Odszedł wielki artysta i piękny człowiek
Nie będzie już Pelagii, dowcipów mówionych z kamienną twarzą... Wczoraj nad ranem zmarł po ciężkiej chorobie Bohdan Smoleń, artysta, który swoje życie związał z Poznaniem.
Ta wiadomość boli, bardzo boli wszystkich tych, którzy mieli to szczęście znać go osobiście, z kabaretu czy z pomagającej dzieciom fundacji Stworzenia Pana Smolenia. Wczoraj nad ranem zmarł Bohdan Smoleń. Wspaniały artysta i piękny człowiek. Kochany przez publiczność, przyjaciół i dzieci. Sam najciężej doświadczony przez życie zawsze miał dla innych wiele ciepła, czas i chęci, aby pomagać. Miał 69 lat.
Ostatnie lata to był okres ciężkiej choroby. I wtedy egzamin z przyjaźni zdali koledzy artyści z Krakowa, Warszawy i Poznania. Występując, zbierali pieniądze na leczenie i rehabilitację Bohdana Smolenia. Bo tak należało. Pomogli temu, który od lat sam pomagał.
Pochodził z Bielska-Białej, w Krakowie skończył zootechnikę. No, może nie tak od razu, bo występował już w kabarecie Pod Budą, z którym podczas studenckiej Famy w Świnoujściu zdobył w 1972 roku główną nagrodę. A kabaret to było zajęcie bardzo absorbujące, parę lat temu, gdy Smoleń wziął udział w zjeździe swojego rocznika, żartował w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”, że na te zjazdy to jeszcze będzie musiał pojeździć, bo roczników ma więcej, gdyż studiował… dziesięć lat.
Do Poznania ściągnął go Zenon Laskowik i było to najlepsze siedem lat kabaretu Tey. A o bilety na spektakle zabijali się nie tylko poznaniacy. No i się działo, za monolog „A tam cicho być” z KC PZPR przyszedł zakaz wykonywania zawodu dla Smolenia. A po latach, w 1987 roku, gdy m.in. z Andrzejem Zaorskim wystąpili w poznańskiej Scenie na Piętrze w spektaklu Krzysztofa Jaślara „Wykopaliska”, sztukę zagrano tylko raz. Cenzura zdjęła ją od razu po premierze...
Smoleniowie bardzo szybko stali się „poznaniakami”. Pan Bohdan, razem z żoną Teresą, prowadził sklep zoologiczny przy ulicy Wielkiej. Dzieciarnia waliła tam drzwiami i oknami, każdy chciał mieć rybkę od Smolenia. Albo chociaż pogadać o rybkach.
Także „po Teyu” Bohdan Smoleń został w Poznaniu, występował z kabaretem „Pod Spodem” ( z kolegą z Teya Aleksandrem Gołębiowskim, z Andrzejem Czerskim, Jackiem Baszkiewiczem i Markiem Szpendowskim), w spektaklu kabaretowym dla dzieci Krzysztofa Deszczyńskiego „Sześć dni z życia kolonisty”. Ostatni kabaret założył w 1991 roku (działał do 1995) z Grzegorzem Reklińskim, Józefem Romkiem i Marcinem Samolczykiem. Z programem „Nowy Rząd Stara Bida” odwiedzali wiele miejsc zarówno w kraju, jak i za granicą.
Miał też całkiem spory, piosenkarski dorobek - żartobliwe utwory nagrane z Krzysztofem Krawczykiem (np. „Dziewczyny, które mam na myśli”) czy pastisze disco polo ze Sławomirem Sokołowskim i Aldoną Dąbrowską.
Mogliśmy też podziwiać go na dużym i małym ekranie, m.in. w filmie Radosława Piwowarskiego „Kochankowie mojej mamy” i jako listonosza Edzia w serialu „Świat według Kiepskich”.
BOHDANA SMOLENIA WSPOMINA Krzysztof Jaślar, reżyser, kabareciarz Z Bogusiem poznałem się na Famie w roku 1972. Kabaret Tey brał tam udział w Turnieju Kabaretowym o Trójząb Neptuna. Wygrał go krakowski kabaret Pod Budą, którego prawdziwym liderem był Bohdan Smoleń. W 1976 roku Zenon Laskowik zaprosił Bohdana do poznańskiego kabaretu Tey i wtedy powstał najlepszy duet kabaretowy Laskowik-Smoleń. W tamtych czasach nagraliśmy też wiele programów telewizyjnych. Powołaliśmy w tym celu formację „Koledzy z Poznania”. Trochę właśnie dzięki temu sporo materiałów archiwalnych możemy oglądać do dziś. Jeśli chodzi o późniejszą działalność Bohdana, gdy w 1984 roku Zenon zmienił formułę Teya na Teyatr Bohdan, nie bardzo mógł się w niej odnaleźć. Zwrócił się do mnie, czy miałbym dla niego jakąś propozycję. I wtedy stworzyliśmy „Paranonię”. Widowisko to zostało zdjęte po dwóch przedstawieniach, ale odrodziło się dwa lata później jako „Wykopaliska”. Zagraliśmy je w całej Polsce ponad 500 razy, a w 1989 zarejestrowaliśmy i mamy „Pamiątkę z Celulozy”. Boguś był z jednej strony niezwykle ciepłą osobą, ale z drugiej, co było widać w kontaktach pozascenicznych, jeśli ktoś zaprosił Bohdana na kolację, mając nadzieję, że jest gejzerem dowcipu, bardzo srodze się rozczarował. Bohdan bowiem dobrze czuł się w gronie przyjaciół i bliskich znajomych. Na oficjalnych spotkaniach był mrukiem. Niechętnie się odzywał.
A wracając do spraw scenicznych, Bohdan trudno się uczył tekstów, ale gdy już je opanował, to dodawał od siebie pointy kończące. Tak było m.in. przy „Wykopaliskach”. Chciałbym pożegnać Bohdana finałem z programu kabaretu Tey z roku 1989. Bodaj w Teatrze Polskim w Poznaniu daliśmy kilkanaście przedstawień. Żegnaliśmy się tekstem „Oj czy zna oj czy wie jak to z nami jest? Oj czy zna oj czy wie czy nie zbłądzi gdzieś? W czterech ścianach naszych chat marzy nam się inny świat”. Dobranoc, dobranoc Boguś.
Bohdan Smoleń przeżył największe z możliwych tragedii. W 1988 roku samobójstwo popełnił jego czternastoletni syn, rok później taką samą śmierć wybrała żona Teresa. Ciężko było się podnieść, ale Smoleń nie poddał się. Wrócił do życia i artystycznej pracy, bo czekało na niego dwóch synów i wierna publiczność. I nigdy nie przestał kochać ludzi i zwierząt - konie, psy, rybki, które miał już w akademiku, a kiedyś, jeszcze w podpoznańskim Przeźmie-rowie, pupilką była nawet świnka wietnamska.
W 2004 roku Smoleń był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, gdy mógł już pokazać swój nowy, drewniany, zbudowany przez górali, dom w Baranówku pod Mosiną. No i z Krakowa przyjechała wtedy Joanna Kubisa. Razem trzy lata później założyli fundację „Stworzenia Pana Smolenia”. Jak przyznawał artysta, pomysł zrodził się w jego głowie, ale większość prac spadła na nią, bo zdrowie zaczęło podupadać. Ta fundacja to ciągła walka. O sponsorów, o pieniądze na to, żeby niepełnosprawne dzieci mogły mieć hipoterapię.
WSPOMINA Aleksander Gołębiowski, aktor, kabareciarz
Z Bohdanem poznaliśmy się w 1973 roku na Famie w Świnoujściu, gdzie Tey i kabaret Pod Budą brały udział w konkursie o „Trójząb Neptuna”. Myśmy prezentowali piosenkę „Wielcy artyści”, a oni skecze. Skumplowaliśmy się i pojechaliśmy do Krakowa, gdzie daliśmy wspólny koncert w tamtejszej Filharmonii. Potem nasze kontakty się urwały. W 1977 roku, gdy wyproszono nas z baraku przy Widnej i skład Teya się posypał, przenieśliśmy się na Woźną. Wtedy Zenek [Laskowik - red.] powiedział: „Przecież jest Boguś Smoleń” i Estrada Poznańska zaczęła go szukać. Boguś w tym czasie nie był już w kabarecie Pod Budą, ale jeździł po wschodniej z programem Silnej Grupy pod Wezwaniem. Zenek zadzwonił i zaproponował, aby przyjechał do Poznania. Załatwiono mu lokum i został z nami. Po raz pierwszy pojawił się w programie „Zbiórka, czyli z rolnictwem na Tey”. Ściągnął do Poznania rodzinę. Po odejściu z Teya, podobnie jak ja, trafił do kabaretu Pod Spodem. Objechaliśmy cały świat do 1991 roku, a potem rozstaliśmy się. Bohdanem zajął się Krzysztof Deszczyński. Będę pamiętał Bohdana jako bardzo sympatycznego człowieka, który otrzymał talent od Boga i zawdzięczał Zenkowi i Teyowi ogromną popularność. Niestety, za dużo palił.
Nawet już bardzo chory Smoleń nie odmawiał spotkań z tymi, którzy mogli pomóc. A gdy po udarze rzadko już opuszczał dom, podchodził z balkonikiem do okna i patrzył, jak podopieczni fundacji cieszą się z konnej jazdy.
W 2009 roku minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski wręczył Smoleniowi Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a w 2012 roku odebrał Order Ecce Homo, odznaczenie kościelne przyznawane tym, którzy „dają świadectwo bezinteresownej miłości bliźniego”. Doceniono więc artystyczną i charytatywną działalność Smolenia, ale przede wszystkim był kochany, przez dużych i małych, bo tak, jak tylko potrafił, niósł nam radość. A potrafił znakomicie - przednie dowcipy wygłaszał zawsze z kamienną twarzą, a dla dzieci miał uśmiech. Drewniana chata Smolenia wypełniona jest aniołami. Mówił, że wierzy, iż nad nim czuwają i że największy anioł w domu to Asia. Namawiany na rehabilitację dodawał, że najlepsza to ta, gdy Asia do niego mówi. Podczas jednej z ostatnich rozmów z „Głosem Wielkopolskim” powiedział: - Po tym udarze, sama myśl o schodkach prowadzących na scenę wydaje się straszna. A przecież podczas każdego spektaklu trzeba po nich kilka razy wejść i zejść. Ale tak sobie myślę, że gdy zdrowie wróci, zaatakuję jeszcze tę scenę…
WSPOMINA Krzysztof Deszczyński, reżyser
Bohdan Smoleń odszedł dziś, bo w środę zobaczył posła Suskiego, gdy pyta sędziego, czy zna carycę i ten odpowiada: „Znam jedną - Katarzynę”. A jak się nazywa? - „Wielka” - odpowiedział sędzia. Wtedy Bohdan uznał, że najlepszym showmanem w Polsce jest aktualnie poseł Suski. O Bohdanie powiem tak: - Jestem jak sikorka. Piję jak sikorka. Niewiele ważę, ale mam milion ton wdzięku. I tym wdziękiem nas czarował przez lata. Gdy obchodził 40. urodziny, władzy wyrzucił, że go za te 40 lat życia nie przeprosiła. Jego monolog „Cicho być” każe być ciszej nad tą trumną. Bo wielki był, i koniec.
Nie udało się. Odszedł od nas na zawsze. Ale na zawsze też pozostanie nie tylko w pamięci bliskich, przyjaciół i wdzięcznych dzieci. Także tysięcy ludzi, u których uśmiech zawsze wywoływała Pelagia, którzy razem z nim śpiewali „Za oknami świta” i mówili: „Cicho być”...