Ojciec Tomaszek spod Żywca będzie wyniesiony na ołtarze
Decyzją papieża Franciszka, ojciec Michał Tomaszek z Łękawicy będzie beatyfikowany 5 grudnia tego roku. Został zamordowany w Peru 24 lata temu strzałem w tył głowy. Zginął z o. Zbigniewem Strzałkowskim spod Tarnowa.
Z listu ojca Michała do rodziny: "Wieczorami siedzimy przy lampie naftowej, tak samo przy niej odprawiamy mszę św. Wodę do mycia, kąpania czy prania grzejemy na słońcu, którego nie brakuje - kapitalna sprawa wykąpać się w takiej wodzie - naprawdę. Mamy kuchenkę gazową, na której gotujemy wodę na kawę, którą pijemy około 10.00. W Polsce jest wtedy 17.00, ale czuję, jakbyście też pili ze mną - to znaczy w Łękawicy, jak Gienek wraca z pracy".
"Musiałem zmienić imię, bo Michał jest trudne do wypowiedzenia dla Indian. Wszyscy mówią mi Miguel, tzn. Michał. Tylko po hiszpańsku. Ludzie są tutaj raczej niskiego wzrostu, a ponieważ przy mnie Pan Bóg miarę stracił, to niektórzy w żartach mówią mi Miguelon, to znaczy Michalisko - wielki, a czasem na złość Miguelito - to znaczy mały Michałek".
Franciszkanin Michał Tomaszek będzie pierwszym błogosławionym z całej Żywiecczyzny. Wieś Łękawica, z której pochodzi, czeka na ten dzień z wielkim przejęciem. Stąd właśnie wyruszył 26 lat temu na misję do Peru. W miejscowości Pariacoto, wysoko w Andach, pełnił swoją posługę z dwoma innym franciszkanami - Zbigniewem Strzałkowskim i Jarosławem Wysoczańskim.
W liście do rodziny Michał tak opisywał to miejsce: "Przyrównując do Polski, to bardzo brzydkie miasteczko, ale w Peru jest piękną osadą. Muszę Wam powiedzieć, że mi się tu bardzo podoba, czuję się jak w domu, widok tych gór jest jakby od urodzenia dla mnie przeznaczony. Wcale nie czuję tej odległości, która nas dzieli, a kiedy się modlę, to czuję Was tak blisko".
- Nie poznałem ojca Michała, dzieli nas duża różnica wieku, ale jestem pod wielkim wrażeniem jego poświęcenia Bogu i ludziom, zwłaszcza dzieciom - mówi wójt Łękawicy, Tadeusz Tomiczek.- Dostąpił nas ten zaszczyt, że możemy przeżywać wyniesienie na ołtarze naszego współmieszkańca.
Na misjach modlitwę trzeba było łączyć z pracą społeczną, żeby wierni mieli wodę i co zjeść, książki i leki. Dobroć zawsze sprawia, że życie w ubóstwie staje się znośniejsze. Misjonarze tylko tą dobrocią mogli zyskać sympatię Indian, bo ludzie gór są nieufni, wszędzie. Gdy już zapełnił się kościół w Pariacoto i sąsiednich miejscowościach, przyszli uzbrojeni partyzanci ze Świetlistego Szlaku, oficjalnie Komunistycznej Partii Peru. Od dawna siali terror w kraju. Uznali, że duchowni odciągają Indian od rewolucji proletariackiej. Mówią o pokoju, a nie o walce, dają różaniec, a nie karabin. Ojciec Michał miał zaledwie 31 lat, Zbigniew - 33 lata.
Ja wiem, w kogo ja wierzę
- Gdy ostatni raz widziałem Michała przed wyjazdem do Peru, przez myśl mi nie przeszło, że już go nie zobaczę - przypomina sobie Stanisław Baczyński z Łękawicy. - Po jego śmierci było oczywiste, że nie tylko chcemy zachować go w pamięci, ale musi stale z nami być. Gdy zbudowaliśmy halę sportową, nadaliśmy jej imię Ojca Michała.
Stanisław Baczyński był wtedy wójtem Łękawicy. Dopilnował, by drogę, przy której stoi rodzinny dom misjonarza, też nazwano ulicą Ojca Michała, na pamiątkę męczennika za wiarę. W Łękawicy wiele się zmieniło, odkąd opuścił ją Michał Tomaszek. W domu rodzinnym, do którego zawsze wracał, są wciąż jego rzeczy osobiste - książki, ubrania, kasety z muzyką, której słuchał. Została też gitara. Za pomocą muzyki i rozśpiewanych spotkań zjednywał sobie sympatię dzieci i młodzieży, tu, w Polsce, i tam, w Peru.
Przed wyjazdem na misje żegnał się najpierw z wiernymi w Pieńsku koło Zgorzelca, gdzie był wikariuszem i katechetą. W Łękawicy też odprawił mszę pożegnalną. Ksiądz Jerzy Smalcerz, proboszcz parafii św. Michała Archanioła, dobrze pamięta ten dzień. - Widać było, że cieszy się z tego wyjazdu, że tak chce wypełniać swoją posługę kapłańską – przypomina.
Tata Michała, po którym przyszły misjonarz dostał imię, dojeżdżał do pracy w kopalni Brzeszcze. Zmarł, gdy Michał był dzieckiem. Został z mamą, bratem bliźniakiem, dwiema starszymi siostrami i mnóstwem pracy w polu.
Stanisław Baczyński siedział z Michałem w jednej ławce w Szkole Podstawowej w Łękawicy. - Cichy, skromny, nad wyraz spokojny - wspomina dawnego kolegę. - Życie na wsi determinowało nasze zajęcia. Razem paśliśmy krowy i palili ogniska, razem służyliśmy do mszy.
Mocne przywiązanie do wiary Michał wyniósł z rodzinnego domu. Jego imię z hebrajskiego znaczy: "któż jest jak Bóg?". Może też oznaczać: "do Boga podobny".
Po sąsiedzku z Łękawicą leży wieś Rychwałd, z najważniejszym na Żywiecczyźnie miejscem kultu maryjnego i klasztorem franciszkanów. Pół godziny drogi od domu Tomaszków. To w Rychwałdzie Michał znalazł ogłoszenie o franciszkańskim Niższym Seminarium Duchownym w Legnicy. Spróbuję, pomyślał, jeśli mama pozwoli. Dopiero co skończył podstawówkę. Zawsze był zdyscyplinowany i raczej skryty, zamyślony i rozmodlony.
Mama jechała z nim całą noc na rozmowy kwalifikacyjne do tej Legnicy. We wrześniu odwoziła go tam do szkoły siostra Urszula. Nikt z rodziny nie próbował wpłynąć na jego decyzję. Wiedzieli, że nie jest to ucieczka od trudnej codzienności życia w Łękawicy, tylko chęć zdobycia czegoś więcej.
A po cóż marzyć bez ambicji?
Po maturze, w roku 1980, wstąpił do franciszkanów. W podaniu o przyjęcie do zakonu napisał: "Już od dawna jestem przekonany, że mam powołanie do kapłaństwa". Studia filozoficzno-teologiczne kończył w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Krakowie w 1987 roku. Jego praca magisterska pozostaje wśród rodzinnych pamiątek.
Każdą wolną chwilę, każde wakacje spędzał w Łękawicy. Brał kosę i szedł z innymi w pole, żeby pomagać. - Do dziś mieszkańcy pamiętają, jak bardzo był uczynny. A przecież gdy został klerykiem, niewiele miał czasu na odpoczynek - przypomina ksiądz proboszcz Smalcerz. - Była w nim wciąż ta sama siła spokoju, a może nawet większa - dodaje Stanisław Baczyński. - Z perspektywy lat łatwo nam powiedzieć, że pewnie w tej ciszy przeżywał swoje powołanie. Ale wtedy ta jego cisza była dla nas zagadką.
Z łezką w oku, ale króciutko
W czasie studiów w Krakowie Michał poznał o. Zbigniewa Strzałkowskiego z Zawady pod Tarnowem. Z kolei z o. Jarosławem Wysoczańskim z Pieńska znał się od szkoły średniej w Legnicy. Gdy oni zdecydowali się wyjechać na misje do Peru, postanowił podążyć za nimi. Tworzyli pierwszą grupę misjonarzy franciszkanów z Prowincji św. Antoniego w Krakowie, która rozpoczęła pracę duszpasterską w andyjskim Pariacoto. Założyli tu klasztor. Do ich przyjazdu dojeżdżał tu ksiądz z Chimbote raz w tygodniu, w niedzielę.
O misjach ojciec Michał myślał już wcześniej, ale teraz stworzyła się szansa na realizację tych ambicji. Uzyskał zgodę swojego przełożonego i w 1989 roku szykował się do wyjazdu. Czy zdawał sobie sprawę, jak ryzykowna jest ta misja? Na pewno. Od blisko 10 lat trwała w Peru wojna domowa. Żegnając się z rodziną w Łękawicy, nie okazywał strachu. Przed trudnościami nie zwykł uciekać ani ich omijać. Stawiał im czoła, jak to góral.
4 lipca 1989 roku siedział w samolocie, pierwszy raz w życiu. "Wyleciałem z Warszawy z 30-minutowym opóźnieniem i z łezką w oku (ale króciutko)" - pisał potem do rodziny. W liście do znajomych dodał: "Musiałem co chwilę się szczypać, by się przekonać, że nie śnię. Zobaczyłem kawał świata z lotu ptaka, oceany, wyspy, łańcuch gór Andów, coś fantastycznego. Podświadomie myśl uciekała do Stwórcy tak fantastycznych przeżyć".
Nie tracił nic ze swojego zapału. W nowych warunkach przeżywał na nowo powołanie. Trzeba było pokazać ludziom, że można żyć inaczej, lepiej, zdrowiej, że warto być dobrym, bo dobroć usuwa nieufność i wrogość. Nie było telewizji, w wielu miejscach nie było nawet prądu. Dlatego w czasie katechezy dużo śpiewał z młodzieżą. Zmienił się jedynie zewnętrznie - zapuścił brodę.
Ze wszystkich stron Pariacoto otaczają góry, nagie i strzeliste. Słońce musi się wznieść ponad szczyty, sięgające 3-4 tys. m n.p.m., żeby nastał dzień. Do ich parafii franciszkańskiej należało wówczas ponad 60 wiosek rozsianych po górach. Do kilku z nich trzeba było jechać ponad 6 godzin, tylko konno. Radził sobie w sytuacjach kryzysowych. "Czuję się świetnie, klimat i jedzenie tak jakby dla mnie stworzone, daj Boże tak dalej. Jest cichutko, spokojnie, prawie jak w niebie" - zapewniał rodzinę w Łękawicy. Jego działalność misyjna trwała zaledwie dwa lata.
Zapytali o kapłanów
W jednym z listów napisał: "Ponoć w Polsce dużo się mówi o terroryzmie w Peru, jest to prawdą, ale terroryści nie czepiają się księży, więc żyjemy tak, jakby ich nie było". Ale oni coraz silniej kontrolowali ten rejon. Aktywność duchownych uznali za niebezpieczną, bo odciągała Indian od walki z imperializmem i usypiała ich rewolucyjną czujność.
W lutym 1990 roku na terenie Pariacoto partyzanci z organizacji Świetlisty Szlak zabili dwóch inżynierów, wysadzili w powietrze centralę telefoniczną, posterunek policji. Nie zbliżyli się do klasztoru. Jakieś ostrzeżenie do duchownych jednak dotarło, ale oni nie przerwali misji także wtedy, gdy partyzanci strzelali do księdza z Hiszpanii.
W piątek, 9 sierpnia 1991 roku, terroryści znów pojawili się w Pariacoto. Mieli zakryte twarze, nietrudno było ich zauważyć. Pierwszą ich ofiarą był wójt. Mimo to wierni pojawili się na wieczornej mszy o godzinie 20.00. Wyczuwało się ich niepokój. Część wróciła do domu, część została na zaplanowanym tego dnia spotkaniu z młodzieżą.
Pod wieczór terroryści otoczyli klasztor. Trzech zamaskowanych stało w drzwiach, gdy otworzyła je siostra zakonna. Pozostali, w małej grupie, byli z tyłu. Mieli broń. Zapytali o kapłanów. Był tylko o. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski. Ich przełożony - o. Jarosław Wysoczański - przebywał w tym czasie na urlopie w Polsce.
Napastnicy związali księży i samochodami wywieźli w góry. Auta skradzione z klasztornych garaży spalili, bo imperialistyczne, jankesów. Nie pomogły tłumaczenia, że to jest dar zakonu, że otrzymali je z Rzymu. Michałowi dwukrotnie strzelili w tył głowy. Zbigniew dostał kulę w głowę i kręgosłup. Leżeli twarzą do ziemi, gdy ich odnaleziono. Na ciele o. Zbigniewa bandyci zostawili kartkę: "Tak umierają lizusy imperializmu. Niech żyje Ludowe Wojsko Partyzanckie". Dorysowali sierp i młot.
Wraz z nimi został zastrzelony przedstawiciel miejscowej władzy, który przypadkowo znalazł się w tym miejscu.
Mama na grobie syna
W Polsce była już sobota, gdy wiadomość o śmierci polskich misjonarzy podała telewizja. Usłyszał ją krewny Tomaszków i pobiegł na pole, gdzie rodzina Michała pracowała przy żniwach. Wieczorem przyjechali do Łękawicy z Krakowa franciszkanie z tą samą tragiczną informacją.
Rząd Peru uhonorował pośmiertnie ojców Zbigniewa i Michała najwyższym odznaczeniem państwowym - Wielkim Oficerskim Orderem "Słońce Peru".
W 2000 roku mama, Mieczysława Tomaszek, pojechała z Łękawicy do Peru na grób syna. Misjonarze są pochowani w kościele parafialnym w Pariacoto. Sarkofag o. Michała jest po lewej stronie ołtarza, o. Zbigniewa - po prawej. Uroczystości pogrzebowe przerodziły się w wielką manifestację. Samochód, który wiózł ich ciała ze szpitala po sekcji zwłok do Pariacoto, był przystrojony w biało-czerwone kwiaty. Tworzyły polską flagę. Na trasie przejazdu stały tłumy wiernych - rozmodlone i zapłakane.
Z Rychwałdu do Pariacoto pojechały potem dwa dzwony. Jeden o imieniu Zbyszek, drugi Michał.
Ze Zbigniewem Strzałkowskim i Michałem Tomaszkiem, 5 grudnia 2015 r. na ołtarze wyniesiony zostanie też włoski ksiądz Alessandro Dordi z tej samej diecezji Chimbote w Peru, zamordowany przez Świetlisty Szlak dwa tygodnie później. Będą pierwszymi błogosławionymi męczennikami Peru. Beatyfikacja odbędzie się w Chimbote.
Najpierw, 9 sierpnia, w 24. rocznicę śmierci ojców Zbigniewa i Michała, zostaną uroczyście otwarte groby męczenników i pobrane ich relikwie. Mają one trafić m.in. do diecezji tarnowskiej i bielsko-żywieckiej. - Modliliśmy się o tę beatyfikację, rozważaliśmy ich męczeńską śmierć w czasie tegorocznych rekolekcji i podczas drogi krzyżowej. Chcemy się dobrze przygotować do tego dnia - mówi ksiądz Jerzy Smalcerz.
Wójt Tomiczek już zaplanował, że Szkoła Podstawowa w Łękawicy, którą ukończył męczennik, otrzyma imię Błogosławionego Ojca Michała.