Ogień trawił ich dom dwa razy z rzędu. Nadzieję pokładają w ludziach dobrej woli
Bliźniaczki Ania i Monika mocno trzymają się za ręce. Przyszły do swojego domu z 16-letnią siostrą. Chciały posprzątać. Po ich małym pokoiku zostały zgliszcza. Przybory szkolne przygotowane do pierwszej klasy do niczego się nie nadają, pluszaki zniszczone, lalki nadpalone… Buszują po pogorzelisku w nadziei, że może coś jeszcze uda się uratować.
- Nic nam nie zostało - smuci się nastoletnia Martyna. - Najbardziej żal mi bliźniaczek. Kiedy wybuchł pożar, były w domu. Od tego czasu prawie się nie odzywają. Od pożaru minął ponad miesiąc, a one do dziś są przestraszone.
Siła żywiołu
Jeleńcz to malownicza miejscowość na Kaszubach w gminie Parchowo. Kilkanaście domów. Kropidłowscy mieszkają w centrum wsi. Pożar wybuchł wieczorem 2 lipca.
- Nigdy nam się nie przelewało - przyznaje Iwona Kropidłowska. - Starałam się zawsze, żeby było co do garnka włożyć, mam swoje warzywa, owoce. Tego wieczoru zrobiłam już obrządek na dworze, byłam w altanie, gdzie mam pomidory i ogórki. Narwałam szczypiorku do jajecznicy i twarożku na kolację. Byłam w kuchni, już miałam wszystko uszykowane, gdy przybiegł do mnie syn Karol i powiedział, że wybuchł pożar! Otworzyłam drzwi na poddasze, gdzie znajduje się pokój chłopców, a tam tylko dym zobaczyłam. Wszędzie było czarno. Ognia nawet nie widziałam. Krzyczałam do męża: - Palimy się! Najpierw próbowaliśmy gasić to wszystko wodą z miski i wiader, potem przypomniałam sobie, że na dworze szlauch jest podłączony, ale to na niewiele się zdało. Ktoś wezwał straż. Ochotnicy z Półczna przyjechali błyskawicznie, potem pojawiały się kolejne wozy. Rzuciłam się do ratowania, czego się da, ale udało mi się wynieść tylko dokumenty. Reszta albo została spalona, albo zalana wodą.
Rodziną niemal natychmiast zajęli się urzędnicy z Parchowa. Jeszcze tej samej nocy przekazali im klucze do wyremontowanej sali wiejskiej w Jeleńczu. Tam małżonkowie przenieśli się z dziećmi: Martyną, Julką, Romkiem, Karolem, Anią i Moniką.
Tragedia razy dwa
- Nad ranem usłyszałam trzask - opowiada dalej pani Iwona. - Pomyślałam, że coś uderza o ścianę świetlicy. Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam, że nasz dom znów płonie! Dwa nieszczęścia w ciągu zaledwie kilkunastu godzin. To niepojęte!
Drugi pożar jako pierwszy zauważył Józef Jakusz, sąsiad Kropidłowskich.
- Mieszkam tuż obok - mówi. - To był niedzielny poranek, siedziałem w domu i nagle usłyszałem strzały jak z karabinu maszynowego. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wybiegłem na zewnątrz, a dom sąsiadów wyglądał, jakby znajdował się we mgle. Zdurniałem! Bo wiedziałem, że poprzedniego dnia strażacy wszystko zgasili. Zastanawiałem się, czy od tej wysokiej temperatury paruje, czy co? Po chwili zobaczyłem ogień. Jak to się jarało! Bardziej niż poprzedniego dnia. A te strzały to był pękający od gorąca eternit. Wezwałem straż.
W akcję pierwszego i drugiego dnia zaangażowanych było blisko 10 zastępów straży pożarnej.
- Po pierwszym pożarze dom został sprawdzony kamerą termowizyjną - mówi kapitan Krzysztof Rychter z bytowskiej straży pożarnej. - Gdy nie stwierdzono zarzewia ognia, pogorzelisko przekazano pod opiekę właściciela.
Obecnie trudno jednoznacznie stwierdzić, jaka była przyczyna pożaru. Ustali ją policja. Nieoficjalnie mówi się o zwarciu instalacji elektrycznej na poddaszu.
Z tej ruiny domu już nie będzie
Dom w zasadzie nie nadaje się do remontu, tylko do rozbiórki.
- Poddasze jest spalone, strop zarwany, ściany zalane - wylicza Marian Kropidłowski. - Inspektor nadzoru budowlanego stwierdził, że do domu wrócić nie możemy. Trzeba będzie wybudować go na nowo. Nam się nie przelewa, mieliśmy ubezpieczenie, ale za dużo nie dostaniemy. Pracuję w gminie jako robotnik interwencyjny, z tego za dużo pieniędzy nie ma. Najważniejsze jednak, że żyjemy, że dzieciom nic się nie stało.
Rękę do pogorzelców wyciągnęła gmina. Wójt Parchowa zapewnia, że rodzina nie zostanie bez pomocy.
- W świetlicy mogą mieszkać tak długo, jak będzie trzeba - mówi Andrzej Dołębski. - Rodzinie zaproponowaliśmy jeszcze inne mieszkanie, ale woleli zostać w Jeleńczu, tu mają zwierzęta, jakieś kury, a nimi trzeba się zajmować. Gmina wzięła na siebie koszt wywozu rzeczy z pogorzeliska, zobaczymy, co jeszcze możemy zrobić. Pewnie wyślemy tam do pomocy pracowników gminnych. Mamy ograniczone środki, ale ośrodek pomocy społecznej już zorganizował zbiórkę. Ten dom został przerobiony z obory.
Faktycznie najlepszym rozwiązaniem będzie rozbiórka i budowa nowego domu od podstaw.
Zbiórka dla pogorzelców
Rodzinę można wesprzeć, biorąc udział w zbiórce pieniężnej zorganizowanej przez Stowarzyszenie Asert działające przy szkole w Parchowie oraz Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Parchowie. Zebrano na razie ponad 10 tysięcy złotych. Potrzeby są dużo większe. Zbiórka dostępna jest jeszcze dzisiaj na portalu zrzutka.pl - Na bezpieczny dom.