Ojciec Leon Knabit, benedyktyn: -Żyjemy dziś, jakby Boga nie było
- Nie patrzmy wyłącznie na hierarchów, w Kościele jest dużo ludzi, którym zależy na wspólnocie. Mówi się, że przyszłością Kościoła są małe wspólnoty. Cała parafia nie przemieni się w superparafię
Starość się Panu Bogu nie udała?
Mam swoje powiedzonko: starość nie udała się Bogu, jeśli nie udała się ludziom. Albo otoczenie starszego człowieka nie akceptuje go takim, jakim jest. Kochali go, kiedy był młody i wydajny, a teraz nie, bo stał się sklerotykiem i marudą. Jest bardzo wielu ludzi, którzy bez względu na poziom ducha, umysłu i zdrowia kochają starszych ludzi: dziadków, babcie czy ciotki. Wielu starszych ludzi - mądrych, roztropnych - cierpliwie znosi swoją nieruchomość czy nieruchawość, słabość psychiczną, fizyczną i duchową. Opowiem o księdzu Tadeuszu Fedorowiczu, kandydacie na ołtarze z Lasek. Żył w wielkiej przyjaźni z papieżem Janem Pawłem II, nawet go spowiadał. Kiedyś był w Rzymie ze swoją kuzynką, która - powiedzmy sobie szczerze - holowała go, bo już był w latach. Zjedli z papieżem obiad, rozmawiali prywatnie i pożegnali się. Po wyjściu z apartamentów przysiedli na watykańskiej ławeczce i ksiądz Fedorowicz pyta kuzynkę: - A kto jest teraz papieżem? - Jan Paweł II - odpowiada kuzynka. - A jak on się wcześniej nazywał? - Karol Wojtyła - przypomina mu. - A wiesz, ja go chyba musiałem znać - uśmiechnął się ksiądz Fedorowicz. - Wuju! Pół godziny temu byliśmy u niego na obiedzie! - No, popatrz tylko, jak ja zapominam! - obruszył się. I popatrzmy, jak podszedł do swojej starości. Nie na zasadzie „zaszufladkowania”, że kretyn, idiota, ale z pogodnym podejściem - po prostu człowiek zapomina. A jeśli ktoś się złości i wścieka na siebie samego, to może i szlachetna, ale ukryta pycha: chciałbym jeszcze być ważny, a już nie mogę. Umysł jak Giewont, a nie mogę postawić nogi na pierwszym stopniu, bo w kolanie strzyka. Jeśli będzie w człowieku optymizm i radość, i tak postrzegać go będzie otoczenie, to można powiedzieć, że starość się udała.
Powiem przekornie, że tam, gdzie na starość ludzie są niezadowoleni z siebie, to i w młodości, i w średnim wieku też nie byli. O ilu młodych powiemy, że z nimi jest kiepsko? Jeden z francuskich kaznodziejów przypominał, że narzekamy na złe czasy, ale przecież ty też jesteś dla kogoś czasem. Dla otoczenia. Powiemy, że kiedy żyła mama, to był wspaniały czas w domu. Dlatego też jesteśmy czasem. I zamiast narzekać na złe czasy, bądź dobrym czasem dla swojego otoczenia. Wtedy od razu zmienia się nastawienie. Wierzący czerpie od Boga, który dopompowuje go dobrocią. I wtedy czasy się poprawiają. Kiedy dwoje ludzi uśmiechnie się do siebie, już mamy malutką oazę radości w tym zwariowanym świecie.
Papież Franciszek na zakończenie Światowych Dni Młodzieży prosił młodych, aby porozmawiali z pokoleniem swoich dziadków.
Wszyscy papieże o tym mówili, ale Franciszek wskazał to konkretnie. On jest mistrzem słowa. Zarzucają mu, że jest starym jezuitą, antyintelektualistą, a jezuici nigdy nie byli głupkami. Są świetnie wykształceni, a Bergolio przez dwie kadencje był prowincjałem jezuitów, prymasem Argentyny - no to przepraszam, nie byle kto nim zostaje. Wojtyła mówił o godności człowieka, o jego transcendencji i zakorzenieniu w boskiej naturze i dziele Stwórcy. Wspaniałe rzeczy, ale Franciszek tłumaczy to „na nasze”. Franciszek mówi, że ojcu wolno dać dziecku klapsa, ale bez poniżania, bez bicia w twarz, bo dziecko ma swoją godność. O transcendencji dzieła bożego mało kto słyszał, a o biciu i poniżaniu wszyscy. Czyż nie ma przypadków, że dzieci przychodzą na religię pobite? Rodzic tłumaczy, że mu ręka leci prędzej niż myśl.
Patrząc na średnią wieku w kościołach, można dojść do wniosku, że to Kościół ludzi starszych. Młodych nie widać w parafiach.
Chyba nie w każdej, bo tam, gdzie księża się starają, to są. Bierzmowanie stało się czasem pożegnania młodych ludzi z Kościołem. Tymczasem to jest czas wprowadzający ich do życia w Kościele!
Tylko po bierzmowaniu już ich nie ma!
Tam, gdzie ksiądz z bierzmowanych dzieci, ich rodziców tworzy zaangażowaną grupę - tam jest w porządku. Tam, gdzie proboszcz odetchnie, bo biskup po bierzmowaniu wyjechał i księża mają z głowy jedną grupę - nie będzie dobrze. Trzeba zmienić myślenie! Mamy młodzież na głowie, a nie z głowy! Nie chcę kalać swojego gniazda, ale jeśli księża nie ustawią lepiej tej sprawy, to nie będzie dobrze.
Młodzi wymagają większej uwagi?
W Kościele działają najróżniejsze grupy. Może też należałoby pomyśleć inaczej o bierzmowaniu? Dziś cała trzecia „a” idzie do tego sakramentu. A połowa z nich nie wierzy. Niektórzy w domach próbują sprzeciwiać się woli rodziców, że nie pójdą, ale ustępują przed ostatecznym argumentem, że będą mieli papierek do ślubu. To nie tak.
Czyli Kościół ma ofertę dla młodych, tylko sztuką jest przekaz?
Jak najbardziej. Przypomnę entuzjazm młodych wolontariuszy podczas Światowych Dni Młodzieży, socjologicznie zrozumiały, ale oni robili to przecież dla Pana Jezusa. Nie patrzmy na Kościół tylko do góry, na hierarchów - niżej jest dużo ludzi, którym zależy na wspólnocie. Trzeba zagospodarować wiele grup w parafiach - dzieci pierwszokomunijne, rodziców - niech się razem spotykają. Może nie wszyscy, może połowa, ale mówi się, że przyszłością Kościoła są małe wspólnoty. Cała parafia nie przemieni się przecież w superparafię.
Z badań wynika, że do kościoła chodzi jeszcze około 40 procent, może hierarchowie są z tego zadowoleni, że to i tak więcej niż na Zachodzie?
Nasze kościoły są pełne dopóty, dopóki nie policzy się w nich ludzi. Pewien ksiądz u siebie rozbujał pierwsze piątki miesiąca. I ludzie walili tłumnie do kościoła, a ksiądz musiał prosić o pomocnika z kurii. Parafianie uwierzyli, że wtedy trzeba przystąpić do sakramentu. Jeśli parafia liczy 20 tysięcy ludzi, to w kościele powinno być 15 tysięcy. Trzech księży do obsłużenia nie dałoby rady. Albo duszpasterstwa akademickie. W Krakowie jest około stu tysięcy studentów, to większe nasycenie w 50 parafiach. Potrzeba 50 księży mających dobry kontakt z młodzieżą do prowadzenia studentów. A Pan Bóg nie daje łaski urodzaju, bo to raczej klęska. Gdyby wszystkie rodziny były porządne, to i w seminariach byłoby więcej kleryków. A są diecezje, gdzie nikogo nie ma.
W krajach Zachodu zostało już niewielu katolików, za to muzułmanów jest tam coraz więcej. Czy to może przyjść również do nas?
Trzeba patrzeć historycznie. Afryka północna była kwitnącym krajem chrześcijańskim. Dziś zostały tam oazy katolicyzmu. Mała Azja - podobnie. Dziś - islam. Co Panu Bogu szkodzi, żeby coś takiego zesłać na Europę? To wszystko jest zależne od naszego zaangażowania. Mimo wszystko w Polsce był nasz papież, kult Matki Boskiej - czynniki nadprzyrodzone i jakaś więź trzyma nas z katolicyzmem. Jestem przekonany, że do takiej laicyzacji, jak na Zachodzie, w Polsce nie dojdzie. Nasze minimum jest jednak wyższe. Światowe Dni Młodzieży pokazały, jak może wyglądać katolicyzm, oparcie życia o wartości. Bo do tej pory globalizacja przynosi raczej szkodę i niepokój. Bogatsi i silniejsi dominują nad pozostałymi.
Może przez tę globalizację przestaliśmy potrzebować Boga? Zachodnie katedry służą za muzea, niewielu w nich się modli.
Żyjemy, jakby Boga nie było.
W rozważaniach ojca pojawia się motyw śmierci. Tylko w kościele sami śpiewamy: od nagłej, a niespodziewanej śmierci - wybaw nas Panie.
Bo nagła i niespodziewana śmierć jest zawsze wielką zagadką. A do spodziewanej wierzący - i może trochę niewierzący - się przyzwyczaja. Kolejna opowieść: matka dzwoni do córki, a ona mówi, że za dwie minuty będzie, bo jest za rogiem. Nie ma jej i nie ma. Wypadek. Śmierć na miejscu. To śmierć nagła przede wszystkim dla otoczenia. Smoleńsk też był szokiem, pomijając względy polityczne. A religijne? Czy Panu Bogu na nich nie zależało? Gdyby zależało - czy to był zamach, czy błąd w pilotażu? A kapitan Wrona? Posadził na brzuchu samolot i nikomu nic się nie stało. A tu taki kwiat, politycy z każdej strony sceny politycznej, generałowie, przedstawiciele Rodzin Katyńskich. I ich już nie ma.
Wierzącym łatwiej się szykować na śmierć?
Na pewno. „Wierzę w życie wieczne, o Panie, że życie twoich wiernych zmienia się, ale się nie kończy. Po rozstaniu się z domem ziemskiej pielgrzymki znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie” - to śpiewa się w procesji za zmarłych. Jeśli później mam żyć, a śmierć może będzie bolała, będzie przykrością dla innych, ale na końcu wyjdzie nam na dobre.
Żyć gotowi?
Bez skrupulatyzmu, że choroba, trucizna, że zaraz i natychmiast. Spokojnie. Bóg jest miłością. A jednak nurtuje mnie pytanie: Czy ludzie za 30-40 lat zobaczą półksiężyce na katedrach?