Ogień zasłużył na pomnik – mówił ks. Józef Tischner. To nie znaczy ołtarz
W każdym z nas jest coś z Józefa Kurasia-Ognia – ks. Józef Tischner, wybitny filozof i humanista zmarły w 200 roku, tłumaczy fenomen antykomunistycznej partyzantki na swoim rodzinnym Podhalu.
Bandyta albo bohater – tak określa się postać partyzanta z Podhala Józefa Kurasia „Ognia”, który po wojnie zaczął ponownie walczyć przeciwko nowej władzy. Czy zdaniem księdza profesora Ogień zasłużył na pomnik czy na zwykłe zapomnienie?
Myślę, że zasłużył na pomnik. Tragiczny pomnik bohatera wojennego, który symbolizuje jakąś część polskich losów w czasie wojny i po wojnie. W tej postaci zogniskowała się historia pewnego pokolenia. Oczywiście pomnik to nie znaczy ołtarz. To znaczy - cześć dla odwagi, dla ryzyka, dla części nas samych. Bo kiedy się dobrze przyjrzeć, to w każdym z nas jest coś z niego. On może dlatego budzi takie kontrowersje, że ma dużo powinowatych...
Duchowych „powinowatych”?
Takich, którzy znaleźli się w tej samej sytuacji i decydowali podobnie. A jeśli nawet podobnie nie decydowali, to mieli ochotę tak decydować. To nie jest obce ciało w organizmie polskim, zwłaszcza w organizmie Podhala. Dziś wiadomo, że Ogień na tym małym skrawku Podhala miał ok. 3 tysięcy informatorów, którzy aktywnie z nim współpracowali. Miał najlepszy wywiad, jaki można mieć. A kiedy trzeba było, pod bronią miał ponad 500 wyszkolonych żołnierzy. To nie do pomyślenia, aby w tym czasie Podhale nagle wydało tylu „bandytów” i zwolenników bandyty. Jeśli dziś się chce wykreślić Ognia, to musi się wykreślić także to zaplecze.
Dlaczego więc pomnik Ognia nie powstał do tego czasu?
Trzeba zacząć od pytania, dlaczego oni po wojnie wrócili w góry. Oczywiście nie zgadzali się z Polską komunistyczną. To słowo nie jest żadną przenośnią, trzeba je wziąć dosłownie. Dla nich to była druga okupacja. Dowody? Zaczęło się od Katynia, potem doszedł terror, jaki wprowadzili w Polsce komuniści. Aresztowania AK-owców, a przede wszystkim oddanie spraw o kolaborację władzom NKWD. Sam w Rogoźniku widziałem, jak NKWD aresztowało ludzi posądzonych o kolaborację z Niemcami i pojechali na Sybir. Jak suwerenne państwo może skazać swoich obywateli na taki los?
Ale przecież zaraz po wyzwoleniu Ogień wstąpił do UB, zaczął budować sam struktury nowej władzy.
Kiedy Mikołajczyk z PSL wchodził do władzy, pojawiła się koncepcja faktów dokonanych. Niech ludowcy pchają się, gdzie mogą, do władzy. Decyzja została podjęta w porozumieniu z władzami PSL, doszło do spotkania ze Skibińskim, starostą nowotarskim. Ogień się wahał, zgodził się, aby brać władzę, która jest na ulicy. I kiedy widział, co się dzieje z PSL-em, mógł z tej struktury wyjść. Co ciekawe, już w lesie nigdy nie atakował władzy cywilnej, jaka powstała w Polsce, sołtysów, wójtów, struktur szkolnictwa, urzędów finansowych. Przedmiotem ataków był wyłącznie aparat terroru i kolaboranci. Widać, że nie było to robione na zasadzie bandyctwa czy anarchii, ale przeciwnie.
Za czasów okupacji czekano na wyzwolenie. A wtedy?
Przypuszczam, że oni liczyli, że trzecia wojna światowa wybuchnie na wiosnę 1946 roku. Chodziło tylko o to, aby przetrzymać pół roku, a potem wejść w akcję - bo jak się mówiło „będziemy potrzebni”. Podobne nadzieje mieli wtedy w Polsce niemal wszyscy, irracjonalne okazały się dopiero potem. Wtedy wszyscy byli przekonani, że Amerykanie bardzo łatwo pokonają Rosję. Myśmy widzieli armię sowiecką, cały sprzęt, wszystkie samochody mieli amerykańskie. Oczywiste dla nas było, że kiedy te dostawy znikną, ta armia stanie w miejscu.
Te nadzieje jednak okazały się płonne.
To nie jest tak, że jacyś zwariowani Polacy sobie coś takiego wymyślili. W stalinizmie obowiązywała teoria, że wraz z budową socjalizmu rośnie opór przeciwko socjalizmowi. Stalin w ten sposób uzasadniał potrzebę terroru. Rok temu byłem w Paryżu, rozmawiałem z ludźmi ze środowiska „Kultury” i pytałem, jak to było z mitem trzeciej wojny światowej. Usłyszałem, że amerykański wywiad do 1956 roku pracował tak, jakby trzecia wojna była prawdopodobna.
W tej sytuacji nowa władza musiała być całkowicie obca dla Podhala?
Co władza komunistyczna mogła dać Podhalu? Parcelację? Nie, bo wielkich majątków tu prawie nie było. Był jeden moment, który mógł zdecydować o poparciu - stosunek do Ognia. Ognia nie należało likwidować zbyt prędko, należało mu pozwolić działać czas dłuższy, żeby ludzi zniechęcić. Rosjanie mieli duże doświadczenie z walkami partyzanckimi, które są bardzo piękne, ale muszą mieć oparcie w ludziach. A to poparcie musiało się kiedyś skończyć. Partyzantka w owych czasach nie miała prasy, własnej propagandy. Wszelkie bardziej jaskrawe kryminalne przestępstwa propaganda komunistyczna mogła przypisać Ogniowi. Propaganda to była poważna siła, a Ogień mógł temu przeciwstawić jedną czy drugą maszynę do pisania. Na Niwie np. zginęła 19-letnia łączniczka i nikt nie wiedział dlaczego. Cała jej rodzina, wieś, nie wiedząc dlaczego, staje przeciw. Dziś okazuje się, że były uzasadnione informacje, że jako łączniczka ujawniła się i sypała. A wiadomości miała bardzo dużo, bo jeździła po całej Polsce. I tu zaczyna się tragizm konspiracji. Żeby uratować całość, trzeba było skazywać na śmierć świadka. Ogień to była zbiorowa wola. Tę zbiorową wolę trzeba było rozbić, zmusić ludzi, żeby donosili jeden na drugiego i wpuszczać w maliny. Np. samemu robić akcję pod Ognia albo nagłaśniać, gdy jakiś bandyta zaplątał się do oddziału. Na przykład słynna sprawa pod Krościenkiem, gdzie zginęło kilkunastu Żydów. Zrobił to jeden z ludzi, który niewiele wcześniej wstąpił do Ognia i za tę akcję został przez Ognia rozstrzelany. Do dziś śmierć tych Żydów przypisuje się Ogniowi, a nie pisze się o tym, że wykonawca został rozstrzelany. Sprawa wyszła na procesie uczestników tej akcji, który m.in. o to wytoczyło UB. Do akt tej sprawy sięgnął Dereń (od red.: historyk, autor książki o Ogniu).
Ta sprawa spowodowała rozdźwięk w społeczeństwie.
To spowodowało, że ludzie zaczęli myśleć: Niech już będzie jakakolwiek władza, ale niech zachowają porządek. Mimo okłamanych wyborów, referendum, ludzie zamilkli. Tym bardziej że w międzyczasie pomiędzy trzonem oddziału Ognia a społeczeństwem powstało coś trzeciego. Mniejsi lub więksi przestępcy. Takich też nie brakowało.
Dlaczego Ogień do tej pory nie ma swojego grobu?
Taka była od początku podjęta decyzja. Widać z niej, że komuniści rzeczywiście docenili wroga, niebezpieczeństwo, jakie w nim siedzi na przyszłość. Wiedzieli, że będzie mit. A mity rodzą się wtedy, gdy bohater w gruncie rzeczy ma rację. Bo jakby nie miał racji, to proszę, niech sobie ludzie chodzą i plują na grób. W XIX-wiecznej tradycji wojennej było, że przeciwnikowi można odebrać życie, ale nie musi się mu odbierać honoru. Komuniści musieli odebrać Ogniowi nie tylko życie, ale i honor, bo to było dla nich niebezpieczne. I do dziś niektórzy dają się na to nabrać, uważając, że honor mu się nie należy.
Mimo to komuniści nie powstrzymali legendy Ognia.
Najpierw była walka z Ogniem, a potem była walka z mitem. Zaczęło się od tego, że UB przejęło jego dziennik. Zostały opublikowane dwie albo trzy wersje, które się od siebie istotnie różnią. Jest pewien trzon, mniej więcej taki sam, ale widać kierunki przeróbki. Jeden - pod kątem erotycznym. Druga wersja jest robiona pod kątem antysemickim, ale fałszerstwa dotyczą też dat pewnych wydarzeń. Wydaje mi się, że było to potrzebne na użytek późniejszych procesów ogniowców. Są też przekręcenia w nazwach miejscowości. A to niemożliwe, żeby Ogień nie wiedział, jak się Maniowy pisze.
Czy zdaniem księdza profesora ocenę Ognia należy zostawić historykom?
Historycy mają ważny głos, ale historycy pracują dla nas i dla naszej świadomości. Podhale tego nie może przekreślić, bo co Podhalu zostanie? Goralenvolk albo nijakość. Owszem, była Armia Krajowa, ale była różnica. AK-owcy, którzy są ludźmi niezwykle uczciwymi, myślą zbyt legalistycznie, po wojskowemu. AK dbała przede wszystkim o to, aby być armią fachowców. Brała do swoich oddziałów ludzi, którzy mieli coś z wojskiem do czynienia albo musieli się ukrywać. Miała zrzuty, skoczków spadochronowych z Londynu. A wtedy chęć walki z okupantem była powszechna, nie dlatego, że trzeba się bić, ale dlatego, że Niemcy robili wszystko, aby ludzie chcieli się z nimi bić. Oni nas rzeczywiście traktowali jak podludzi. Ludzie uciekali w lasy. Kto ich przyjmował? Ogień. Dlatego partyzantka Ogniowa ma cechy pospolitego ruszenia. Stąd specyfika tego ruchu i jego wielkość, spontaniczność. Ogromny patriotyzm. A z drugiej strony trudno to było zdyscyplinować. Mój kolega z Białki poszedł do lasu, jak miał 17 lat. UB i Rosjanie gonili ich kiedyś po Gorcach. Oddział się rozproszył. Grupkami po 2-3 szli nocą na Białkę przez Gronków. Żeby sobie odetchnąć, zaczęli strzelać w powietrze. A w Gronkowie w dawnej placówce niemieckiej mieszkali Rosjanie. Przeszli spokojnie, Rosjanie nawet się nie obudzili, bo to było frontowe wojsko, co tam dla nich strzały z automatu. To pokazuje, jaka była dyscyplina i zasady konspiracji.
Czy są warunki do prowadzenia tej dyskusji o Ogniu?
Jedynym warunkiem jest to, że ludzie będą myśleć. Ogromna ilość ludzi przychodzi do sprawy z osobistym przeżyciem. Kto stracił krowę, to ma w duszy tę krowę. Wtedy jedna strona mówiła: My poświęcamy życie dla ciebie, ty poświęć dla nas krowę. Druga strona mówiła: Krowa to moje życie, jak mi zabieracie krowę, to mi zabieracie życie. Mamy często do czynienia z takimi urazami. Żyją rodziny tych, co zginęli po obu stronach.
Jak z tego wybrnąć? Jak podjąć dialog?
Jedynym środkiem jest próba rozumienia i gotowość do wybaczania. Nie tak, jak się wybacza złodziejowi, ale tak, jak się wybacza człowiekowi, który jest w skrajnie trudnych warunkach. Ma na karku nie własny problem, ale problem losu Narodu. Trzeba oddać honor Ogniowi. I wygłoszę tezę, za którą jestem krytykowany: Trzeba także oddać honor jeśli nie wszystkim, to przynajmniej niektórym komunistom. Oni mieli swoje złudzenia i w tych złudzeniach okazywali także ogromną odwagę. Jeśli domagam się oddania honoru Ogniowi, to nie czyimś kosztem. Nie o to chodzi, żeby się piąć w górę, wdeptując przeciwników w błoto. Ale o to, żebyśmy zobaczyli dramat Polski. Abyśmy z historii Polski uczyli się choć trochę rozumu. Dopóki tego nie będzie, nie widzę duchowej wielkości Polski. Nie widzieć cudzej wielkości to dawać świadectwo, że samemu się jest małym. Ale ja doskonale rozumiem ten ból, ludzką biedę. Nie chciałbym w niczym tej biedy pomniejszyć. Chcę tylko im powiedzieć, że uznając jego wielkość, niczego nie tracą, a zyskują. Nawet jeśli mają coś do wybaczenia, bo przez wybaczanie się nie traci, ale zyskuje.