Okiem Jerzego Stuhra. O spotykaniu władzy z narodem
Zdobywca Złotej Palmy na festiwalu w Cannes, szwedzki film „Kwadrat” Rubena Östlunda zachwycił tytułowym pomysłem, by wydzielić „ze świata” fragment powierzchni, na której ludzie mogą się ze sobą spotykać. Obowiązuje tam życzliwość i chęć pomocy. Co by było, gdyby spotykała się tam np. władza z narodem?
A po co miałaby się spotykać? Przecież nie ma na to czasu, bo musi rządzić! A władza jest najbardziej absorbującym i nie-wdzięcznym zajęciem, jakie można było wymyślić! I to trzeba zrozumieć. Władza musi przecież wszystko zburzyć, aby zbudować nową wielkość, nieskalaną myślą, nieprzewidywalną. Naród w tym przeszkadza; coś tam nawet mówi, że nie po to wybierał, żeby mu wszystko rozwalać, ale w ten sposób sam się ustawia po stronie wrogów. Zresztą sam nie wie, czego chce! I jeszcze chciałby się spotykać? Zawracać głowę?
Władza przecież nie ma czasu, aby opędzić się od tych, którzy zarzucają jej arogancję. A to przecież nie jest żadna arogancja, to konieczny styl. Życie pędzi tak szybko, że trzeba zdążyć z rujnowaniem, reorganizowaniem, burzeniem, zanim się ktoś połapie i zacznie protestować. A przecież, jak naród protestuje, to jest skrajnie nieodpowiedzialny, bo tylko opóźnia działanie.
Władza wie, że powinna wyglądać arogancko. Jeśli naród krzyczy, że bezczelność i pogarda jest jedyną reakcją rządzących, to nie rozumie, że to jest metoda. Dla władzy walka z przeciwnikiem musi być obrażaniem, poniżaniem, rzucaniem topornych jak siekiery dowcipów, bo to łatwiej pozostaje w przeciwniku. I chociaż może się komuś zdawać, że tym przeciwnikiem jest naród, to jest fałszywe odczucie. Bo rządzący wszystko robią dla narodu. Trzeba to docenić!
Oczywiście, jest w takim działaniu uboczne niebezpieczeństwo, że choć rządzący doskonale się rozumieją, to wkrótce sami zaczną się też nienawidzić i podejrzewać o niecne działania, bo każdy sądzi według siebie. Ale to koszty, które się ponosi, gdy się ktoś zanadto zaangażuje i rozpędzi w swoim umiłowaniu narodu.
Nie denerwujmy ich! Czekajmy, aż nas urządzą! Trzeba docenić, jak potrafią się w tym zatracić! Jak są odważni oddzielając się np. od elit! Przecież wiedzą, że pojęcie kultury, inteligencji, dobrego wychowania - zawsze było przypisywane elitom, a nie im. Ale dopiero oni z samozaparciem odkryli, że elity to żłób, kasa, przywileje i tęsknoty za komunizmem. I mają odwagę to elitom powiedzieć! A że tam jakaś Europa krzyczy, że wstyd?
Wiadomo, jaka to Europa: to Żydzi, masoni, pederaści, lesbijki, liberały, pomioty gestapowskie. Nasi rządzący są pełni odwagi, aby wszystkim uświadomić, kim są naprawdę.
Chamstwo idzie przez świat. O, proszę! Tak się zachowuje polityk: mówi, że za d… można kobitę złapać, bo ona tego chce. „Nasi” jeszcze może tego nie robią. W każdym razie nie czynią z czegoś takiego argumentu politycznego. To jedyne, co jest jeszcze niedociągnięciem.
Festiwal chamstwa pokazał brzydką twarz Ameryki. I taka Ameryka stała się wielkim wzorem! „Naszym” się ubrdało, że tak się mają politycy zachowywać. Kłamać, kpić, deprecjonować, insynuować, przezywać, obrażać.
Won - jak lubi mówić prezes, won z Europą! My sobie zrobimy Europę „z kapustą i ziemniakami, i z polską świniną”, a nie z ośmiorniczkami.
Czy zrozumienie tego to byłby prawdziwy patriotyzm? Jestem czuły na słowo „patriotyzm”. Ale widzę, jak tym słowem łatwo manipulować. Mam osobiste uwrażliwienie, bo często bywam posądzany o myślenie kosmopolityczne, a nie patriotyczne.
Mam ciche, bardzo patriotyczne marzenie: marzy mi się, żeby na kolejną miesięcznicę władza została sama, żeby Warszawa opustoszała, żeby żadna, jeszcze niezależna stacja nie przekazała ani słowa ich prezesa. Żeby sobie szli za tymi barierami, udając katolików, ochraniani przez kordony policji większe niż na Woodstocku, a wokół żeby była pustka. Naród się od nich odwrócił. Ale to tylko marzenie.