mieli takie zgłoszenie i patrol pojechał na miejsce, ale nikogo oprócz duchownego i jego towarzyszy nie zastał. Niektórzy nasi rozmówcy w ogóle poddawali w wątpliwość, by ktokolwiek nachodził pustelnika. Twierdzili, że po prostu coś może mu się wydawać. Jednak w kontekście ostatnich pożarów słowa te wydają się mniej wiarygodne. Tym bardziej, że już wcześniej w skicie dochodziło do aktów wandalizmu. Ktoś zniszczył ule i otruł pszczoły i psy mnicha, jeszcze wcześniej wyłamano krzyż znajdujący się za cerkwią.
Niedawno ogień całkowicie strawił zabytkową kapliczkę nad świętym źródełkiem w Knorydach. W tym przypadku policja nie ma wątpliwości, że było to podpalenie. Potwierdził to biegły. Policja podejrzewała o podpalenie dwie osoby, jednak nie znaleziono dowodów, by miały one cokolwiek wspólnego z tym wydarzeniem. Sprawę umorzono.
Kapliczka w Knorydach jest odbudowywana, już widać zrąb konstrukcji. Naprawę zniszczeń w bocznej cerkwi w Odrynkach zapowiedział też ojciec Gabriel.
- A czy mam inny wybór? - mówi załamując ręce. - Główna cerkiew jest za mała, by pomieścić wiernych choćby w trakcie świątecznych nabożeństw.
Apel ojca Gabriela
- Zwracam się do wszystkich z gorącym apelem o pomoc. Wierzymy, że z Waszą pomocą uda nam się zebrać środki, by przywrócić cerkwi Opieki Matki Bożej dawny blask - prosi ojciec Gabriel. - Ofiary prosimy przekazywać na konto 88 8086 0004 0006 3571 3000 0010 z dopiskiem „Na odbudowę cerkwi”. Spasi Hospodi! Do czasu odbudowy nabożeństwa odbywać się będą w cerkwi świętych Antoniego i Teodozjusza.