Ojcowie odcięci od dzieci w pandemii. "Mamy tylko płacić!"
Rok pandemii poczynił prawdziwe spustoszenie w sferze relacji między ojcami a dziećmi, których miejsce zamieszkania sąd ustanowił "przy matce". Wielu nie widywało synów czy córek miesiącami, bo matki kontakty ucinały. W autentycznej trosce o bezpieczeństwo lub złośliwie...
Na Dzień Dziecka wielu takich ojców szykuje teraz... kredę i banery. Po co? Aktem rozpaczy i desperacji, gdy wszystko inne już zawodzi (mediacja, policja, sądy) stają się akcje w przestrzeni publicznej. Takie, jaką zorganizował rok temu Piotr Szostek z Torunia. Nie widział córki Zuzi przez blisko trzy miesiące. Matka zablokowała "widzenia" z powodu koronawirusa.
-1 czerwca przed blokiem wymalowałem więc kredą serce z napisałem "Zuzia i tata". Przygotowałem też banery wzywające matkę do realizacji decyzji sądu w sprawie moich spotkań z dzieckiem. Artykuł w gazecie i ta akcja pomogły. Wtedy zobaczyłem córkę pierwszy raz po blisko trzymiesięcznej przerwie - wspomina Piotr Szostek.
Ojcowie: "Nie jesteśmy tylko płatnikami"
Czy po roku życie pana Piotra się odmieniło? Nie do końca. Z matką Zuzi jest w trakcie trudnego rozwodu, a spotkania z dzieckiem (w jego ocenie) nadal nie wyglądają tak, jak powinny. Ubiegłoroczna akcja przysporzyła mu jednak nie tylko sympatii wielu całkiem nieznajomych ludzi (nigdy wcześniej nie występował publicznie), ale i skłoniła do większego zaangażowania na rzecz praw ojców i walki z alienacją rodzicielską, czyli izolowaniem dzieci od jednego z rodziców.
Odcinani od synów i córek ojcowie coraz liczniej się w Polsce zrzeszają, formalnie i nieformalnie. Piotr Szostek np. angażuje się w działalność ruchu "Druk Senacki 63", którego celem jest doprowadzenie do trwałych zmian w prawie, przede wszystkim - precyzyjnych regulacji dotyczących opieki naprzemiennej nad dzieckiem.
- Popieram też projekt wprowadzenia kary prac społecznych za uniemożliwianie kontaktów z dzieckiem w sytuacji, gdy nakładane kary finansowe nie skutkują. Do tego dołożyłbym obowiązek wspólnej terapii obojga rodziców, takiej "do skutku", czyli świadomego wypracowania porozumienia w sprawie dziecka - dodaje torunianin.
"Mamy być tylko płatnikami alimentów", 'Nie jesteśmy bankomatami. Mamy serca i kochamy" - te słowa z ust ojców padają coraz częściej. Sytuacja na samym początku pandemii była o tyle dramatyczna, że odciętym od dzieci ojcom nie pomagały sądy. Do końca maja ub.r zajmowały się głównie tzw. sprawami pilnymi. Realizacja kontaktów z dziećmi do katalogu takich spraw nie należała. Ojcowie nie mogli zatem liczyć na to, że sądy w kwietniu czy maju zajmą się ich skargami na utrudnianie przez matkę kontaktów. Gdy się doczekali, matki - nawet karane finansowo - niekoniecznie kwapiły się do zmiany postawy. Wielu ojców do dziś odbija się od drzwi, gdy w "swój weekend" przychodzi po dziecko.
Matki: "Koronawirus to nie żarty"
Z perspektywy matek rok pandemii wygląda inaczej. Owszem, zdarzają się przypadki złośliwego wykorzystywania epidemii jako pretekstu do odcinania dziecka od ojca. Wcale nierzadko jednak mamy spotkania córki czy syna z ojcem ograniczały, bo autentycznie bały się o bezpieczeństwo i zdrowie. Przykładem historia Eweliny z pewnego niewielkiego miasteczka w Kujawsko-Pomorskiem.
-Mój były mąż jest kierowcą w prywatnej firmie transportowej. Jesteśmy rok po rozwodzie. Spotkania z synkiem (niecałe pięć lat) ma przyznane w co drugi weekend. Przed pandemią jakoś to się układało. Eks płacił też regularnie alimenty. W pandemii wszystko się posypało. Najpierw on złapał "koronę" w pracy, potem dodatni wynik testu miała moja mama, u której teraz z synkiem mieszkamy. Był lockdown i "zostań w domu". Koronawirus to nie żarty. Czy to dziwne, że w takiej sytuacji, sama wychodząc z domu praktycznie tylko po zakupy, wstrzymałam spotkania ojca z dzieckiem? - pyta Ewelina.
Matka dodaje, że ze zrozumieniem przyjęła kłopoty finansowe byłego męża i zgodziła się na niższe alimenty do połowy 2021 roku. Wiedziała, że ta sytuacja to wynik niezawinionej przez niego utraty dochodów. -W podziękowaniu byłam zasypywana przez niego esemesami i wiadomościami na Facebooku o tym, jakim jestem potworem i jaką krzywdę wyrządzam dziecku. Eks straszył mnie też prawnikami, policją, prokuraturą, sądem - wspomina rozgoryczona Ewelina.
Podobnych historii są setki. Dobrze znają choćby mediatorzy rodzinni, do których takie sprawy trafiały w pandemii najpierw głównie online, a teraz już w końcu fizycznie. Napatrzyli się też na nie zwykli policjanci, wzywani na interwencję przez rodziców, którym drugi "nie chciał wydać dziecka na widzenie".
-I co mogłem wtedy zrobić? Skuć matkę, zabrać płaczącego malucha i "wydać" ojcu, żądającemu realizacji postanowienia sądu w sprawie kontaktów z dzieckiem? Nie, mogłem najwyżej sporządzić notatkę służbową i pouczyć - opowiada nam jeden z funkcjonariuszy, który przez ostatni rok uczestniczył w wielu podobnych interwencjach.
Rzecznik Praw Dziecka: mnóstwo skarg, konieczne zmiany w prawie
Egoistyczne i celowe blokowanie kontaktów pozostało w pandemii jednak problemem. 25 kwietnia, przy okazji Dnia Alienacji Rodzicielskiej, głos w sprawie zabrał Mikołaj Pawlak. W podobnie zdecydowanym tonie jak robił to jego poprzednik rok wcześniej, Marek Michalak.
-Trudno jest zrozumieć sytuacje, w których kochający rodzice, troszczący się o jak najlepsze warunki rozwoju swoich potomków, w sposób wyrachowany doprowadzają do zaburzeń więzi dzieci z drugim rodzicem, a tym samym działają destrukcyjnie na jego psychikę. Taki sposób postępowania narusza prawa dziecka – podkreślał Mikołaj Pawlak.
W wystąpieniu do ministra Zbigniewa Ziobry rzecznik zaznaczył, że otrzymuje wiele skarg dotyczących niewykonywania lub utrudniania przez jednego rodzica drugiemu kontaktów z dzieckiem, i to wbrew decyzjom sądów. Niestety, obowiązujące przepisy umożliwiające egzekwowanie takich decyzji są wciąż nieskuteczne.
Z analizy spraw wynika, że często - niezależnie od nałożonych przez sądy kar finansowych - rodzice sprawujący pieczę nad dziećmi trwają przy swoich stanowiskach i w dalszym ciągu uniemożliwiają kontakty z drugim rodzicem poprzez ukrywanie się, częste zmiany adresu, odmawianie realizacji kontaktów z powoływaniem się na opór małoletnich, choroby czy właśnie epidemię korowirusa.
"Działania takie powodują, że dziecko nie ma kontaktu z drugim rodzicem często przez wiele miesięcy, a w skrajnych sytuacjach nawet kilka lat” - podkreślił rzecznik.
Według Mikołaja Pawlaka konieczne są zmiany w prawie, i to pilne. Jakie? Precyzyjne uregulowanie opieki naprzemiennej, wzmocnienie mediacji, a także surowsze egzekwowanie "realizacji kontaktów". Projekt zakłada wręcz karę prac społecznych dla rodzica, który odcina dziecko od spotkań z drugim lub utrudnia wykonywanie pieczy naprzemiennej. Brzmi groźnie? Rzecznik przypomina, że karanie rodziców utrudniających lub uniemożliwiających kontakty z dzieckiem działa w wielu krajach Europy, np. we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii, gdzie sądy nakładają na takie osoby grzywny lub nawet karę pozbawienia wolności.
WARTO WIEDZIEĆ: Problem nie zniknie po pandemii
- W Polsce statystycznie co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem. Co najmniej połowa małżonków w chwili rozstania ma już dzieci. Zarazem już co trzecie dziecko przychodzi na świat poza związkiem małżeńskim. Rodzice dzieci urodzonych w relacjach nieformalnych też czasem się rozstają. Już co czwarte dziecko wychowywane jest przez tylko jednego rodzica.
- W sądzie czy poza nim, przy okazji rozstania, partnerzy muszą zatem nie tylko podzielić majątek, ale przede wszystkim - podzielić się opieką nad dziećmi. Epoka, w której do opieki i wychowywania poczuwały się głównie matki, dawno minęła. Tymczasem polski Kodeks rodzinny i opiekuńczy to akt prawny z 1964 roku (w życie wszedł w roku 1965). Owszem, wielokrotnie wprowadzono doń zmiany, ale do realiów i potrzeb coraz mniej przystaje.