Ojciec dyrektor, a może minister [komentarz]
Słuchając chełpliwych ocen 100 dni rządu PiS przez panią premier Beatę Szydło, trudno było nie wzruszyć z rezygnacją ramionami. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że mówi to premier Ewa Kopacz o swojej studniówce. Ona też spełniała wszystkie obietnice, tyle że we własnej wyobraźni.
Ale najbardziej ubawiły mnie argumenty polityków PiS tłumaczących, dlaczego nie było lepiej niż znakomicie. Otóż byłoby nadzwyczajnie - przekonywała pani premier - gdyby opozycja... nie rzucała kłód pod ministerialne nogi. Argument wyjątkowo absurdalny ze strony partii, która ma parlamentarną większość i wszystkich swoich ludzi w ministerstwach oraz agencjach. Tam nijak nie da się opozycji podstawiać nóg.
Podobnie niemądre jest twierdzenie premier Szydło, że nieważne, „czy to jest 100, 200 czy 300 dni” na realizację obietnic. Otóż to bardzo istotne - wielu Polaków, głosując w październiku, czekało na kompetentny, szybko działający rząd, w przeciwieństwie do gabinetu PO, ciurkającego z kranów ciepłą wodę. Wielu musi czuć się rozczarowanych, szczególnie teraz, kiedy musimy taplać się jeszcze w teczkowym błocie.
A co do realizacji obietnic... Premier Szydło i jej gabinet zrealizowali - i to nie do końca - zaledwie program 500+. Reszta jest milczeniem. Bo opozycja bruździ, ciąga premier po Strasburgach, nie popiera gigantycznych wydatków itp. Otóż nie, pozostałych czterech obietnic PiS nie zrealizowało nie dlatego, że gorszy sort przeszkadza, ale z bardziej prozaicznego powodu. W budżecie nie było i nie ma na to pieniędzy! Wyborcze kłamstwo partii Jarosława Kaczyńskiego polega więc nie na tym, że nie spełniła obietnic. Oszukiwaniem milionów Polaków były brednie, że te pieniądze są lub się szybko znajdą.
Najlepiej na studniówce rządu PiS wyszedł o. Tadeusz Rydzyk - ma już 50 mln do przodu. Ileż ja bym dał, aby redemptorysta z Torunia został ministrem finansów w gabinecie Beaty Szydło.