Odurzony metanolem: Dżentelmeni i zwykłe chłopy
Setnie się ostatnio ubawiłem słuchając w „Radiu Zachód” wypowiedzi Kamila Kawickiego na temat wyników arbitrażu w sporze Falubaz kontra Jarosław Hampel.
Nie dowiedzieliśmy się oczywiście, ile klub zapłaci ostatecznie zawodnikowi ze spornych 500 tysięcy. Dlaczego się nie dowiedzieliśmy? Bo „dżentelmeni o takich sprawach nie rozmawiają”. Fiu, fiu, pomyślałem, ledwie Falubaz przeszedł w prywatne ręce, a natychmiast w korytarzach pojawiły się cylindry, płaszcze i szale. Dowiedziałem się dodatkowo, że „dżentelmeni” nie rozmawiają także o stylu pożegnania z Grzegorzem Walaskiem.
Wyobraziłem sobie, że skoro sami „dżentelmeni” to zamiast spotykać się w trybunałach czy wymieniać uprzejmości w zaciszu gabinetów panowie powinni wyjść na murawę stadionu i stoczyć pojedynek. Za sekundantów mogliby robić ludzie z klubu. Wybór broni - pistolety lub szpady i jeszcze umowa: do pierwszej krwi. Bum, bum albo ciach, ciach i po sprawie. Żeby zadowolić nowych właścicieli zawsze można też sprzedać bilety, bo ludzie uwielbiają takie rozrywki.
Cóż, poza słynącą z dobrego wychowania i nienagannych manier Zieloną Górą są jednak także proste chłopy, które walą kawę na ławę. Na przykład Unia Leszno wcale się nie czaiła i po prostu fundnęła Emilowi Sajfutdinowowi brykę za około 320 tysięcy złotych. Przynajmniej tyle za równie dużego i efektownego „mietka” winszuje sobie jeden diler w internecie.
Kto zabroni sponsorowi dać w używanie zabawkę ze swego zbioru? No kto?
Przecież to element zwykłej życzliwości, a przy tym reklama, która ma konkretny wymiar finansowy. Dobrze, że inny sponsor nie zapragnął przebić oferty jakimś imponującym „unijnym” wolnobiegiem, bo Rosjanin gotów jeszcze zostać w Wielkopolsce do końca życia i może plantacje założy. Jeden już swego czasu uciekł przedwcześnie w marchewki, więc lepiej nie ryzykujcie o przebiegli.
Dżentelmenem nie okazał się także ten, który uśmiecha się najszerzej w ekstralidze i słynie z wybitnego refleksu. Greg Hancock walczy o kasę ze Stalą Rzeszów, a wcześniej pomaszerował do związkowego trybunału z Polonią Bydgoszcz. W obu przypadkach rozszedł się smród, bo oto okazało się, że kluby proponowały Jankesowi nielegalne umowy, a on je przyjął. Sprawa podzieliła środowisko, bo jedni bronią mistrza, a inni wytykają mu, że dla kasy zrobi wszystko. Jakoś mnie to specjalnie nie zaskoczyło.
Hancock pamięta czasy, kiedy w polskiej lidze prezesi rozliczali się walizkami pieniędzy, a jedynym kontraktem był ustna umowa z facetem, który zapraszał go na mecz. Musiał się dostosować i po prostu to zrobił. The Rolling Stones dostali za koncert w Warszawie wagon wódki, więc co się dziwić weteranowi. Pewnie w przeszłości przymykał oko na grubsze tematy. Z drugiej strony mamy zaprawionych w bojach polskich kapitalistów. Trenowana przez lata słusznie minionego ustroju ekwilibrystyka, uniki, załatwianie, kwity, a później dżungla pierwszych lat wolności zrobiły swoje. U nas nie ma rzeczy nie do załatwienia i furtek, których nie da się otworzyć sprytnie wygiętym paragrafem, ale przecież o tym „dżentelmeni” nie rozmawiają.