Okiem Jerzego Stuhra. Wciąż nieznany świat tańca
Znów miał Pan przygodę z tańcem. Od czasu, gdy pracuje Pan w zamiejscowym wydziale krakowskiej szkoły teatralnej, w Wydziale Tańca i Choreografii w Bytomiu, miał Pan tam kilka dyplomowych przedstawień, wypromował Pan sporo dyplomantów. Ale te dwa najnowsze dyplomy, zeszłoroczny Bal manekinów i niedawny Bal w Operze stały się niespodziewanie wyrazem poszerzenia sceny teatru. Jak to się stało?
Dobrze nazwała to Pani „przygodą”. Ale ta przygoda trwa już kilka lat! I wciąż jest dla mnie interesująca. Ten cały nasz wydział powstał z ambicji władz Bytomia. To nie myśmy go wymyślili. My odpowiedzieliśmy na ich marzenie.
Nie jestem specjalistą w dziedzinie tańca, więc pozostawiałem Wydziałowi dużą swobodę. I widziałem ich oryginalność. Nigdy bym nie wymyślił połączenia tak różnych proweniencji, że od hip-hopu może ktoś przyjść i być skojarzonym z gimnastykiem artystycznym, z akrobatą, cyrkowcem i baletnicą klasyczną. Ten melanż dawał niesamowitą energię. To jest dziwne miejsce. Kulturalnie rzeczywiście ubogie, ale studenci przyzwyczaili się do pewnej, niby klasztornej atmosfery. Oni cały dzień są tylko w tym świecie tańca. A środowisko taneczne było i w dalszym ciągu jest tam świetnie rozwinięte. Władze Bytomia o to dbają.
Ten Rozbark, czyli dawna kopalnia, którą władze przekazały na działalność kulturalną, jest fantastycznym miejscem, jest tam cudowny teatr, wspaniale wyposażony technicznie. Ale i determinację kształceniową mają godną pozazdroszczenia. Ta pozorna trudność, że niby jest się odciętym od różnych działań kulturalnych powoduje niezwykłą koncentrację na pracy, ale też sprzyja temu, że zaczynasz szukać różnych wydarzeń sam: od Sosnowca, przez Katowice, Zabrze, nasi studenci są najbardziej ruchliwi.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień